piątek, 31 października 2014

sixteenth.

I close my eyes and I feel your heartbeat.
A deep blue sea rushes over me.
And the thunder cries I feel warmth around me.
Cause I found a place underneat your heart.
piosenka.


***
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to jest nasza pierwsza randka? - zapytał Reus.
Meg była nieco zaskoczona, gdyż nie rozpatrywała tego spotkania w kategorii randki. Kiedy jednak Marco tak je nazwał, nie mogła się nie zgodzić.
- Faktycznie. - odpowiedziała. Od tamtego momentu zrobiła się jeszcze bardziej spięta.
- Meg, spokojnie. To ja. Tylko ja.
- Aż Ty. - odrzekła. - Nawet nie wiesz, ile razy wyobrażałam sobie, że tak siedzimy przy stole i jemy kolację. A teraz to wszystko się spełnia. Każde moje marzenie. To bardzo duża zmiana.
- Ważne, żebyś nie żałowała tej decyzji. Że mówisz "tak" mojej obecności w Twoim... w Waszym życiu. To dla mnie ważne.
- Oczywiście, że się obawiam, iż któregoś dnia postanowisz, że to koniec. Że będziesz chciał pełnić rolę "weekendowego taty". Ale mimo moich obaw, chcę spróbować. Chcę zawalczyć o nas. I pragnę, byś wiedział, że zrobię wszystko, by te próby zakończyły się sukcesem. Nie tylko ze względu na Marcela, ale również ze względu na nas. Życie chyba jest nam to winne, bo los do tej pory raczej nam nie pomagał.
Marco po raz kolejny został zaskoczony tym, co powiedziała brunetka.
- Nie obawiaj się. Nie będę "weekendowym tatą". Nie ucieknę. Nigdzie się nie wybieram.
- Przepraszam, nawet nie powinnam tak pomyśleć. Wierzę Ci i ufam.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to cieszy. Bałem się, że do nikogo nie poczuję tego, co do Ciebie podczas tamtych wakacji. W sumie, to niewiele się pomyliłem, bo do nikogo nie żywiłem takich uczuć. A świadomość takiej zmiany jest cholernie miła.
Przez jakąś minutę jedli w ciszy. Meg zastanawiała się nad ich związkiem, a Marco jedynie przyglądał się brunetce, która raz na jakiś czas przyłapywała go na wpatrywaniu się w nią. Uśmiechała się wówczas nieśmiało. Choć cisza, która panowała między nimi była nieco krępująca, nie przeszkadzała im zbytnio. Cieszyli się swoją obecnością.
- Chcesz obejrzeć jakiś film? - spytał Reus, kiedy już zjedli kolację.
- Bardzo chętnie.
- To idź wybrać jakiś film z internetowej wypożyczalni, a ja zaniosę naczynia do zmywarki.
- Może być komedia romantyczna?
- Obejrzę to, co wybierzesz. Ufam Ci.
Meg odczytała z głosu Marco prośbę, by nie męczyła go komediami romantycznymi. Zdecydowała, iż wybierze jakąś komedię. Przede wszystkim i tak liczyła na to, że większość filmu spędzą na rozmowie. To był dla niej bardzo ważny element związku. Bez rozmowy nie było fundamentu, na którym można oprzeć całą znajomość i powoli budować relację.
Tak też się stało. Z początku skupili się na fabule filmu, jednak kiedy tylko Marco poprosił, by opowiedziała jakąś historię z życia Marcela, pogrążyli się w rozmowie, a film był jedynie tłem; dodatkiem. Opowiadała mu o z pozoru nieistotnych incydentach z życia ich dziecka, a on słuchał jak zaczarowany; o pierwszym kroku, który mały postawił, kiedy miał 17 miesięcy. O pierwszym słowie, które powiedział. O wszystkich drobnych elementach z pierwszych lat życia jego syna, w których nie mógł uczestniczyć. Zdawał sobie sprawę z tego, że los dał mu być może niepowtarzalną szansę na naprawienie wszystkich błędów z przeszłości. Pragnął ją za wszelką cenę wykorzystać.
- Marco, będę musiała już uciekać do domu. - powiedziała około godziny 22.
- Nie zostaniesz na noc? - spytał.
- Chyba nie... Marcel pewnie na mnie czeka.
- A mnie się wydaje, że Sylwia się nim dobrze zaopiekuje.
- Pewnie tak. Jednak mnie jest głupio, że ciągle zostawiam Marcela pod opieką siostry. Ona też ma prawo do własnego życia.
- Nie przeczę. Ale znacznie szybciej ona zacznie mieć własne życie, jeśli i my ułożymy swoje. Wspólnie. - mówiąc to, pocałował brunetkę, któremu Meg poddała się całkowicie. Uzależniła się od niego i nie wstydziła się do tego przyznać. We dwoje wszystko wydawało się łatwiejsze i prostsze. 
- Naprawdę muszę iść. - oderwała się od piłkarza. Choć chciała być częścią jego życia i aby on był częścią ich życia, nie zdecydowała się na spędzenie z nim nocy.
- Dobrze. Odprowadzę Cię.
- Nie musisz, przecież wiesz.
- Ale ja chcę. Poza tym jak by to wyglądało, gdyby dziewczyna wracała sama po randce do domu?
- Nie musisz się przejmować, bo mama nie będzie stać w oknie i podglądać.
- Niemniej jednak nie pozwolę, byś wracała sama do domu po nocy.
- Zgoda. Chodźmy.
Przez pewien czas szli w milczeniu, obejmując się. Oczywiście ich myśli krążyły wokół tego, co się między nimi odradzało i tego, co rodziło się na nowo. Bo niektóre sprawy były dla nich całkiem nowe. Wspólne plany na przyszłość, rodzina... Tego nie planowali nigdy wcześniej, nie zastanawiali się nad tymi elementami życia.
- Będziemy musieli wszystko jakoś pogodzić. Marcel, Twoja kariera sportowa... To nie będzie łatwe, wiesz? - zaczęła.
- Wierzę, że nam się uda. Wielu moich kolegów miało takie dylematy. Podeszli jednak do tego ze spokojem i zobacz, układa im się.
- No i ja chciałabym znaleźć jakąś pracę.
- Doskonale wiesz, że nie musisz pracować.
- Ale chcę. Wiele osób nie ma potrzeby samorealizacji, ale ja nie zamierzam być niczyją utrzymanką. Chcesz, to możesz Marcela utrzymywać, proszę bardzo, ale ja nie zgodzę się na to, byś i mnie dawał pieniądze. Jestem młoda, skończyłam dziennikarstwo, więc wszystko przede mną jeszcze. Liczę na to, że uda mi się znaleźć pracę w zawodzie.
- Mogę popytać znajomych... - zasugerował.
- Ej, ej, bez takich! Mam nadzieję, że moje kwalifikacje same się obronią i nie będę potrzebowała Twojej pomocy, bo nie wątpię; jak pociągniesz za sznurki, to praca sama do mnie przyjdzie. Pracodawcy będą walić drzwiami i oknami.
- Możliwe. Jednak jeśli tego nie chcesz, to nie zrobię niczego, by Ci pomóc. Jeżeli zmienisz zdanie, to mów.
- Dziękuję. - powiedziała, jednocześnie łapiąc go za rękę. 
Wróciła do mieszkania sama. Zaproponowała Marco, by wszedł choćby na chwilę; na herbatę czy szklankę wody. Następnego dnia miał jednak trening i musiał wypocząć. Umówili się, że spotkają się nazajutrz; również wieczorem. Meg powoli stawała się częścią jego życia w coraz większym stopniu. I bardzo mu to odpowiadało, bo w końcu miał, po co żyć.

***


- Cześć, siostrzyczko. - powitała Sylwię następnego dnia szerokim uśmiechem Meg.
- Oooo, coś Ty taka wesoła?
- Mam swoje powody. - odrzekła tajemniczo. Nie miała w sumie niczego do ukrycia.
- Czy wczoraj stało się coś szczególnego?
- W końcu wszystko się układa. Tyle. Choć nie ukrywam, to wszystko jest zbyt piękne, by było prawdziwe. Umówiłam się też na dzisiejszy wieczór z Marco.
- Zostaniesz u niego na noc? Wiem, że ostatnią noc spędziłaś tutaj.
- Nie jestem pewna. Ufam mu, kocham go. Naprawdę. Ale po co się spieszyć? Jeśli nie wrócę na noc, to na pewno do niczego nie dojdzie.
- Twoja decyzja. Pamiętaj jednak, że zaopiekuję się Marcelem, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Jestem Ci wdzięczna. Ostatnio to Ty zastępujesz mu matkę... Aż mi głupio.
- Nie żartuj nawet. Kocham go i chcę Ci wynagrodzić czas, kiedy nie akceptowałam tego, co robiłaś. Kiedy odrzuciłam Cię. I sądzę, że to jest właściwy sposób na zrekompensowanie tego.
- Powiedzmy, że takie tłumaczenie jest dobre. Jednak nie przejmuj się, niedługo nie będę Cię tak wykorzystywała. Kto wie... Może z Marco zamieszkamy niedługo razem?
- Żartujesz?! Zaproponował Ci to? - zapytała uradowana Sylwia.
- Nie... Ale jest nam ze sobą dobrze, także to pewnie naturalna kolei rzeczy.
- Oczywiście, że tak. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że Wam się udaje. W końcu on jest Twoją pierwszą i największą miłością, a takiej się nie zapomina. Nawet, gdy byłaś z Arthurem, to było dla mnie oczywiste, że gdzieś w głębi serca to nie z nim chciałaś tworzyć rodzinę. Zresztą ciężko było zapomnieć, iż ojcem Twojego dziecka nie jest Twój aktualny wówczas partner...
- To było niemożliwe. Bardzo często łapałam się na tym, że myślałam o Marco. Nie mówiłam tego nikomu, bo przecież w tamtym momencie byłam pewna, iż ja i on nie mamy już przyszłości. A tutaj ten jeden wyjazd do Dortmundu... Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak się cieszę, że wtedy tu przyjechałam. Ten przyjazd dał mi szansę na stworzenie wszystkiego od nowa; odbudowę tego, co sama zniszczyłam kilka lat temu i czego żałowałam. - Meg westchnęła. - Dobra, bo zrobiło się zbyt sentymentalnie... Kończąc, mam zamiar naprawić wszystko to, co zepsułam przez tę jedną cholerną decyzję. Tym bardziej, że teraz moje decyzje wpływają bezpośrednio na życie kilku osób.


__________________________________________________
Przepraszam.
To chyba jedyne słowo, na które mnie stać teraz.
Nie byłam w stanie napisać choćby jednego zdania, które bym zaakceptowała.
Ale teraz stworzyłam to coś. Nie jest idealne, ale akceptowalne. A to chyba aktualnie mi wystarcza. Mam nadzieję, że będę w stanie kontynuować opowiadanie, bo chciałabym je dokończyć.

Pozdrawiam. Liczę na Wasze opinie, ale nie obrażę się, jeśli mnie ukarzecie za to, iż się nie odzywałam.
Do usłyszenia.

poniedziałek, 21 lipca 2014

fifteenth.

And I could give you my devotion
Until the end of time
And you will never be forgotten
With me by your side
'cause I don't need this life
I just need
somebody to die for
somebody to cry for.


***

- Chyba powinieneś już iść. - powiedziała Meg.
- Już mnie wyganiasz? - zaśmiał się.
- Po prostu mówiłeś, że jesteś zmęczony po treningu.
- Przeszło mi.
Siedzieli na kanapie w salonie. Sylwia krzątała się w kuchni, ale już wiedziała, że wszystko się ułożyło między jej siostrą i piłkarzem. Była zadowolona z takiego obrotu spraw, bo odkąd poznała prawdę o Arthurze, kibicowała związkowi Meg i Marco. Nie tylko ze względu na Marcela. Nie ukrywała, że to było ważne, ale pragnęła, by w życiu Meg w końcu zapanował spokój. Była przekonana, iż Marco może jej to zapewnić.
- Kochanie, a może przeprowadzicie się do mnie? Mam duży dom...
- Wiem. - powiedziała, ucinając dalsze wyliczenia. - Ja to wszystko wiem. Tylko Marco... Ja nie jestem gotowa. To zbyt szybko. I tak jestem zdziwiona, że jesteśmy razem już teraz. Sprawy potoczyły się lotem błyskawicy.
- Za szybko dla Ciebie?
- Nie o to chodzi. Jest dobrze tak, jak jest. Nie zmieniajmy czegoś, co jest dobre.
- Nie ukrywam, chciałbym, abyście zamieszkali ze mną. Żebyście byli blisko. Jednak poczekam. Będę cierpliwy. Obiecuję. - pocałował ją w czubek głowy.
- Dziękuję. - spojrzała na jego twarz, a później ponownie wtuliła się w jego bark. Leżeli tak na kanapie. Żadne z nich nie chciało zakłócać tej chwili, bo oboje ogarnął spokój. Meg ciągle zastanawiała się nad tym, co powiedział przed chwilą Reus. Chciał, by zamieszkali razem. Wszystko brzmiało pięknie, wspólny dom, rodzina, później pewnie ślub... Tylko czy ona była na taki krok gotowa? Marcel z pewnością byłby szczęśliwy. Marco także. Meg chciała ich uszczęśliwić, bo to jej najbliższa rodzina. Jednak właśnie tu leżał problem. Nie chciała się aż tak angażować. Dość łatwo powiedzieć: i żyli długo i szczęśliwie. Trudniej przebywać w swoim towarzystwie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Czy była na to gotowa?
- O czym myślisz? - wyrwał ją z zamyślenia.
- Nietrudno zgadnąć. O Tobie, o nas. Trochę się boję. Ten toksyczny związek, w jakim tkwiłam przez kilka lat... Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że pogrążałam sama siebie. Pozwalałam, by Marcel przyzwyczajał się do obecności Arthura, ja powoli przywykłam do myśli, że to z nim spędzę resztę swojego życia. Nawet widziałam to wszystko oczami wyobraźni. Wiesz... Wspólne mieszkanie, rodzina, może ślub, dzieci. - tutaj zrobiła przerwę, by do Reusa dotarła powaga sytuacji. - Teraz też zaczynam to wszystko widzieć. Jeszcze wyraźniej. I to mnie nieco przeraża. Tak samo było w Hannoverze.
- Myślisz, że Cię skrzywdzę? Tak jak Arthur?
- Nie chodzi o fizyczny ból, którego doświadczyłam, będąc z Arthurem. Boję się, że pewnego dnia stwierdzisz, że zwyczajnie nie chcesz być już ze mną. Że zostawisz mnie, a ja będę potrzebowała kilku lat na zapomnienie.
- Przekonasz się z czasem, że niczego takiego nie planuję.
- Mam nadzieję. - odetchnęła z ulgą.
Marco siedział z Meg jeszcze kilka minut, by ta się uspokoiła. Martwił się o to, co powiedziała. Walczył o nią zbyt długo, aby teraz ją ranić. Chciał jej nawet to powiedzieć, jednak rozmyślił się, bo atmosfera się zmieniła.
- Kochanie, wierz mi. Bardzo, ale to bardzo nie chcę jechać, ale chyba muszę...
- Rozumiem. Przyjedziesz jutro? - spytała z nadzieją w głosie.
- A może pójdziemy na jakąś kolację?
- Bardzo fajny pomysł, ale... Paparazzi nie przyczepią się do nas?
- Może masz rację. W takim razie mam znacznie lepszy pomysł. Kolacja u mnie. Niestety, gotować nie potrafię, ale zamówię coś z restauracji i przywiozą.
- Dobrze. Zgadzam się. O której mam być?
- A jak Ci pasuje?
- To zależy od Twojego treningu i od tego, czy nie masz jakichś planów na jutro.
- Mam...
- A no widzisz. Zatem nie mogę ja ustalić godziny.
- ... spotkanie z Tobą. - uśmiechnął się.
- To zmienia postać rzeczy. - odpowiedziała, również uśmiechając się. - Pod wieczór może? Około 19?
- Będę czekać. - pocałował ją.
- Muszę tylko z Sylwią porozmawiać, czy będzie mogła zająć się małym w tym czasie.
- Na pewno nie będzie miała nic przeciwko. Jest w nim tak samo zakochana, jak i my.
Oboje zaśmiali się cicho.
- Pójdę pożegnać się z Marcelem. Może go jutro na trening wezmę? Dawno już ze mną nie był.
- Jeśli tylko będzie chciał, to nawet przyjdę z nim.
- Naprawdę? - w oczach Reusa pojawiły się iskry radości. Bał się, że więcej już nie pójdzie z nim na żadne spotkanie, na którym będzie Lewy.
- Tak, przyjdę z nim. O której macie trening?
- Od dwunastej do piętnastej.
- Przyjdę na pewno. Może nie na cały, ale będę.
- Cieszę się.
Spojrzał jej w oczy i nieco schylił się, by pocałować Meg.
- Ekhm, nie przeszkadzam? - wtrąciła się Sylwia. Meg nieco się speszyła, ale Marco był całkowicie rozluźniony.
- Nie. - odpowiedziała Meg. - Wejdź. Marco właśnie wychodził.
- Dokładnie. - potwierdził.
- No dobrze. To ja Was zostawię i pójdę nam herbatę zrobić, a Wy się pożegnajcie. - uśmiechnęła się pod nosem i opuściła pomieszczenie.
- Także... - zaczęła Meg. Wciąż była nieco zmieszana sytuacją, w jakiej się znalazła.
Mimo wszystko to była całkiem nowa sytuacja, choć tak dobrze jej znana.
- Widzimy się jutro u mnie. Przyjadę po Ciebie.
- Jak chcesz, to mogę sama do Ciebie dotrzeć. Jeszcze pamiętam, gdzie mieszkasz. - zażartowała, aby się rozluźnić.
- Ale jeżeli mogę, to przecież nie musisz kombinować. Po prostu powiedz tak. - zdecydował się na odważniejsze słowa. Był świadomy, że to, co do niej powiedział miało dwa znaczenia. Zauważyła to również Meg. Nieco zbiło ją to z tropu, ale natychmiast zmieniła wyraz twarzy, kryjąc tym samym swoje zdziwienie.
- Dobrze, Marco. Przyjedź po mnie. Będę czekać. - uśmiechnęła się nieśmiało.
Reus, widząc ten uśmiech, podszedł do swojej ukochanej i przytulił ją. Choć żadne z nich tego nie widziało, oboje skryli uśmiech w barkach partnera.

***
Wstała dość wcześnie. Zdecydowanie wcześniej niż zwykle. Musiała obudzić również swojego synka, bo nie chciała, by spóźnili się na trening. Obiecała przecież Reusowi, że oboje się zjawią. Podeszła do łóżka Marcela i obudziła go.
- Synku, wstawaj. Niedługo jest trening taty.
Kiedy chłopiec usłyszał słowo "trening" zerwał się z łóżka. Nadal fascynowały go przygotowania Borussi Dortmund do kolejnych spotkań. Chciał przy nich być.
Meg natomiast po wzięciu szybkiego prysznica i umyciu zębów, zeszła na dół, do kuchni, aby przygotować śniadanie dla siebie i swojego syna. Sylwia pracowała w tamtym tygodniu od rana i kiedy Meg się obudziła, jej już nie było. Jak zawsze, kiedy gdzieś wychodziła, zostawiła jej kartkę na stole. Zapisywała na niej, o której planuje wrócić.
Założyła czarne rurki i białą koszulkę. W rękę wzięła sweter. Lubiła ubierać się w ten sposób. Z jednej strony taki strój był wygodny, ale zdecydowanie mogłaby nazwać go eleganckim. Poza tym wiedziała, iż Marco lubi, kiedy się tak ubiera.
Usiadła naprzeciwko swojego syna i patrzyła, jak ten dopija kakao. To był jego ulubiony napój, dlatego prawie codziennie rano Meg mu je robiła.
Z domu wyszli 10 minut później. Zdecydowali się na spacer na stadion, gdyż nie był zbyt daleko. Poza tym bardzo lubili właśnie w ten sposób wspólnie spędzać czas.
- Mamo? Czy teraz, jak już się pogodziliście, to zamieszkamy razem? Jak prawdziwa rodzina?
- Kochanie, ciężko przewidzieć. Fakt, pogodziliśmy się, ale teraz nie da się niczego przewidzieć. Chciałbyś?
- Oczywiście, że tak. Ty to moja mama, a tata to mój tata. Chciałbym mieszkać razem z Wami. - sposób, w jaki to powiedział, rozczulił Meg. Była przekonana, że teraz tym bardziej musi postarać się o to, by jej związek z Marco miał przyszłość. By nie była to jedynie kolejna znajomość, która zakończy się tak, jak ostatnio.

***
- Witaj, Marco. - przywitała się brunetka. Miała wrażenie, że wszyscy się na nich patrzyli, dlatego pozwoliła sobie jedynie na pocałunek w policzek. Reus jednak przyciągnął ją do siebie i złożył delikatny pocałunek na jej ustach. Odsuwając się od Meg, spojrzał w jej niebieskie oczy, które błyszczały z podekscytowania.
- Cześć, smyku. - wziął Marcela na ręce. 
W tym samym czasie Meg spojrzała w prawo i nie była zadowolona, że to uczyniła. Zbliżał się do niej Robert.
- Marco, proszę, pomóż mi. Lewy tu idzie. - wyszeptała w stronę piłkarza. Nie udałoby się jej czegokolwiek więcej powiedzieć, gdyż napastnik był coraz bliżej.
- Spokojnie. - usłyszała w odpowiedzi. - Jestem przy Tobie. - zobaczyła, jak Marco odwraca się do Roberta i wita z nim, jak gdyby nigdy nic. Była w szoku, gdyż liczyła na nieco więcej ze strony Reusa. Przeliczyła się jednak. Wyrwała dłoń z jego uścisku, gdyż poczuła się tak, jak gdyby blondyn ją zdradził, choć nie w dosłownym sensie.
- Meg? - usłyszała głos Lewego. - Możemy chwilę porozmawiać?
Odwróciła się do niego i popatrzyła.
- Nie wiem, o czym mielibyśmy rozmawiać. Chyba wszystko jest jasne.
- Nie sądzę. Chcę wszystko wyjaśnić.
- Słucham. - powiedziała. Zdawała sobie sprawę z tego, że wokół było wiele osób, prawie cała drużyna, jednak nie dbała o to. Czy miała ochotę go nieco upokorzyć? Z pewnością tak. Jednak w tamtym momencie bardziej chodziło jej o to, by nie zostać z nim sam na sam. Nieco się go bała.
- Moglibyśmy pójść w jakieś... spokojniejsze miejsce? - zapytał.
- Sami? Zapomnij.
- Nic Ci nie zrobię. Nie musisz się obawiać.
- Dobrze, odejdźmy kawałek.
Lewy przepuścił Meg, pozwalając, by ta wybrała miejsce. Również dla niego to był stresujący moment. Rzadko zdarzało mu się przepraszać kogoś. Nie licząc Ani, gdyż tak naprawdę mógłby ją przepraszać każdego dnia.
- Nie mam ochoty z Tobą rozmawiać, bo prawie zniszczyłeś to, na czym mi zależy. Dlatego powiedz to, co masz mi do powiedzenia i pożegnajmy się.
- Przepraszam. Byłem pijany. Wiem, że to nie powinno mnie usprawiedliwiać, ale taka jest prawda. Nie zrobiłbym tego, gdyby nie alkohol.
- Sądzisz, że łatwo jest w takie coś uwierzyć?
- Trudno czy nie, niestety taka jest prawda.
- Dobrze, umówmy się tak. Ja teraz przyjmuję przeprosiny, ale Ty trzymasz się daleko ode mnie, Marcela i Marco.
- Mam nadzieję, że to tymczasowe rozwiązanie. Liczę na to, że kiedyś uda mi się odzyskać Twoje zaufanie. Marco jest moim przyjacielem i będę się z nim widywał, a nie chciałbym wprowadzać chaosu swoimi wizytami.
- Z Marco utrzymuj kontakt, jeśli on również tego będzie chciał. Ja nie stanę Wam na drodze.
Ledwo zdążyła to powiedzieć i zachciało jej się śmiać. Nie stanę Wam na drodze? Uśmiechnęła się pod nosem. Lewego także te słowa musiały rozbawić, bo zakasłał, by ukryć śmiech. Jednak Meg spojrzała na Roberta, a on na nią i było już jasne, że spór między nimi został zażegnany.
- Przepraszam... Wiem, jak to zabrzmiało. - zaczęła się tłumaczyć.
- Proszę, nie gniewaj się już dłużej na mnie. - powiedział.
- Dobrze. Zapominam o całej sprawie. Muszę patrzeć przyszłościowo. Chcę żyć w zgodzie z przyjaciółmi Marco.
- To może wpadniecie do nas na kolację? Co powiecie na jutrzejszy wieczór?
- Muszę to przedyskutować z Marco. Poza tym porozmawiać z siostrą, bo zawsze z nią zostawiam Marcela.
- To jak będziecie wiedzieli, to zadzwoń. Marco ma mój numer.
- Okej. Dam znać.

***

Około 13:30 Meg opuściła trening, ale Marcel został pod opieką ojca i kolegów z jego drużyny. Ufała im całkowicie. W przeciwnym razie nigdy nie zostawiłaby pod ich opieką swojego syna.
Wróciła do domu, by przygotować się do randki. Teoretycznie miała jeszcze dużo czasu, jednak tak naprawdę chciała wyglądać idelanie, dlatego zostawiła sobie spory margines czasu. Kiedy Meg weszła do mieszkania, Sylwia jeszcze była w domu.
- Cześć. - przywitała się.
- Cześć, Meg. Gdzie Marcel?
- Został jeszcze na treningu Borussi.
- A Ty...? - uśmiechnęła się delikatnie.
- Przecież wiesz... Wieczorem idę do Marco. Miałam Cię zapytać, ale zapomniałam... Mogłabyś w tym czasie zaopiekować się małym?
- Przecież wiesz, że nie ma problemu. - przed zadaniem następnego pytania, zawahała się. - Zostaniesz u niego na noc?
- Nie mam pojęcia. Raczej nie. I tak to wszystko dzieje się bardzo szybko. Teraz muszę być cierpliwa po prostu.
- Dobrze, że nie chcesz niczego przyspieszać. Na dłuższą metę nie miałoby to sensu. Dobra, uciekaj do łazienki, szykuj się. Ja muszę zmykać do pracy. Opowiesz mi wszystko, kiedy wrócisz.
- Z pewnością.
Meg weszła na górę, na piętro, gdzie znajdowała się jej sypialnia. Otworzyła szafę, chcąc wybrać jakieś ubranie, które nie byłoby zbyt oficjalne, ale jednocześnie, by było eleganckie. Choć wiedziała, że Marco podobałaby się nawet w bluzie i dresach, chciała wyglądać dla niego ładnie. Pragnęła mu się podobać. Dlatego zdecydowała się na zwykłe, czarne rurki oraz białą, koszulową bluzkę. Taki strój zawsze dawał jej uczucie komfortu. Zdecydowała, że makijaż również będzie subtelny, choć nieco mocniejszy niż zwykle. Cieniutkie kreski eye-linerem i powieki delikatnie przykryte cieniem do powiek. Rzęsy natomiast pociągnęła tuszem, a na usta nałożyła pomadkę koloru czerwonego. Była zadowolona z efektu swoich działań.
Jedynym minusem jej planu był fakt, że kiedy była już gotowa, to zostało jej bardzo dużo czasu. Zegar wyświetlał 16:42, czyli zostały jej ponad dwie godziny. Zastanawiała się, co ma robić. Nie chciała nigdzie wychodzić, bo na dworze było gorąco, a na pewno by się spociła. Dlatego postanowiła, że zrobi sobie kawy i usiądzie na balkonie z książką.

***
- Cześć, wróciłam! - usłyszała Meg półtorej godziny później. To Sylwia wróciła z pracy. - Zrobiłam zakupy i odebrałam Marcela! Gdzie jesteś?
- Na balkonie!
Chwilę później zobaczyła swojego synka. Był cały brudny. Z racji tego, że Meg nie miała już dużo czasu, poprosiła siostrę, by ta pomogła wykąpać się jej synkowi. Prosząc ją o kolejną przysługę, czuła, że nie zachowuje się w porządku w stosunku do niej. Ona pracowała, robiła zakupy i jeszcze często zajmowała się Marcelem. To zdecydowanie nie było sprawiedliwe.
- Sylwia... - zaczęła rozmowę tuż przed wyjściem. - Ja wiem, że wiele rzeczy ostatnio zaczęłam na Ciebie zrzucać, ale obiecuję, że już wkrótce się to zmieni. Będę Ci więcej pomagała, dobrze?
- Przecież ja nie mam pretensji. Zapewniam Cię, że gdybym miała coś przeciwko takiej sytuacji, powiedziałabym Ci.
- Wynagrodzę Ci to niedługo. Kiedy tylko sytuacja z Marco się ustabilizuje.
- Chcę, żeby Marcel miał szczęśliwą rodzinę. Przede wszystkim kompletną.
- Dziękuję. - Meg ją przytuliła, a do jej oczu napłynęły łzy.
- Nie płacz mi tu! Nie teraz! Marco zaraz po Ciebie przyjedzie!
- Masz rację. Spokojnie. Tylko spokojnie. - wzięła kilka głębokich oddechów. Spojrzała w lustro i kiedy stwierdziła, że nie wygląda źle, wyszła z domu, kierując się w stronę samochodu mężczyzny jej życia.

_____________________________________________________________________________

Przepraszam, że tak długo musiałyście czekać na kolejny rozdział. Myślałam, że szybciej go napiszę, ale nie mogłam sobie poradzić. Cały czas coś nie wychodziło, brakowało mi słów... Ciężko mi idzie ostatnimi czasy... Mam nadzieję, że wkrótce będzie mi łatwiej...
Dzisiaj zabieram się za pisanie kolejnego rozdziału. Obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby był szybciej.

Niemniej jednak proszę o Wasze opinie.

Zapomniałabym! Chciałam Wam bardzo podziękować za tak ogromną liczbę wyświetleń! Ponad 24000! Nie spodziewałam się takiego wzrostu.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

fourteenth.

When I look at you
I see forgiveness, I see the truth.
You love me for who I am
like the stars hold the moon
Right there where they belong
and I know I'm not alone.

When my world is falling apart
when there's no light to break up the dark
that's when I look at you
when the waves are flooding the shore
and I can't find my way home anymore
that's when I look at you.

***

- Oboje wiemy, że to jest po prostu niemożliwe!
- Też tak sądziłam. Niestety, tym razem się pomyliłam...
- Nie, Ania. Ja w to nie uwierzę, dopóki Meg mi tego nie powie prosto w oczy. Była wczoraj wyraźnie zła. Wątpię, aby dlatego, iż to Lewy odrzucił jej zaloty.
- Wiesz doskonale, że ja uwierzę w prawie wszystko, co powie Robert. Nie mam powodów, by mu nie ufać.
- Ja muszę to wyjaśnić. Nie chcę, by Meg miała nieprzyjemności. Nie zasłużyła na to.

***

- Meg. Otwórz drzwi. Wiem, że tam jesteś! - do drzwi łazienki dobijał się Reus.
- Zostaw mnie, dobrze? - usłyszał.
- Ale wyjdź, proszę. Porozmawiajmy!
- Nie chcę, Marco. Poza tym nie bardzo wiem, o czym mielibyśmy rozmawiać. Chodzi o Marcela? - udawała, że nie wie, o co chodzi. Miała wrażenie, iż Reus wiedział więcej o wczorajszym wieczorze. Tylko nie miała pojęcia, skąd.
- Meg, wiem o wszystkim. - nieco blefował, bo nie był przekonany o tym, kto i co zrobił. Planował jednak wszystkiego się dowiedzieć.
Usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach i po chwili ukazała mu się Meg. Miała nieco podkrążone oczy, a na sobie zbyt luźną koszulkę. Jednak to, co go najbardziej uderzyło, to smutek w zapłakanych oczach.
- Wiesz o Robercie? - spytała nieufnie.
- Tak. - Reus wciąż brnął. - Chodź, porozmawiamy.
- No dobrze... - zgodziła się.
Marco otworzył drzwi szerzej i pozwolił iść jej przodem.
Usiedli na łóżku w jej sypialni.
- Meg, opowiedz mi wszystko jeszcze raz.
Westchnęła. Ufała mu praktycznie bezgranicznie. Wyznała całą prawdę. Oczywiście, nie obyło się bez łez.
- Wiedziałem, że nie powiedział całej prawdy! - niemalże wybuchnął.
- O czym Ty mówisz? - dopytywała się.
- Widzisz... - nie chciał jej okłamać, dlatego zdecydował się wyznać prawdę. - Nie do końca wiedziałem, co się stało. Ogólny zarys miałem. Ania przyszła do mnie i przekazała to, co powiedział jej Robert, kiedy jeszcze nie był do końca trzeźwy. Ona mu jednak nie uwierzyła. Widziała w jego oczach, że coś zataił. Chciała poznać prawdę. Właśnie z tego powodu tutaj przyszedłem. Poza tym mam dość wybryków Lewego. Nie chcę, aby ktoś Cię krzywdził. Wystarczająco dużo przeszłaś. - podszedł i przytulił Meg. Nie wiedział, co mógłby jeszcze jej powiedzieć.
- Dziękuję, Marco. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.

***

- Czy Tobie całkiem mózg odjęło?! - krzyknął Reus.
- O co Ci chodzi?
- Ty się jeszcze pytasz, o co mi chodzi?! Nie dość, że dobierałeś się do Meg, to jeszcze okłamujesz Anię! Ty jesteś nienormalny?! - podszedł jeszcze bliżej i szarpnął go za kołnierz jego idealnie uprasowanej koszuli.
- Zostaw mnie! Nic nie zrobiłem!
- Kłamiesz! Ale ostrzegam, jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego, to nie ręczę za siebie. Nigdy nie ukrywałem, że Meg jest ważną dla mnie osobą, a na dodatek Ania nie zasłużyła na cierpienie. To zbyt fajna dziewczyna. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale Ty zwyczajnie na nią nie zasługujesz.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale stwierdził, że to i tak nie pomoże. Odwrócił się i wyszedł. Zostawił Lewego, który w głowie ciągle miał słowa Marco: Nie zasługujesz na nią...
Dały mu wiele do zrozumienia. Nawet chyba otworzyły oczy. Poprzedniego wieczoru faktycznie zbyt wiele wypił, ale był świadomy, że dobierał się do Meg. Okłamał Anię ze strachu. Zależało mu na niej i nie chciał, aby go zostawiła. A to nie był pierwszy tego typu wyskok. Kiedyś, za jej plecami, umówił się z dziewczyną. Właściwie to jego znajomy go umówił, jednak nie chciał już na nikogo zrzucać winy. Gdyby nie chciał, to nie zrobiłby tego. Ania wyprowadziła się wówczas od niego i to był cud, że udało im się po raz drugi stworzyć szczęśliwy związek.
Wybiegł szybko przed dom i krzyknął:
- Marco! Marco!
- Czego chcesz?
- Proszę Cię, wróć. Chcę pogadać.
- Nagle zachciało Ci się rozmawiać?
- Proszę.
Marco nie rozumiał zachowania kumpla, ale zaintrygowało go to, dlatego właśnie zdecydował się wrócić.

***

- Stary, nie prosisz o zbyt wiele? Jak mam dokonać takiego wyboru? Przecież Ty jesteś moim przyjacielem, a Meg...
- Miłością? - dokończył za niego Lewy. - Kochasz ją, prawda?
- Tak. Jest miłością mojego życia.
- Dobrze. W takim razie wycofuję swoją prośbę. Nie musisz ukrywać prawdy. Powiem Ani o wszystkim. Przyznam się. Może to nawet lepiej... Bo przecież co to za związek budowany na kłamstwie?
- Dziękuję. Nie wiem, czy umiałbym narazić Meg na kolejne cierpienie. Ona wystarczająco dużo już przeszła.
- Tak czy inaczej, jakbyś kiedyś potrzebował pomocy, to mój numer znasz. Adres też. Przynajmniej póki co.
- Robert. Nie gadaj głupot. Ania zrozumie. Powiedz prawdę. Że niewiele pamiętasz przez alkohol. A wtedy na pewno nie będziesz musiał zmieniać adresu. Jestem o tym przekonany.
- Chciałbym. Mam nadzieję, że mi wybaczy.
- Ale pamiętaj, że jeśli czegoś będziesz potrzebował, to Ty też wiesz, gdzie mieszkam.
- Tak. Dzięki, stary. I przepraszam.
- Mnie nie musisz. Dobra, ja idę. Pogadaj z Anią i później wpadnijcie do mnie, okej? Przyprowadzę Meg, może jakoś się dogadacie.
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł. Meg nie będzie chciała ze mną rozmawiać. Zachowałem się okropnie.
- Jeśli zmienisz zdanie i zdecydujesz się z nią spotkać, to mów. Spróbuję ją przekonać.
- Nie wiem, jak.mam Ci dziękować.
- Nie wygłupiaj się. Po prostu trzymaj ręce z daleka od Meg, okej?
- Jasne.
Przyjaciele pożegnali się i Marco wrócił do swojego domu. Nie miał jednak zbyt wiele czasu, bo godzinę później musiał zjawić się na treningu.

***

Jednak niezwłocznie po treningu wrócił do domu, by wziąć kąpiel, a chwilę później, choć był zmęczony, wsiadł do samochodu i pojechał do Meg. Musiał wyjaśnić tę sprawę do końca. Nie chciał, by powstały kolejne nieporozumienia.
Zapukał do drzwi. choć tak naprawdę, to coraz częściej miał wrażenie, jakby to było i jego mieszkanie. Początkowo Marcel bardzo chciał przebywać w jego domu, bo było "wypasione" jak to określał. Jednak z czasem zmienił zdanie i wołał być w miejscu, gdzie trzymał wszystkie swoje zabawki. Poza tym wówczas miał blisko siebie całą rodzinę.
- Cześć, smyku. - wziął Marcela na ręce. - Jest mama?
- Maaaaaaaaaaaamoooooooo! - wydarł się na cały głos. Był tak donośny, że z pewnością wszyscy w domu go usłyszeli. Reus prawie go wypuścił z rąk, tak bardzo się przestraszył.
Jednak ta metoda podziałała. Chwilę później ze schodów wręcz zbiegła Meg.
- Co się stało, skarbie? - podbiegła do synka, patrząc na jego ręce i nogi, czy przypadkiem nie zrobił sobie krzywdy.
- Nic, tylko tata przyszedł. Chciał Cię zobaczyć. - wytłumaczył się malec.
- Kochanie, obudziłbyś wszystkich sąsiadów, gdyby było później. Nie krzycz tak głośno następnym razem, dobrze? 
- Dobrze, mamo.
- W takim razie idź do cioci Sylwii, a ja porozmawiam z tatą.
- Ale ciocia wyszła.
- No dobrze, to posiedzimy na dole w trójkę. Nie masz nic przeciwko? - spytała Reusa.
- Oczywiście, że nie.
- To chodź do kuchni, zrobimy coś do picia. A Ty, Marcel - zwróciła się do syna. - poczekasz na nas w salonie. Dobrze?
Piłkarz pomógł synowi stanąć na podłodze i popatrzył za nim, jak szedł do salonu. Po raz kolejny pomyślał, jakim niesamowitym był szczęściarzem, że przyjechali na tamten mecz w Dortmundzie, a mały podbiegł do niego przed stadionem i od razu nazwał go tatą. Cieszył się, że odbyli później tę ważną rozmowę i liczył na to, że kiedyś uda im się stworzyć prawdziwą rodzinę. Zamieszkają razem, wezmą ślub, a Marcel będzie miał rodzeństwo. To byłoby dla niego spełnienie marzeń.
- O czym chciałeś porozmawiać? - wyrwała go z zamyślenia Meg.
- A jak myślisz? O tej niezręcznej sytuacji z Robertem.
- No tak, powinnam była się domyślić.
Wzięła przygotowane kubki z herbatą i przeszli do salonu.
- Marco, ja jestem już zmęczona. - usiadła na kanapie. Reus poszedł jej śladem. - Przyjechałam do Dortmundu na jeden mecz. Moje... - zawahała się. - Nasze życie zmieniło się bezpowrotnie. Marcel wie, że to Ty jesteś jego prawdziwym ojcem. Z Arthurem wyszło jak wyszło. Przeprowadziłam się tutaj, bo liczyłam, że w końcu moje życie się uspokoi. Znajdę miejsce, gdzie będę szczęśliwa i nie będę musiała już niczego więcej udawać. Niestety, chyba nie tym razem. Znowu wszystko się komplikuje. Prawie nic nie jest tak, jakbym chciała. Decyzję stają się coraz ważniejsze i znaczące dla małego. Muszę brać pod uwagę także jego uczucia. Chciałam wyjechać z Dortmundu. Raz na zawsze. - widząc, że piłkarz chce jej przerwać, uciszyła go gestem, dodając - Daj mi skończyć. Chciałam wyjechać z Dortmundu raz na zawsze, ale tak, jak już mówiłam, wiem, że muszę brać pod uwagę nie tylko swoje uczucia, ale przede wszystkim jego. - wskazała na Marcela. - On jest najważniejszy. Dlatego nie zostawię Dortmundu. Zostaję. Nie musisz się obawiać czegokolwiek. O jakichkolwiek planach dowiesz się pierwszy. Wszystko będę z Tobą omawiać. Obiecuję. Po prostu moje życie znowu się komplikuje.  Chyba nawet za bardzo.
- Rozmawiałem z Lewym. Nie będzie kłamał. Powie prawdę.
- Nie mogłeś powiedzieć mi od razu? Zamartwiam się od czasu tamtej imprezy, a Ty teraz mi mówisz coś takiego? Miałam nadzieję, że moje życie, nowe życie bez Arthura, nie będzie opierało się już na kłamstwie. Bo tamto z pewnością takie było. Ty nie wiedziałeś o istnieniu Marcela, a on postrzegał Cię jedynie jako piłkarza Borussi Dortmund. Wciąż się łudzę, że moje życie będzie normalne. Spokojne.
- Meg. - szepnął Reus, biorąc ją za dłoń. - Może być takie. Pozwól mi jedynie w nie wkroczyć. Będę z Wami, zaopiekuję się. Będziecie żyć jak w bajce. Postaram się o to.
- Właśnie w tym tkwi problem. Życie nie jest bajką. A już z pewnością nie moje. Nigdy takie nie było i chyba już za późno na tak poważna zmianę.
- Zapewniam Cię, że nie jest zbyt późno. Będzie potrzebny czas, aby wprowadzić tę zmianę, ale damy radę razem. Wszyscy byliby szczęśliwi.
W tym momencie usłyszeli dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach. Reus westchnął z niezadowoleniem. Wiedział, że to musiała być siostra Meg. Lubił ją i był bardzo wdzięczny za to, co do tej pory zrobiła, ale w tamtym momencie miał ochotę ją zabić.
- Cześć! - krzyknęła z przedpokoju.
Reus opuścił głowę, czując, że jest bezradny.
- Później dokończymy tę rozmowę. - szepnął. - Cześć, Sylwia!
- O, Marco, cześć. Nie spodziewałam się Ciebie tutaj.
- Wpadłem na chwilę. Zaraz uciekam. Jestem zmęczony po treningu.
- Nie zostaniesz na kolacji? Chciałam przygotować coś dobrego. Ale nie przejmuj się, będzie dietetycznie.
- O to się nie martw. Wszystko spalę na następnym treningu. Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebym zostawał.
- Marco, nie wygłupiaj się. Zostań. Marcel będzie szczęśliwy.
Blondyn chciał zapytać, czy jej też nie byłoby miło, ale nie chciał jej rozzłościć. Miał wrażenie, że był coraz bliżej niej.
- Skoro nalegasz. Dobrze, zostanę.

***

Wieczór minął im bardzo sympatycznie. Początkowo było nieco niezręcznie, jednak z czasem było coraz luźniej. Z pewnością za sprawą Marcela, który miał świetny kontakt z Marco. Później do rozmowy włączyły się rownież siostry. Późnym wieczorem ich synek oświadczył, że zmęczył się i chciałby iść już spać. Wówczas do akcji wkroczyła Sylwia, gwałtownie wyrywając się do pomocy. Meg uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc, co się święciło.
- Marco... - zaczęła. - Ja głupia nie jestem i wiem, dlaczego Sylwia tak bardzo chciała iść z Marcelem. Ja tylko jedno mam do dodania. Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy niczego przyspieszać. Jeśli mamy być razemx to prędzej czy później będziemy.
- Ale ja nie chcę prędzej czy później. Nie chcę wszystkiego zostawić losowi. Chcę mieć wpływ na moje życie, na moje szczęście z Tobą.
- Przecież wiesz, że Cię kocham. Po prostu nie jestem gotowa na nowy związek. Boję się mężczyzn. Choć bardziej boję się zranienia. - dotknęła policzka piłkarza, bo tamten pochylił się ku niej.
- Doskonale wiesz, że Cię nie zranię. Zbyt wiele chyba przeszliśmy. Szanuję to, co było między nami i chciałbym pisać dalej tę historię, bo wiem, że można jeszcze wiele dopisać.
Meg przypomniały się słowa, które przeczytała w jakiejś książce: małżeństwo to rozmowa, która powinna trwać całe życie.*
Ich rozmowa zaczęła się, Kiedy byli małymi dziećmi. Meg miała wrażenie, że choć nie mieli kontaktu przez dłuższy czas, to ta nić się nie przerwała tak, jakby czekała na odnowienie się.
Reus, widząc zawahanie brunetki, wstał z krzesła i przyklęknął, biorąc ją za ręce.
- Meg. Daj nam szansę. Pozwól chociaż spróbować stworzyć rodzinę. Nie musimy przecież od razu mieszkać razem. Nie musimy ogłaszać tego całemu światu.
W tym momencie Meg spojrzała w oczy Reusa. Patrzyła i zastanawiała się. Co będzie dla niej lepsze? Czy w razie niepowodzenia będą potrafili powrócić do poprzedniego stanu? Musiała zastanowić się dwa razy. Raz za siebie, a drugi za Marcela.
- Nie jest dobrze tak jak jest? - szepnęła.
- Jest, ale dlaczego nie zamienić tego, co jest dobre na coś lepszego? - drążył temat, bo widział, że Meg była bliska zmiany decyzji. Modlił się jedynie o to, by ani Sylwia, ani Marcel nie zdecydowali się zejść na dół.
Meg także zeszła z krzesła i przyklęknęła, nie tracąc kontaktu wzrokowego. Pełna obaw delikatnie złączyła ich usta w pocałunku.
Reus był tak szczęśliwy, że nie byłby w stanie tego opisać. Oddał pocałunek, jednak pozwolił, by to Meg miała kontrolę nad sytuacją. Brunetka czuła przyspieszone bicie swojego serca, a raz na jakiś czas mogła odczuć pulsującą tętnicę na jej szyi. Mimo strachu czuła, że to właśnie to, czego szukała. Choć bała się niesamowicie, że coś się nie uda, to w głębi serca czuła spokój. Czuła, że wreszcie wszystko się ułożyło. Że wróciło na swoje tory.
Kiedy oderwali się od siebie, Marco przytulił brunetkę.
- Czy to oznacza, że chcesz spróbować?
- Nie wiem, czy robię dobrze, jednak postaram się, aby wszystko się ułożyło. Zrobię co tylko będę mogła. I jeszcze raz złożyła delikatny pocałunek na jego ustach. Przypomniało jej się coś, co przeczytała kiedyś w internecie: pocałunek jest jak obietnica. To tak, jakbyś powiedział: tak, będę Cię kochać.
I było jej dobrze z taką obietnicą.


* - cytat pochodzi z książki Bridget Asher - Pożyczona miłość


____________________________________________________________________

PRZEPRASZAM! Wiem, że obiecywałam rozdział wcześniej, ale nie dałam rady, bo mi komputer nawalił! Musiałam oddać do naprawy i dopiero dwa dni temu odebrałam. Musiałam dokończyć rozdział i dopiero teraz wstawiam. Mam nadzieję, że mi wybaczycie! Oby więcej takiej sytuacji nie było. Liczę na to.

Proszę, zostawcie komentarz. Chcę wiedzieć, czy Wam się podoba, czy coś jest nie tak. Piszcie szczere. Nawet z anonima.

Pozdrawiam!

poniedziałek, 26 maja 2014

thirteenth.

So am I wrong?
for thinking that we could be something for real?


***
- Cześć. Gotowa? - zapytał Reus, wchodząc do jej sypialni. Meg była w pomieszczeniu obok, a mianowicie w łazience.
- Daj mi minutkę, dobrze? - krzyknęła.
- Poczekam tutaj na Ciebie.
Tak jak powiedziała, tak też zrobiła. Po niecałej minucie opuściła łazienkę.
- Może być? - obróciła się wokół własnej osi. Miała na sobie sukienkę. Czarną, tuż przed kolano. Nie chciała być wyzywająca już na pierwszej imprezie. Poza tym nie czuła się jeszcze zbyt pewnie w towarzystwie piłkarzy. Włosy związała w kitkę. Na szczęście miała na tyle długie włosy, że mogła to uczynić.
- Meg... Wyglądasz cudownie. - serce Reusa zabiło mocniej. Nie wiedział, co powinien powiedzieć. Był zszokowany.
- Nie przesadzaj... - opuściła głowę, ale na jej policzki wkradł się rumieniec, ponieważ dostrzegła w oczach Marco rodzaj... zafascynowania? Tak, to chyba było dobre określenie.
Poza tym zrobiła delikatny makijaż. Jedynym mocniejszym akcentem były czarne kreski zrobione eye-linerem. Jednak to było dla niej typowe. Każdego dnia je sobie malowała.
Kiedy była już gotowa, by opuścić dom, zabrała skórzaną kurtkę, której nie chciała jeszcze zakładać, bo było zbyt ciepło.
- Marco, może chcesz iść na pieszo? Możesz później się napić.
- Nie trzeba. Nie muszę na każdej imprezie pić.
- Ale jesteś przekonany? Bo jeśli nie, to możemy się przejść.
- Nie wygłupiaj się. Już Ci powiedziałem.
- W porządku, jak chcesz. W takim razie możemy jechać.
***
- Cześć, Mario. Super Cię widzieć. - przywitała się. Podeszła do niego i przytuliła.
- Hej, Meg. To samo mogę powiedzieć o Tobie. Wejdźcie i się rozgośćcie. Muszę jeszcze pójść do kuchni po alkohol z lodówki. Przynieść Wam coś?
- Nie, dzięki, stary, dzisiaj nie piję. Prowadzę. - podniósł ręce w geście wyjaśnienia.
- Ja także dziękuję. Nie będę piła, jak Marco tak się poświęcił.
- Meg, nie wygłupiaj się. Możesz się napić. - nachylił się nad jej uchem i szepnął - Nie przejmuj się, będę Cię pilnował.
- Bardzo śmieszne. - zmrużyła oczy. Chciała mu przypomnieć, że pięć lat temu w czasie wakacji także miał jej pilnować. Obiecał to jej rodzicom. Darowała sobie jednak, bo dzięki niemu na świecie pojawił się Marcel. Mimo wszystko była mu ogromnie wdzięczna. - Ale dobra, jak chcesz. - dodała.
Początkowo było dość... sztywno. Niby wszyscy rozmawiali ze sobą, ale panowała jakaś sztuczność.
- Meg, chciałbym, żebyś poznała dziewczynę Lewego. - podszedł do niej Reus z piękną brunetką. Znała ją z gazet, ale osobiście nie miała przyjemności jej poznać.
- Miło mi Cię poznać. Jestem Ania. - dziewczyna podeszła bliżej i przytuliła Meg.
- Meg. - odpowiedziała zaskoczona.
Od zawsze wydawała się jej otwarta. Na każdym zdjęciu była uśmiechnięta, a w udzielanych wywiadach odpowiadała ze śmiechem. Chciałaby być kiedyś taka, jak ona. Chociaż z drugiej strony jej życie wydawało się być perfekcyjne. Czy tego Meg chciała od życia?
Chyba nie. Do wszystkiego wolała dojść ciężką pracą i poświęceniem.
Właśnie dlatego udało jej się to, czego zawsze pragnęła. Może nie w takiej kolejności, o jakiej marzyła, ale wszystkiego mieć nie można. Pogodziła się z tym, gdy zaszła w ciążę.
- Słyszysz mnie? - spytał Marco.
- Przepraszam. Zamyśliłam się. Co mówiłeś?
- Że jeśli nie masz nic przeciwko, to pójdę do Mario.
- Oczywiście, że nie mam! Idź. Ja sobie poradzę. Jest Ania, także nie będę sama.
- Dzięki. - odrzekł i po chwili już go nie było.
Cieszyła się, widząc go szczęśliwego. Chciała, by taki był. Przecież jej uczucia do niego nie wyparowały z dnia na dzień. Wciąż do kochała, nie da się, ot tak, wyrzucić z serca kogoś, kto znaczył dla niej tak wiele. Nadal znaczy. Jednak to jej wewnętrzny strach nie pozwolił na to, czego oboje pragnęli. Tylko ślepy by nie zauważył, iż między nimi wciąż była chemia. Jedynie ona miała jakieś obiekcje. Natomiast on je szanował i dlatego czekał. Wierzył, iż przeznaczone jest im być razem.
- Ania, przepraszam, na chwilę muszę iść do łazienki.
- Jasne. Poczekam tutaj.
Wychodząc z pokoju spojrzała przelotnie na zegar. Była już prawie północ, zatem wszyscy porządnie wstawieni. Chyba tylko trzy osoby nie tknęły tego wieczora alkoholu. Meg od tamtej pamiętnej nocy stroniła od alkoholu, Ania nie mogła pić, gdyż za dwa dni miała ważne zawody, a Marco prowadził.
Wyszła z salonu i skierowała się do łazienki. Wcześniej jednak znowu poczuła na sobie to dziwne spojrzenie...
***
Stanęła przed lustrem w ogromnych rozmiarów łazience i spojrzała w nie. Nieświadomie zaczęła doszukiwać się oznak starzenia. Choć zostało jej jeszcze kilka lat do trzydziestki, to bała się odnaleźć na swojej twarzy czegoś niepożądanego. Dostrzegła jedynie tusz, który spadł na jej policzek. Malowała się każdego dnia, dlatego twierdziła, że ten element musi być idealny o każdej porze dnia. Szybko poprawiła tę niedoskonałość. Bardzo spodobał jej się zapach mydła, którym umyła ręce. Pachniało owocami z nutą kwiatową, której nie potrafiła zidentyfikować. Szybko osuszyła ręce, odłożyła ręcznik na półkę, która była do tego przeznaczona i wyszła z pomieszczenia. Zgasiła światło i odwróciła się, by wrócić do salonu, gdzie wciąż czekała na nią Ania.
- Jezu, jak mnie przestraszyłeś! - złapała się za serce Meg. Kiedy się odwróciła, zauważyła Lewego. Był opanowany, ale w jego wzroku było coś dziwnego.
- Jak się bawisz? - zapytał.
- Dziękuję, dobrze. - jej intuicja podpowiadała, iż powinna się stamtąd jak najprędzej ewakuować. Chciała go ominąć, ale nie pozwolił jej na to. Oparł rękę na przeciwległej stronie korytarza.
- Może pójdziemy na górę? Mario ma sporo wolnych pokoi.
- Robert, jesteś pijany. Lepiej wróć do domu.
- Nie wypiłem zbyt wiele.
- Chyba wystarczyło. - westchnęła, widząc, że podchodzi bliżej. - Robert, mówię poważnie. Nie pij więcej, wróć do domu. Chodź, pójdziemy do Ani, ona Cię zawiezie.
- Oj tam Anka. Idźmy na piętro. - oparł czoło o jej policzek. Był tak blisko, że czuła jego oddech na policzku. Starała się zachować spokój, pozwoliła, by jego dłonie wędrowały po jej ciele. Chwilę później poczuła też pocałunek na szyi, ale kiedy tylko wyczuła odpowiedni moment, wyswobodziła się z jego uścisku i uciekła do salonu.
- Ania. - Meg odnalazła ją. Siedziała z Marco. - Robert czeka na Ciebie w korytarzu. Chyba jest pijany.
- Dziękuję Ci. Już do niego idę. Marco, Meg, wybaczcie. Do zobaczenia. - pocałowała oboje w policzek i wyszła.
- Marco, ja także idę. Ty zostań. Przejdę się.
- Coś się stało?
- Nie, nic. Po prostu chcę już wrócić do domu.
- Odwiozę Cię.
- Nie! Nie rozumiesz? Chcę iść sama! - krzyknęła na niego.
- Meg, stało się coś? - dociekał prawdy piłkarz. Czuł, że coś się wydarzyło. Coś, o czym powinien wiedzieć.
- Nie!
Powoli emocje brały górę nad Meg. Aby się opanować, wzięła torebkę i niemalże wybiegła z domu. Chciała jak najszybciej znaleźć się z Marcelem w mieszkaniu Sylwii. Ostatnio tylko tam mogła czuć się prawdziwie bezpieczna.
Wbiegła do swojej sypialni, trzasnęła drzwiami. Szybko zabrała ubranie na zmianę i zamknęła się w łazience.
- Meg? - usłyszała głos siostry.
- Tak? - starała się zachować pozory normalności.
- Wróciłaś już?
- Byłam zmęczona.
- Rozumiem. - odpowiedziała siostra. Jednak nie była przekonana, że siostra była z nią szczera, dlatego postanowiła zadzwonić do Reusa. Wybrała jego numer i czekała aż tamten odbierze.
- Marco? Cześć, tutaj Sylwia. Co się stało?
- Nie mam pojęcia, nie chciała mi powiedzieć. Tobie też nie powiedziała?
- Dlatego właśnie do Ciebie zadzwoniłam. Miałam nadzieję, że Ty mi cokolwiek powiesz...
- Niestety. Poszła do łazienki, wróciła i coś w jej zachowaniu się zmieniło...
- Dobra, nie może zostać sama. Spróbuję z nią pogadać. Jak czegokolwiek się dowiem, to dam Ci znać.
- Super. Ja tak samo.

***
Meg cieszyła się, że jej siostra odpuściła. Nie miała ochoty zwierzać się jej z tego, że Lewy próbował się do niej dobrać. Co ona takiego zrobiła, że przyciąga nieszczęścia? Najpierw Arthur, później Robert.
Na palcach wyszła z łazienki i przeszła do swojej sypialni. Nie była w stanie iść nawet do Marcela. Poza tym on na pewno już spał. Meg położyła się i zgasiła światło, tak, aby mogła udawać, że już zasnęła.
Jednak tej nocy nikt jej już nie przeszkadzał.

***
Reus, wychodząc z imprezy, już po telefonie od Sylwii, po raz kolejny był zmuszony do odebrania go.
- Tak?
- Cześć, Marco. Możemy się spotkać? - zapytała Ania, dziewczyna Roberta.
- Teraz? - przelotnie spojrzał na swój zegarek. Była prawie północ.
- Tak, to ważne. Bardzo.
- Dobrze. Wpaść do Ciebie?
- Nie, nie. Ja przyjadę. Mogę być za pół godziny?
- Będę czekać. Do zobaczenia!
- Pa!
Reus był zaciekawiony. O co może jej chodzić? Wydawała się być zdenerwowana. Jak najszybciej wsiadł do samochodu i udał się do swojego domu.

***
- Cześć, Marco. Dziękuję, że zechciałeś spotkać się tak szybko. - przywitała się Ania.
- Cześć. Powiem szczerze, że byłem zdziwiony Twoim telefonem.
- Musiałam o tym z kimś pogadać. Tym bardziej, że Ciebie chyba zainteresuje ta wiadomość, bo dotyczy też Meg.
- Chcesz coś do picia?


__________________________________________________________________


Dziękuję, że jesteście.
Dzięki Wam ten blog już w tym momencie przewyższył ilością wejść mojego pierwszego bloga, a jeszcze nie zakończyłam tego opowiadania! Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy.
Mam nadzieję, że rozdział znośny;)))
Postaram się dodawać nowy rozdział raz w tygodniu. Może czasem uda się częściej. Ciężko przewidzieć.
Pozdrawiam!

ps. Jak zawsze, proszę o komentarze. Nawet te negatywne ;))))

czwartek, 15 maja 2014

twelfth.

I've had enough
I’m standing up
I need, I need a change
I've had enough of chasing luck
I need, I need a change.
piosenka.


*** 

Następnego dnia Meg obudziła się w znacznie lepszym nastroju. Miała wrażenie, że w końcu wszystko się ułoży. A jeżeli nie wszystko, to przynajmniej unormuje swoje stosunki z Reusem.
Zeszła na dół i podeszła do swojego synka.
- Cześć, skarbie. - powiedziała i przytuliła z całej siły. Marcel zaczął śmiać się na cały dom.
Bardzo szybko w salonie pojawiła się Sylwia.
Jednak zobaczywszy, jak szczęśliwa była jej siostra, przystanęła.
- Ooo, cześć, Sylwia. - powiedziała Meg, kiedy zauważyła siostrę.
- Cześć. Jak żyjesz? - to pozornie niewinne pytanie miało oczywiście drugie dno.
- Teraz już wszystko będzie lepiej. Zobaczysz. Jak to się mówi, zaczynam wracać do życia. - uśmiechnęła się blado.
- Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy. Zapomniałabym Ci powiedzieć, że dzwonił Marco i powiedział, że wpadnie zabrać Marcela na trening.
- Marco tu przyjeżdża? Muszę się ogarnąć! -  w Meg wstąpiło drugie życie. Sylwia bardzo ucieszyła się, widząc, że w końcu wszystko zaczynało się stabilizować.

***
- Cześć, Marco. - przywitała się starsza z sióstr.
- Witaj, Sylwia. Jak Meg dzisiaj? - zapytał się. Zawsze to robił, przebywając w tym mieszkaniu, a przez ostatnie kilka dni przyjeżdżał tak często, jak tylko mógł. Zjawiał się niemalże po każdym treningu.
- Zaskakująco dobrze. - wyznała, zgodnie z prawdą.
- Obgadujecie mnie? - wręcz zbiegła ze schodów młodsza z sióstr. Nie powiedziała tego z jakąkolwiek złością. W jej głosie dało się wyczuć tylko dobry natrój i pozytywne nastawienie. Była zwyczajnie pogodna.
- Witaj, Marco. - podeszła do piłkarza i pocałowała go w policzek. Reus był nieco zaskoczony postawą dziewczyny, ale z jego serca spadł kilkutonowy kamień. Przez dłuższy czas bał się o psychikę dziewczyny; czy zniesie taki cios. Oferował jej swoją pomoc wielokrotnie, ale chyba musiała sama otrząsnąć się z tek tragedii.
- Cześć, Meg. - uśmiechnął się. - Wybierzesz się z nami na trening?
- Owszem, bardzo chętnie. Jednak najpierw chcę z Tobą porozmawiać.
- To ja pójdę spakować rzeczy, które przygotowała dla Marcela. - powiedziała Sylwia i tak też zrobiła. Wycofała się do kuchni. Od czasu, kiedy zauważyła, jak bardzo Marco się starał i zabiegał o syna, jednocześnie troszcząć się o matkę swojego dziecka, kibicowała temu związkowi.
- Możesz na chwilę wejść na górę? Wolałabym, żeby mały tego nie słyszał.
- Pewnie.
Kiedy znaleźli się już w pokoju brunetki, to ona rozpoczęła rozmowę:
- Słuchaj, chcę, żeby wszystko było jasne. Przepraszam za moje wczorajsze zachowanie. Nigdy więcej do takiej sytuacji nie dopuszczę. Możesz być pewien. Poza tym, nie będę niczego przyspieszać. Co ma być to będzie. Jeśli kiedykolwiek mamy być razem, to będziemy. Od dzisiaj nic na siłę.
- W takim razie też chcę coś ostatecznie wyjaśnić. Ale pamiętaj, że to, co powiem, nie oznacza, że próbuję coś na Tobie wymusić. Po prostu chcę być szczery, aby z mojej strony też wszystko się wyjaśniło. - wziął głęboki oddech, bo mimo wszystko obawiał się reakcji Meg. - Jakiś czas temu... rozstałem się z Caroline. Doszliśmy do porozumienia. Przepraszam, że wcześniej niczego nie powiedziałem, ale mieliśmy oboje chyba zdecydowanie ważniejsze sprawy na głowie.
- Masz rację. Jednak ja nie zmieniam decyzji. Nic na siłę. Poczekajmy. Zostaję z Marcelem w Dortmundzie, zatem możesz być spokojny jeśli chodzi o spotkania z nim. Ja się rozejrzę za pracą, później za mieszkaniem. Jeśli cokolwiek postanowię, będziesz o tym wiedział. - zrobiła chwilę przerwy. - Przyjaciele... póki co? - wyciągnęła do niego rękę.
- Przyjaciele. - ujął jej dłoń. - Chyba musimy już iść, żeby zdążyć.
Oboje byli zadowoleni z tego, jak rozwinęła się ta sytuacja. Nie ciążyła na żadnym z nich presja. Postanowili być cierpliwi. Czas pokaże, czy dane im jest być razem.
Jadąc na stadion, brunetka podjęła temat czysto sportowy:
- To prawda, że Klopp jest... trudnym człowiekiem? - nie znała Kloppa, ponieważ Marco zaczął grać w barwach dortmundzkiego klubu, kiedy ona mieszkała już w Hannoverze.
- Pytasz o to, czy to rodzaj tyrana?
- Tak, dokładnie o to.
- Jest czasami denerwujący, ale tak naprawdę zależy mu na dobru drużyny. Dba o zdrowie zawodników i często nas motywuje, kiedy widzi w naszych oczach jakieś wątpliwości. Choć, nie przeczę, potrafi na nas nakrzyczeć, jeśli widzi, że nic nie robimy albo nie wypełniamy jego poleceń.
- W trakcie meczu wydaje się być nieco przerażający.
- Umie taki być, ale możesz być pewna, że jest dobrym człowiekiem. Możesz być pewna, że nie będzie dzisiaj w złym nastroju, bo dobrze nam idzie w lidze. A co? Boisz się go?
- Czuję respekt. Nie wiem, czego się spodziewać.
- Wbrew pozorom on też zawsze się stresuje, kiedy ma kogoś poznać. Pamiętam, jak było, gdy Lewy przyprowadził pierwszy raz Anię na trening. Tak się zestresował, że nie do końca wiedział, jak ma poprowadzić trening. Nie chciał, by Ania odebrała go właśnie jako tytana i despotę.
- Jurgen Klopp? Nie pomyślałabym.
- Dla nas wszystkich to był szok. Wiedzieliśmy już, jaki jest jego słaby punkt.
Reus zaparkował samochód. Szybko wyszedł i przytrzymał drzwi brunetce, choć ta już także prawie opuściła pojazd. Następnie otworzył tylne drzwi i wypiął z fotelika ich syna. Marcel nie lubił w nim jeździć i już z niecierpliwością czekał na moment, kiedy będzie mógł jeździć z przodu, zajmując miejsce obok kierowcy.

***
- Stresujesz się? - spytał Marco, idąc z Meg ramię w ramię. Patrzył jak kobieta jego życia trzyma za rękę jego syna i poczuł się spełniony. Może jeszcze nie w takiej formie, jakby sobie tego życzył, ale miał wszystko, czego pragnął. Wierzył, że odrobina cierpliwości sprawi mały cud i jeszcze wszystko się ułoży.
- Czym?
- Mario nie widziałaś dłuższy czas, innych nie znasz.
- Oni mnie także nie poznali nigdy. Ale czego mam się bać? Jedyne, co tak naprawdę mnie dziwi, to fakt, że poznam tylu piłkarzy jednocześnie. - uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Masz rację. Mam nadzieję, że ich polubisz.
- Ja bym wolała, żeby to oni mnie zaakceptowali.
- Przecież to oczywiste, że jak Cię poznają, to zaakceptują. Wbrew pozorom, jesteś sympatyczna.
- O! Dziękuję Ci bardzo! Naprawdę! - zatrzymała się na chwilę i spojrzała na Reusa.
- Oj, nie denerwuj się. Żartowałem tylko.
Ruszyli ponownie w kierunku stadionu. Już po kilkunastu sekundach, Marcel wyrwał rękę z uścisku matki i pobiegł na murawę. Brunetka zdążyła podnieść wzrok i zobaczyła, że jej syn wskoczył na ręce... trenerowi.
- Marcel! - skarciła syna.
- Mamo, chodź! Musisz poznać wujka! - zawołał.
- Wujka? - była kompletnie zdezorientowana, dlatego zwróciła się do Reusa z pytaniem. Zadała je szeptem. - Czy to normalne?
- Zapewniam Cię, że całkowicie. Marcel zaskarbił sobie sympatię nie tylko całej drużyny, ale nawet i Kloppa. Meg, poznaj proszę naszego trenera. - powiedział, kiedy doszli na skraj murawy.
- Miło mi Pana poznać. - wyciągnęła rękę, aby się przywitać.
- Och, nie żartuj, mów mi po imieniu. Jurgen.
- Meg.
Czuła się nieco speszona, ale czekało ją inne zadanie. Poznać całą drużynę.
- Chłopaki, chodźcie! - krzyknął Reus.
Wszyscy, którzy już przybyli na trening, odwrócili się w stronę, z której dobiegł krzyk i z zaciekawieniem spojrzeli na nieznajomą im brunetkę.
- Co jest, Marco? - udawali, że nie wiedzą, o co chodzi.
- Mojego syna już znacie. - piłkarze uśmiechnęli się między sobą. Wszyscy zdążyli już spędzić z nim czas, gdyż Marcel był wszędzie na ich treningach. Biegał z nimi, podawał piłki. - Chciałbym, abyście poznali także Meg.
Zawodnicy po kolei podchodzili do niej i przedstawiali się. Większość z nich już znała, gdyż regularnie oglądała mecze, a na niektórych była osobiście. Poczuła się dziwnie, kiedy spojrzała na jednego z nich. Coś w jego wzroku jej się nie spodobało. Dlatego właśnie szybko urwała kontakt wzrokowy i podeszła do Reusa.
Po chwili na boisku zjawił się też jej drugi przyjaciel.
- O proszę! Kto nas zaszczycił swoją obecnością? Witaj, Meg. - przywitał się Mario.
- Cześć, Goetze! - przytuliła przyjaciela.
- Dobra, zaczynamy! - rozległ się krzyk Kloppa i wszyscy zawodnicy ze zbolałymi minami poszli na zbiórkę, gdzie mieli dowiedzieć się, jak danego dnia będzie przebiegać rozgrzewka i trening.
- Później porozmawiamy. - powiedziała brunetka.
- Meg, może wpadniesz razem z Marco na imprezę, co? Kilku chłopaków będzie z dziewczynami, to przyjdź i Ty. Trochę czasu minęło od naszej ostatniej rozmowy i nie będę ukrywać, stęskniłem się!
- Jasne. Przyjdę z Marco. Zadzwoń wieczorem. Numer znasz. Nie zmienił się.
- Goetze! - krzyknął Jurgen po raz drugi. Mario spojrzał niemalże bezradnie na brunetkę, wzruszył ramionami i pobiegł w stronę reszty drużyny.

Meg do końca treningu pozostała na trybunach i przyglądała się zawodnikom. Była pełna podziwu dla ich umiejętności.
Jednak poczuła się niezręcznie, kiedy ponownie przyłapała jednego z nich na wpatrywaniu się w nią. Odwróciła szybko wzrok. I stwierdziła, że ma jakieś omamy.
To musiał być przypadek, pomyślała.


______________________________________________

Przepraszam, że tak długo zwlekałam z nowym rozdziałem, ale teraz będą się pojawiały częściej i bardziej regularnie. Obiecuję.
Mam nadzieję, że Was bardzo nie zawiodłam, choć według mnie ten rozdział jest o niczym. Będzie lepiej. To też obiecuję! ;))

Mam nadzieję, że będziecie cierpliwie czekać na rozwinięcie.
Teraz będę miała dużo wolnego czasu.

Proszę, zostawcie komentarze. Jeśli sądzicie, że można coś poprawić, to piszcie wprost. Nawet z anonimowego konta.

Pozdrawiam!

PS : następny rozdział w tym tygodniu.

Miłego tygodnia! :))))

czwartek, 8 maja 2014

informacja.

W przyszłym tygodniu kończę matury, także przyszły piątek/sobota/niedziela będzie rozdział.
Przepraszam za tak długą przerwę, jednak uwierzcie, nie byłam w stanie i uczyć się do matury, i napisać kolejnego rozdziału. Mogłabym, ale nie chciałam. Wolę, żeby wszystko było dopracowane.

Dziękuję za cierpliwość i mam nadzieję, że wytrzymacie jeszcze odrobinę :)
Tęsknię za pisaniem dla Was i za Waszymi komentarzami, także naprawdę niedługo wracam.

Pozdrawiam!

PS. jutro WOS. Jeśli możecie, proszę trzymajcie kciuki;)))

sobota, 15 marca 2014

eleventh.

It's like one of those bad dreams
when you can't wake up.

***
Kilka kolejnych dni minęło bardzo cicho. W sumie każdy z nich wyglądał niesamowicie podobnie do poprzedniego. Meg leżała, gdyż nie chciała przeprowadzić się do Reusa, a Marco i Sylwia zajmowali się dzieckiem. Oczywiście nie była ona pozostawiona sama sobie. Jednak nie była w stanie jeszcze o tym rozmawiać. Za mało czasu upłynęło od tamtego wydarzenia. Ani Sylwia, ani Marco nie naciskali na nią. Starali się zrozumieć i dać tyle czasu, ile tylko będzie potrzebowała.
Aż w końcu, w sobotni poranek, zobaczyli, jak Meg wchodzi do salonu, nawet uśmiechnięta.
- Zaczynam nowy rozdział w swoim życiu. - oświadczyła i przeszła korytarzem do kuchni.
Marco spojrzał zaniepokojony na Sylwię, a ona na niego. Nie spodziewali się takiego zachowania.
Podnieśli się z kanapy, na której siedzieli i poszli za brunetką. Stanęli w drzwiach i patrzyli na nią.
- Coś się stało? - zapytała.
- To chyba my powinniśmy zadać Ci takie pytanie.
- Słuchajcie. Ostatnie dni były cholernie ciężkie. Nie wiedziałam, czy będę w stanie się z tego podnieść. Walczyłam sama ze sobą. Ze swoimi słabościami. Wygrałam tę walkę. Nie pozwolę, aby Arthur jeszcze kiedykolwiek zniszczył mi życie. Nie będzie miał najmniejszego wpływu na mnie. A nowy rozdział zaczynam od pójścia na dzisiejszy mecz Borussi, zgoda? - zwróciła się do Marco.
- O.. oczywiście. Nie ma problemu. Marcel się z pewnością ucieszy. Dla mnie to też nie jest bez znaczenia... - wyznał. Nie był pewien, czy powinien poruszać już kwestię swoich uczuć, ale stwierdził, że jeśli nie teraz, to pewnie nigdy się nie odważy. A teraz miał szansę na zbliżenie się do niej.
- Będę Ci kibicować! - obiecała. Zdała sobie sprawę z tego, że nie może dłużej tak żyć. Ma tylko jedno życie i musi je wykorzystać. Przestanie odtrącać Reusa, jak dotychczas. Nie miała jednak zamiaru pakować się do jego łóżka. Po prostu nie chciała go stracić po raz kolejny. Widziała, że on coś do niej czuł, ale nie była gotowa, by zaangażować się w nowy-stary związek. Jeszcze nie.
***
- Gratuluję! - podeszła do Marco po meczu. Była to kolejna zwycięska walka drużyny z Zagłębia Ruhry. Tym razem Reus nie wpisał się na listę strzelców, ale miał udział w każdym z trzech goli.
- Dziękuję! - podszedł energicznie do ich syna i wziął go na ręce. - A Tobie, smyku się podobało?
- Tato, każdy Wasz mecz mi się podoba! Nie wiesz o tym jeszcze? - zapytał, jakby to nie było oczywiste.
Słysząc te słowa, brunetka i blondyn wybuchnęli śmiechem.
Jednak tak naprawdę tylko jednej z nich było do śmiechu. Reus dowiedział się o tym wieczorem, kiedy Meg siedziała zamknięta u siebie w pokoju, a on na dole, w salonie w domu Sylwii, bawił się z Marcelem. Był wykończony tym dniem, ale nie umiał odmówić temu malcowi, który go tak prosił.
- Dobra, mały. Muszę jechać do domu. Odpocząć.
- Już? - Marcel posmutniał odrobinę.
- Jutro się zobaczymy przecież.
- No wiem... - westchnął zrezygnowany.
- Pójdę pożegnać się z Twoją mamą. Zostań z ciocią.
Reus udał się schodami na górę, bo chciał złożyć jej ofertę niemalże nie do odrzucenia. Przed drzwiami jej sypialni, przystanął. Już miał zapukać, ale usłyszał cichy szloch. Wówczas już przestał się zastanawiać i wszedł.
- O, Marco. - powiedziała zaskoczona Meg. Odwróciła się do niego plecami, próbując ukryć fakt, że płakała.
On rozumiał jej ból. Przecież jemu też nie było obojętne, że straciła ich dziecko. Był jednak przekonany, iż to ona bardziej cierpi. Mimo że nie wiedziała o jego istnieniu.
- Meg. - podszedł do niej i przytulił. Ona, nie potrafiąc ukryć smutku, szlochała dalej. Z jedną różnicą; tym razem miała, do kogo się przytulić. Komu wygadać i komu zniszczyć koszulkę łzami.
- Przepraszam, Marco. Wiem, że powinnam być silna dla Marcela, ale nie potrafię, gdy jestem sama z własnymi myślami. To mnie przerasta. Póki co nie umiem i nie chcę, ot tak, zapomnieć.
- Meg, nikt Ci nie każe zapominać. Wręcz przeciwnie, dobrze, że o nim pamiętasz.
- Mam małą próbę do Ciebie. Ale musisz zgodzić się w ciemno.
Reus popatrzył na brunetkę, zastanawiając się, o co może chodzić.
- Zgoda. - odpowiedział, widząc, w jakim ona była stanie.
***
- Jesteś pewna, że wiesz, co robisz? - spytał, nim pozwolił jej opuścić samochód.
- Nie. Ale muszę coś zrobić, bo zwariuję!
- Spokojnie. Tylko zapytałem.
- Przecież ja nie chcę na Ciebie naskakiwać.
- Chcesz, żebym poszedł z Tobą?
- Nie wiem. Muszę przyznać, że cholernie się stresuję.
- Meg, jeśli nie chcesz, nie musisz iść.
- Właśnie chcę. Tu jest paradoks. Chcę, ale paraliżuje mnie strach przed tą wizytą.
- Pójdę z Tobą. - zadecydował.
***
Stanęli przed drzwiami do jej dawnego domu. Serce prawie wyskoczyło jej z piersi. Wiedziała, że Arthur był w domu. O tej porze zawsze wracał.
Usłyszeli przekręcany klucz w zamku, by po chwili ujrzeć mężczyznę. Jego widok sprawił Meg niemal fizyczny ból.
- O, panna puszczalska. - powiedział głosem, przesiąkniętym złością i ironią. - Jest także i ten pożal się Boże piłkarz. Czego chcecie?
Marco przez cały czas obserwował reakcje dziewczyny, bojąc się, że któreś słowo dotknie ją zbyt mocno. Jednak brunetka trzymała nerwy na wodzy. Momentami aż gotowała się ze złości, ale wewnętrznie. Nie chciała okazać mu słabości. Nie wiedziała, jak to możliwe, by Arthur w ciągu kilku tygodni zmienił się aż tak bardzo. Z kochającego, dobrego człowieka zamienił się w gruboskórnego, odstraszającego faceta.
- Czego chcecie? - ponowił pytanie.
- Tak naprawdę, to przyszłam Ci powiedzieć tylko jedną rzecz. Miałam to zostawić dla siebie, ale chcę, żebyś cierpiał, jak ja cierpię.
- Ty cierpisz? Hahaha, dobre sobie. Ty nie jesteś zdolna do jakichkolwiek wyższych uczuć!
- Nie masz prawa tak mówić. Dopiero teraz widzę, że w ogóle mnie nie znasz. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek zbliżyłeś się do mnie na tyle, by mnie poznać.
- Już mnie to nie obchodzi.
- Mnie także. - kłamała, bo zabolało ją to, co powiedział. - W każdym razie nie przyszłam, by o tym rozmawiać.
- To może oświecisz mnie?
- Przez dłuższy czas przez Ciebie nie umiałam spojrzeć w lustro. Nie miałam ochoty na absolutnie nic. Spodziewałam się dziecka.
- Oooo, znowu sobie bękarta zrobiliście? Pięknie!
Marco nie wytrzymał. Stał przez cały czas, starając się nie wtrącać. Wiedział, że to sprawa, która dotyczyła też i jego, ale ta rozmowa miała się odbyć jedynie między Arthurem a Meg. Mimo to nie potrafił zignorować tego, co słyszał. Podszedł do mężczyzny i złapał za koszulę, którą miał na sobie.
- Nie masz prawa tak mówić, sukinsynie! Jeszcze raz coś takiego powiesz, a nie ręczę za siebie! To wszystko przez Ciebie! Ona straciła to dziecko!
Reus spojrzał mu w oczy, szukając jakichś oznak skruchy. Jednak kiedy nie doszukał się ich, podszedł do Meg, wziął za rękę i powiedział:
- Nie mamy czego tu szukać. - objął ją ramieniem i zabrał stamtąd. Brunetka pozwoliła mu odprowadzić się do samochodu.
Ledwo zdążyli ruszyć, a Meg się rozpłakała. Kolejny raz płakała przez Arthura.
- Meg, nie płacz. On nie jest tego wart. Musisz o nim zapomnieć i żyć dalej.
- Wiem, że obiecywałam, że będę silna. Wiem. Ale ta sytuacja mnie przeraża. Ja nie wiem, jak mam dalej żyć. Ze świadomością, iż moje dziecko nie żyje.
Piłkarz zatrzymał się na poboczu, wysiadł z samochodu, otworzył je od strony brunetki i wyciągnął dłoń. Ona ją ujęła.
- Meg. Damy radę. Pomogę Ci. Przejdziemy przez to razem. Wiem, że to nie jest najlepszy moment, ale trudno. Nie dbam o to. Doskonale wiesz, że jesteś dla mnie ważna. Niejednokrotnie Ci to mówiłem. Jednak to nie do końca prawda. Ja wciąż Cię kocham. Choć może nigdy nie przestałem. Chcę, żebyś była znowu w moim życiu. Będę Cię wspierał. Będę przy Tobie. Obiecuję. Bez względu na wszystko.
- Marco. Doceniam to, co mówisz. Ale ja nie wiem w tym momencie, co myśleć. Nie mam pojęcia, co robić. Dawno nie miałam poczucia takiego, jak teraz. Życie zaczyna mnie przerażać.
- Meg, ja i Sylwia Ci pomożemy. Musisz tylko powiedzieć, co mamy robić. Bo my nie wiemy. Wszystko inne poczeka. - oczywiście miał na myśli ich ewentualny związek.
- A myślisz, że ja wiem, co mam robić? - zapytała, a Reus miał wrażenie, że echo tego pytania zostało w jego głowie znacznie dłużej niż powinno.

***
Marco odwiózł Meg do domu Sylwii, a sam pojechał na trening, który wyjątkowo odbywał się po południu. Martwił się o nią, ale nie chciał naciskać.
Brunetka bez pożegnania wyszła z samochodu i poszła do domu. Zignorowała pytające spojrzenie swojej siostry i znowu pogrążyła się w rozmyślaniach.
- Mój plan chyba nie zadziała... - powiedziała cicho do siebie, kiedy znalazła się już w samotności.

***
Marco wrócił do swojego domu, zastanawiając się, czy zrobił dobrze, zostawiając ją samą. Wiedział, że Sylwia była obok niej i jej nie zostawi. Ale czuł, że ta wizyta u Arthura była ogromnym błędem.
Nie zdążył nawet na dobre wejść do swojej willi i postanowił wrócić do Meg.
- Marco? Co Ty tutaj robisz? - zapytała zdziwiona Sylwia.
- Nie mogę jej zostawić samej. - odpowiedział jedynie, wszedł do środka i skierował się do pokoju brunetki. W tym jednym momencie był zadowolony, że Marcel nie zauważył jego obecności.
Kolejny raz stanął przed drzwiami sypialni Meg. Zapukał cicho, a po chwili usłyszał:
- Proszę. - wypowiedziane przez dziewczynę.
Nacisnął klamkę i wszedł.
- Marco, co Ty tu robisz? - spytała, po raz kolejny ocierając łzy z policzków.
- Nie byłem w stanie zostawić Cię samej.
- Marco, ale nic mi nie jest. Poradzę sobie. Dam radę.
Reus nie powiedział nic, patrząc jedynie w jej oczy. Były smutne, ale i przestraszone.
- Naprawdę? - zapytał w końcu.
- Nie. - wyszeptała. - Nic nie jest w porządku.
Meg podeszła do ściany, o którą niemal opierał się blondyn i przytuliła się. Wiedziała, że tylko on daje jej poczucie bezpieczeństwa, którego pragnie. Nie miała pojęcia dlaczego, podniosła głowę tak, by widzieć oczy Reusa. Ten odebrał to jako zachętę i zaczął przybliżać swoją twarz do jej, cały czas obserwując reakcje dziewczyny. Był w szoku, kiedy nagle wpiła się w jego usta tak mocno, jak nigdy wcześniej. Podskoczyła, a Reus złapał ją za uda i wziął na ręce. Całowali się jak para zakochanych gówniarzy, nie znających granic.
- Nie, Meg. Nie chcę tak. - jako pierwszy opamiętał się Reus. Wyswobodził się z objęć brunetki i wyszedł z jej pokoju.


------------------------------------------------------------------------------------------------
BARDZO WAS PRZEPRASZAM ZA ZAWALANIE TERMINÓW! Po prostu już nie wyrabiam. Wiem, że brałam na siebie obowiązki, kiedy zaczynałam pisać to opowiadanie. Dlatego staram się za wszelką cenę coś dodawać. Chociaż żaden z terminów, które podaję, póki co się nie sprawdził.
Dlatego mam nadzieję, że mi wybaczycie!
Tym czasem udało mi się coś napisać, ale przyznam, że nie było łatwo... Mam nadzieję, że choć trochę Wam się podoba, bo mnie niestety nie. Ten rozdział to chyba jeden z gorszych, jakie napisałam. Przepraszam, ale w obecnej sytuacji na nic więcej mnie nie stać. Z niczym się nie wyrabiam. Ale będę pisać. Obiecuję.