wtorek, 3 lutego 2015

eighteen.

So love me like you do,
touch me like you do
what are you waiting for?

piosenka.

***

- Jeszcze kilka miesięcy temu, gdyby ktoś mi powiedział, że kiedykolwiek jeszcze będziemy razem, to kazałabym się temu komuś puknąć w czoło. - powiedziała Meg, leżąc w objęciach blondyna.

- Przyznaję, że także byłem sceptycznie nastawiony do tej myśli, ale nawet nie próbuj sobie wyobrazić mojej radości.
- Możesz być pewien, że ja także jestem szczęśliwa. Dawno nie byłam taka spokojna o przyszłość.
- Obiecuję Ci, że jeśli tylko będziesz chciała, to najbliższe wakacje spędzamy razem, we trójkę. Zabiorę Was w jakieś egzotyczne miejsce... lub całkiem nieegzotyczne. - Reusowi wpadł do głowy pewien pomysł. Mógł być nieco trudny w realizacji, ale obiecał sobie, że za wszelką cenę postara się dopiąć swego.
- Marcel na pewno nie będzie miał nic przeciwko.
- A Ty? Chciałabyś spędzić ze mną wakacje? Nie mogę obiecać, że będą długie, bo niestety rzadko w przeszłości zdarzały się sytuacje, bym dostał dłuższy urlop, ale obiecuję, że będą one tak długie, jak tylko będę w stanie Wam zapewnić.
- Marco, oczywiście, że z Tobą wyjadę. Ale najpierw czeka nas dużo niebezpieczniejsza misja.
- Taaak? A jakaż to?
- Wczoraj wspomniałeś coś o... spotkaniu z Twoimi rodzicami. Chyba czas, by poznali prawdę.
- Jeśli nie jesteś gotowa, to spokojnie. To może poczekać...
- Marco, jeżeli znowu mamy być częścią Twojego życia, to oczywistym jest, iż... dziadkowie Marcela mają prawo wiedzieć, że zostali dziadkami... - kiedy Meg wypowiedziała słowo 'dziadkowie' poczuła się dziwnie. Z jednej strony była szczęśliwa, bo w końcu czuła, że Marcel będzie miał w miarę normalne dzieciństwo. Takie, na jakie zasłużył. Z drugiej jednak strony bała się, gdyż wciąż nie wiedziała, czy Thomas i Manuela zaakceptują tę sytuację.
Wszyscy w jej otoczeniu musieli przywyknąć do obecności Reusa. Natomiast znajomi i rodzina piłkarza musieli zaakceptować ponowne wkroczenie Meg w jego życie, ale również pojawienie się dziecka. A to zdecydowanie znaczna zmiana, która nie wszystkim mogła się spodobać.
- Wszystko się jakoś ułoży. Może to dla nich być szok, ale w końcu zrozumieją i pogodzą się z aktualnym stanem rzeczy. Dokonałem tego wyboru, Ty go zaakceptowałaś i nikt nie ma prawa nam zabronić szczęścia. Cała nasza trójka na to zasłużyła.
Kiedy Marco wypowiedział ostatnie słowa, zacisnął mocniej ramiona wokół ciała Meg. Czując ten uścisk, dziewczyna westchnęła. Po raz kolejny poczuła, że to jej miejsce na ziemi. Że mogła sobie ułożyć życie na nowo, z tym mężczyzną w tym domu. To byłoby dla niej spełnienie marzeń. American dream.
- Wiesz... Jestem nieco zmęczona. Pójdźmy już spać, dobrze?
- Oczywiście, skarbie.
Na koniec tej pięknej, przełomowej nocy, Marco skradł Meg jeszcze jednego całusa.

***
- Kochanie, czas wstawać. - z prawej strony głowy dotarł do Marco dźwięk głosu Meg.
- Skarbie, jeszcze chwilę.
- Jeśli niedługo nie wstaniesz, to ominą Cię dwie ważne rzeczy. Pierwsza: śniadanie przygotowane przeze mnie. Druga: trening.
- Masz rację... Która godzina?
- Przed dziewiątą. Jeśli teraz wstaniesz, to na spokojnie zdążysz ze wszystkim. Obiecuję, że się nie otrujesz śniadaniem.
- Jeżeli sama przygotowałaś posiłek, to mogę się nawet nim otruć.
- Marco, nawet tak nie żartuj!
- Przepraszam... Dobra, wstaję! - blondyn otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Pierwsze, co dostrzegł, to swoją białą koszulę, która teraz ledwo zakrywała pupę Meg. - Hmmm... A któż mi ukradł moją koszulę?
- Nawet nie myśl, że Ci ją teraz oddam! - odpowiedziała, szeroko się uśmiechając.
- Dobry pomysł... zabrać Ci ją teraz. Ale nie będę tak okrutny. Nie dzisiaj.
Sielankę przerwał telefon, a konkretniej komórka brunetki. Nie chciała wracać do rzeczywistości. Pragnęła, by ta bajka trwała wiecznie.
- Nieeeee. - jęknęła.
- Pójdź odebrać. - powiedział Reus, jak doradził mu głos rozsądku.
- Obstawiam w ciemno, że to Sylwia. Zaczną się pytania. Marco, mam prośbę. Niech to wszystko, co się wydarzyło, zostanie między nami... Przynajmniej na początku. Po prostu u Ciebie zanocowałam, dobrze?
- Zgoda.
Uspokojona Meg pobiegła w stronę, gdzie leżał telefon, zostawiając Reusa w pokoju. Patrzył na swoją ukochaną, dopóki ta nie zniknęła mu z oczu.
- Sylwia?
- Meg? Gdzie Ty jesteś, do cholery?! Jest dziewiąta rano. Wiem, że obiecałam zająć się Marcelem, ale ja niedługo muszę być w pracy!
- Cholera. Dobra, na którą masz być w pracy?
- Na 10:15.
- Okej. Będę w domu za jakieś 40 minut. Zgoda?
- A mam inny wybór?
- Też Cię kocham.
- Do zobaczenia!
Kiedy Meg rozmawiała przez telefon, Marco położył się na plecach i patrząc w sufit, zaczął myśleć, jakim był szczęściarzem, że brunetka pojawiła się ponownie w jego życiu. Początkowo nie był zachwycony tym, że zburzyła pewien porządek w jego życiu, bo oprócz niej, zjawił się też Marcel. Teraz jednak, po kilku tygodniach, nie wyobrażał już sobie, by którekolwiek ponownie zniknęło.
- Marco, będę musiała uciekać. - wyrwała go z zamyślenia dziewczyna.
- Tak szybko? A co z naszym śniadaniem?
- Niestety, nie tym razem. Przykro mi...
- Rozumiem. A coś się stało?
- Nie. Po prostu Sylwia musi iść do pracy i Marcel zostanie sam w domu. Muszę rozejrzeć się za jakimś przedszkolem dla niego, skoro planuję znaleźć pracę i zamieszkać w Dortmundzie na stałe.
- Meg, spokojnie. Wszystko da się zorganizować. Ponieważ teraz się spieszysz, to teraz nie będę poruszał tego tematu, ale nie unikniesz tego przy następnym spotkaniu... Właśnie, kiedy się widzimy?
- Wrócę do mieszkania mojej siostry, porozmawiam z Marcelem, bo jednak jeśli planujemy być razem, to muszę uwzględnić i jego uczucia. Nie mogę być egoistką. Zdzwonimy się wieczorem, dobrze?
- Pewnie. - wstał z łóżka, podszedł do Meg i ją przytulił. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że tutaj jesteś ze mną. Że zaryzykowałaś. Dziękuję.
- Marco... Ja też jestem szczęśliwa, dlatego nie rozważam tego w kategoriach ryzyka... - brunetka zawahała się przez chwilę. - Miałam Ci tego nie mówić, ale poniekąd wdzięczny możesz być Sylwii...
- Dlaczego jej? - Marco pamiętał, że od chwili, kiedy Reus poznał Meg, to jej siostra nie była mu zbyt przychylna. Nie rozumiał, dlaczego zatem to akurat jej powinien cokolwiek zawdzięczać.
- To ona przemówiła mi do rozsądku, mówiąc, bym walczyła o szczęście. Widziała doskonale, że to między nami się nie skończyło, a jednak i tak doradzała mi walkę o szczęście. Kazała mi się zastanowić, czy chcę być z Tobą, czy z Arthurem.
- To chyba faktycznie coś jej zawdzięczam.
- Ale to w tej chwili nie jest ważne. W weekend jedziemy do Twoich rodziców. Postanowiłam tak. Im szybciej, tym lepiej.
- W ten weekend? - spytał nieco zaskoczony Reus.
- Tak, wiem, że to pojutrze, ale musimy to załatwić. Bo nie będę mogła się wyluzować, jeśli im nie powiem. Nie jestem w stanie ich oszukiwać. Żyłam w kłamstwie przez ostatnie kilka lat. Dłużej tak nie chcę.
- W takim układzie zadzwonię do nich dzisiaj wieczorem i powiem, że przyjedziemy.
- Marco? A możesz im nie mówić, że ja też przyjadę? Po prostu powiedz, że Ty przyjeżdżasz.
- Zgoda. Tak zróbmy.
- Okej, zmykam do domu, bo Sylwia mnie zabije. Do zobaczenia? - zapytała, patrząc w oczy Marco. Jednocześnie zapomniała o wszelkich problemach i o wyzwaniu, które ją czekało w weekend.
- Do zobaczenia... Mam nadzieję, że już całkiem niedługo. - przyciągnął ją ponownie do siebie i skradł delikatny pocałunek. - Wcale nie mam ochoty się z Tobą żegnać.
- Myślisz, że ja tego chcę? Oczywiście, że nie. Ale czasami nie wszystko jest takie, jak byśmy chcieli.
- Wiem, wiem. Dobra, nie wyganiam Cię, ale naprawdę się zbieraj, bo się spóźnisz.
Pożegnali się, Meg zabrała swoje rzeczy i wyszła z willi Reusa. Zobaczyła, że pogoda była piękna. Idealna na spacer, ale nie miała zbyt wiele czasu, także zdecydowała się wsiąść do autobusu, który dojeżdżał niemalże pod samo mieszkanie siostry.
- Sylwia? - zawołała, kiedy przekroczyła próg mieszkania.
- Kuchnia! - usłyszała w odpowiedzi.
Od razu poszła korytarzem do tego pomieszczenia.
- Bardzo, ale to bardzo Cię przepraszam. Wiem, że powinnam Cię powiadomić o tym, że tak późno będę, ale nie ukrywam... zasiedziałam się.
- Chyba zaspałam...
Policzki Meg pokryły się purpurą.
- Słuchaj, nie mam teraz czasu na pogawędkę, ale jak wrócę, to będziemy musiały pogadać, okej? - zapytała Sylwia.
- Dobrze. Gdzie jest Marcel?
- Siedzi w salonie, ogląda bajki.
- Pójdę do niego, bo z nim także muszę coś przedyskutować.
- Z małym dzieckiem? - zdziwiła się Sylwia.
- Może nie przedyskutować, ale porozmawiać. Jego zdanie jest dla mnie również bardzo ważne.
- Zapytał mnie wczoraj, czy mamusia i tatuś będą znowu razem. Wyjaśnij mu to, bo ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
- Pewnie. W sumie właśnie o tym miałam zamiar z nim porozmawiać.
- Ja idę do pracy. Gdybyś mogła zrobić jakieś zakupy, bo nie zdążyłam nawet...
- Zrobię. Potrzebujesz czegoś konkretnego?
- Kup to, co uważasz.
Meg wyczuła w głosie swojej siostry nutę... niechęci?
- Sylwia, czy coś się stało?
- Nie. Absolutnie nic. - kłamała, a Meg to wyczuła. - Muszę iść do pracy, bo i tak już jestem nieco w tyle z czasem.
Brunetka złapała siostrę za rękę.
- Sylwia. Wiem, że coś się stało. Widzę to. Wieczorem zarezerwuj sobie czas dla mnie.
- Do zobaczenia wieczorem. - powiedziała, a kiedy była w korytarzu, krzyknęła - Cześć, Marcel! - nie czekając na odpowiedź, wyszła z domu.
Meg nie wiedziała, co się stało, ale była przekonana, że nic dobrego. Czy miała coś przeciwko jej związkowi? Czy była może zazdrosna, że jej życie w końcu zaczęło się stabilizować? Brunetka nie widziałaby w tym niczego złego, bo od jakiegoś czasu, to ona wiodła życie, o jakim ona mogłaby tylko pomarzyć, a rodzice akceptowali taki stan rzeczy. Czyżby znowu odezwała się siostrzana zawiść? Nie chciała tego, dlatego też postanowiła porozmawiać z nią wieczorem.
Jej rozmyślania przerwał Marcel, który zjawił się w kuchni.
- Mamo, czy dasz mi coś do jedzenia?
- Kochanie, pójdziemy najpierw na zakupy, ponieważ ciocia mnie o to prosiła. - ukucnęła przed chłopcem. - Jak wrócimy, to przygotuję Ci coś do zjedzenia, usiądziemy i porozmawiamy, dobrze?
- O czym, mamusiu?
- O Tobie, skarbie. O tatusiu i o mnie też troszeczkę.
- Ciocia mi już wszystko powiedziała. Nie jestem pewien, czy to mi się podoba, ale jeśli już postanowiłaś, to chyba muszę się z tym pogodzić... - odpowiedział, jednocześnie wyraźnie posmutniał.
- Kochanie, o czym Ty mówisz? Co Ci ciocia powiedziała?
- Że zamieszkasz z tatusiem, a mnie będziesz zaniedbywać... Mówiła, że niewykluczone jest, że zostawisz mnie pod jej opieką albo u babci i dziadka.
Meg się naprawdę zdenerwowała. Już znała powód dziwnego zachowania siostry i bardzo jej się on nie spodobał. Myślała, że wyjaśniły sobie wszystko. Że powoli sytuacja się normuje i będzie tylko lepiej... Jakże się myliła...
- Chodź, kochanie. Usiądź mi na kolanach. - powiedziała. Kiedy chłopiec już spełnił jej prośbę, wiedziała, że musi być z nim stuprocentowo szczera. - Marcel, posłuchaj. Nigdy, ale to przenigdy Cię nikomu nie oddam. Jesteś dla mnie najważniejszy. Faktycznie, ostatnio mało czasu razem spędzaliśmy, wiem. Przepraszam. Po prostu sytuacja między mną i Twoim tatą się nieco skomplikowała, ale zapewniam Cię, że zawsze będziemy razem. Chciałam Ci powiedzieć o tym później, ale widzę, że nie mogę zwlekać. Ja i Twój tata postanowiliśmy, że będziemy razem. Spróbujemy stworzyć Ci normalną rodzinę. Naprawdę byłeś w stanie uwierzyć, że mogłabym Cię komuś zostawić? - przytuliła swojego synka.
- Mamo, dlaczego miałbym nie wierzyć cioci?
- Masz rację. Pamiętaj jednak, że bardzo mocno Cię kocham i nikomu bym Cię nie oddała. Nikomu.
- Ja Ciebie też kocham.
- Pójdź teraz obejrzeć bajkę, a ja muszę do kogoś koniecznie zadzwonić...
Zaprowadziła Marcela do salonu, a sama poszła do sypialni. Musiała wykonać ten telefon na osobności, bo mógł on przewrócić życie obojga do góry nogami...

_________________________________________
Tym razem szybciej niż ostatnich kilka rozdziałów.
Znowu chcę pisać. Ten rozdział jeszcze tak łatwo mi nie przyszedł, ale zdecydowanie łatwiej niż poprzednie.
Także mam nadzieję, że teraz pójdzie już z górki. Zaczęłam już kolejny, także myślę, że powinien w ciągu kilku dni się pojawić.
Jak zawsze, liczę na Wasze opinie ;)

wtorek, 20 stycznia 2015

seventeen.

Za nami wiele kłamstw
Pomyliłam kilka chwil z całym życiem
Czekałam Twoim ust
W krzyku ciszy szeptów słów już nie słyszę
Czemu pamięć dalej ma twój smak?
Zapach wciąż ten sam
Czemu na rozstaju naszych warg ocean pragnień?

Gdy wszystko, co chce niebo dać zamieniam w ogień

Wszystko, co chce niebo dać umyka z objęć
Kiedy bliskość nas rani aż tak
Dawno minął już czas na żal.

piosenka.

***

Szła ulicą. Kierowała się w stronę jego domu. Po to, by znowu się spotkać. Ale już się nie bała. Nie obawiała się przyszłości, która była przed nią, Marco i ich dzieckiem, bo wierzyła, że przejdą przez wszystko razem. W końcu była w stanie docenić to, iż ma obok siebie kogoś, komu ufa. Kogoś, kogo kocha. Nie powiedziała mu tego od czasu ich ostatniego rozstania, lecz zamierzała to zmienić. Tego wieczora wyzna mu swoje uczucia.
Powiem mu, szepnęła sama do siebie.
Nie po to, by przekonać samą siebie, jednak po to, by urzeczywistnić swoje plany. Wierzyła, że dopiero wypowiedziane słowa mają moc i stają się prawdą.
Weszła na teren posesji Reusa. Zamknęła furtkę, a kiedy podniosła wzrok, dostrzegła, że w otwartych już drzwiach stoi piłkarz. Zaparło jej dech w piersiach, bo wydawało jej się, że właśnie stoi przed nią najbardziej idealny mężczyzna świata. W sumie dla niej zawsze takim był, niemniej jednak jego widok w białej koszuli i czarnych rurkach, wzbudził w niej niemały zachwyt. Podwinięty rękaw odsłaniał tatuaż na jego przedramieniu. Śmiałym krokiem podeszła do niego i pocałowała go w policzek.
- Dobry wieczór. - powiedziała.
- Dobry wieczór. - odrzekł, szeroko się uśmiechając.
Złapał ją za dłoń i zaprowadził do salonu. Podobnie, jak poprzedniego wieczora, stół był idealnie nakryty, a z kuchni płynęły kuszące zapachy.
- Co tak pięknie pachnie?
- Kolacja. Mam nadzieję, że dzisiaj zostaniesz ze mną.
- Jeśli zasłużysz, to oczywiście. - odpowiedziała.
Weszła do przedpokoju, by zostawić tam kurtkę.
- Usiądziemy? - zaproponował Marco.
- Bardzo chętnie.
Tym razem nie siedzieli naprzeciwko siebie, ale ramię w ramię, obok siebie. Meg czuła, że gdyby poruszyła nogą o kilka centymetrów, dotknęłaby Reusa. Świadomość, że blondyn po raz kolejny jest na wyciągnięcie jej ręki elektryzowała ją. Jednak nie umiała pomyśleć o nim jak o mężczyźnie jej życia, którym niewątpliwie był.
- Straciliśmy wiele lat. - powiedziała na głos to, czego nie planowała powiedzieć.
- Co masz na myśli?
Dobra, powiedziałaś A, to teraz powiedz i B, pomyślała Meg.
- Mogliśmy przez te kilka lat rozłąki zgromadzić tyle wspaniałych wspomnień.
- Wszystko da się nadrobić.
- Nie uda się cofnąć czasu tak, byś mógł być przy narodzinach Marcela. Żebyś mógł patrzeć na jego pierwsze kroki lub słyszeć pierwsze słowa, które padły z jego ust.
- Nie patrz na to w ten sposób. Zwróć uwagę na to, że gdybyście nie przyjechali na mecz do Dortmundu, prawdopodobnie nigdy byśmy się nie spotkali. Nie miałbym pojęcia o jego istnieniu, a my... nie siedzielibyśmy przy tym stole.
- Wiem. Po prostu szkoda mi tego czasu, który moglibyśmy spędzać razem. Wakacji, na które nigdy nie wyjechaliśmy.
- Wyjechaliśmy! - zaprotestował.
- Pamiętam, ale nie do końca o tym myślałam. Proszę Cię, zmieńmy już temat.
- Dobrze.
- Nie masz jutro treningu?
- Mam przed południem.
- To nie będę długo siedziała. Musisz być wypoczęty.
- Nie przesadzaj. Jak posiedzimy dzisiaj dłużej, absolutnie nic się nie stanie. 
- Ale obiecaj mi, że jeśli poczujesz się zmęczony, to powiesz mi, a ja wtedy sobie grzecznie pójdę.
- Zgoda. Tak możemy się umówić.
Przez następne 15 minut siedzieli niemalże w ciszy, gdyż jedli kolację.
- Sam to ugotowałeś?
- Jeśli mam być szczery, to nie. Niestety, nie posiadam talentu kulinarnego...
- To tak jak ja. Na studiach żywiłam się prawie samymi warzywami, bo nie umiałam przygotować sobie mięsa. Jedynie w czasie ciąży jadłam mięso, z wiadomych powodów. Na szczęście rodzice mi pomagali i bardzo często mama do mnie przyjeżdżała, przywożąc ogromną wałówkę na dłuższy czas. Byłam słoikiem.
- Słoikiem?
- Nie wiem, co to znaczy? W moim przypadku chodziło o to, że przyjechałam na studia do obcego miasta i przywoziłam słoiki z domu.
Marco uśmiechnął się szeroko.
- Masz może ochotę na jakiegoś drinka?
- Poproszę. A może później obejrzymy film? Widziałam gdzieś w programie, że emitują bardzo ciekawy. 
- Nie jesteś już głodna? Wciąż zostało jedno danie i deser.
- Marco, naprawdę sądzisz, że przyszłam tutaj się najeść? Kolacja była pyszna, ale chciałam spędzić z Tobą czas.
Reus odstawił szklaneczki, które miał w dłoniach, podszedł do Meg i wziął ją za ręce.
- Masz rację. Przepraszam.
- Coś Ty, nie masz za co. Po prostu usiądźmy na kanapie i spędźmy ten wieczór razem.
- Chodź. - pociągnął ją za ręce w taki sposób, by wstała. Przytrzymał ją w pasie i pochylił się, by pocałować. Brunetka położyła dłoń na karku blondyna. - Naprawdę ze mną?
- Yhm. - potwierdziła Meg, spoglądając raz w oczy swojego ukochanego, a raz na jego wargi, nie mogąc już się doczekać aż złoży pocałunek na jej ustach. Wiedziała, że to za chwilę nastąpi. Nie miała nic przeciwko, a wręcz przeciwnie. Chciała tego. Uwielbiała ten moment, był ekscytujący. - Marco, czy mógłbyś już przestać czekać i w końcu mnie pocałować? - zapytała, gdy już nie mogła wytrzymać. Przez cały czas myślała: Meg, odważ się choć odrobinę być egoistką.
Gryzło się to nieco z tym, co do tej pory o sobie myślała. Jednak, gdyby to głębiej przemyśleć, można było dojść do wniosku, że od zawsze kierowała się czyimś dobrem.

Wyjeżdżając z Dortmundu, gdy miała zostać matką, nie chciała niszczyć kariery początkującego piłkarza. Przez wiele lat nie odchodziła od Arthura, choć czuła, że to nie jest ten jedyny. Fakt, jak mogła coś takiego odczuwać, skoro wiedziała, że to Marco jest mężczyzną jej życia. Jedyny egoistyczny postępek w jej życiu doprowadził do pojawienia się Marcela. Jednak czy można żałować tego, że było się egoistką, kiedy to pozwoliło na pojawienie się na świecie malutkiej istotki, która nadała życiu Meg sens?
Blondyn zaśmiał się szeroko, jednak spełnił jej próbę i złączył ich usta.
Meg chciała być jak najbliżej jego ciała, dlatego przywarła do niego. On nie oponował. "Jeździł" rękoma po jej plecach, przytulając ją mocniej. Brakowało im tego. Takiej bliskości, nieco odważniejszej, choć i nieskrępowanej.
- Jestem szczęśliwa. Znowu. - powiedziała Meg, szeroko się uśmiechając. Przypomniały jej się słowa Sylwii, żeby zastanowiła się, czego pragnie i jeśli chce być z Arthurem, żeby odpuściła. Jeśli jednak chce być z Reusem, to żeby o niego walczyła. Chyba podjęła ostateczną decyzję. - Już dawno ją podjęłam. - powiedziała bardziej do siebie, jednak zorientowała się, że te słowa usłyszał także stojący obok niej Reus.
Jego ręce i usta zamarły.
- Słucham?
- Nie, nic. Nieważne. - odpowiedziała. Było to dla niej ważne, jednak czy chciała się dzielić rozmowami z siostrą oraz swoimi przemyśleniami z Marco? Mogła to zrobić, bo się nie wstydziła, ale przez przypadek mogła zdradzić sekret Sylwii. A tego nie chciała.
- Powiedz mi, proszę.
- Dobrze. - uległa. - Kiedy przyjechałam do Dortmundu na mecz z Hannoverem... - rozpoczęła historię i spędzili kolejnych kilkadziesiąt minut na dyskusji. Nie sprzeczali się. Wymieniali jedynie uwagi. W pewnym momencie blondyn absolutnie zaskoczył brunetkę swoim pytaniem:
- Meg, chciałabyś ponownie spotkać moich rodziców? Bo oni z pewnością chcieliby się dowiedzieć, że mają wnuka. Jeszcze im nie powiedziałem.
W głowie brunetki zaczęły krążyć myśli. Tysiące pytań i niekoniecznie na wszystkie mogła znaleźć odpowiedź.
- Marco, ja... Sama nie wiem... - znała Thomasa i Manuelę. Znała także siostry Marco. Jednak była gotowa spotkać się z nimi? Tak, była. Czy była gotowa pojechać tam z Marcelem, przyznać się, że ukrywała go przez tyle lat? Na to chyba nie wystarczyłoby jej odwagi. Bo to byłaby znacząca zmiana w życiu całej trójki. Bardzo prawdopodobne było, że rodzice piłkarza nie będą w stanie zrozumieć i zaakceptować tej sytuacji.
- Wiem, że masz opory. Widzę to. Poza tym sporo czasu minęło. Niemniej jednak, chyba wiesz, że i tak nas to nie minie.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Marco, spotykamy się na poważnie bardzo krótko. Tak naprawdę, oficjalnie nie jesteśmy razem.
Słysząc to, Marco pocałował ją. Tak zachłannie, jak jeszcze tego wieczora jej nie całował.
- Nadal twierdzisz, że nie jesteśmy razem? - zapytał, niemal hipnotyzując ją wzrokiem.
- Nie takie razem miałam na myśli. - odrzekła, dotykając jego policzka.
- Wiem. Przepraszam. Głupie żarty.
- Marco, zlekceważyłam Wasze prawo do możliwości poznania Marcela. Do możliwości bycia w jego życiu od pierwszych dni po jego urodzeniu. Jak mogę oczekiwać, że tak po prostu mi to wybaczycie? Choć Ty powiedziałeś, iż nie masz do mnie pretensji, to ja czuję... Wiem, że zrobiłam źle. Twoi rodzice na pewno będą mniej wyrozumiali...
- A spójrz na to z drugiej strony. Fakt, zabroniłaś im widywać wnuka. Jednak oni będą bardziej źli, jeżeli mieszkając w Dortmundzie, będąc ze mną, dłużej oddzielisz ich od wnuka.
- Pewnie masz rację. Ale brakuje mi odwagi. Daj mi trochę czasu, a obiecuję, że przezwyciężę słabość. I pojedziemy tam. Ty, Marcel i ja. I wtedy sama się im do wszystkiego przyznam. Do tego, jaką suką byłam.  - oczy zaczęły jej wilgotnieć, co nie umknęło uwadze piłkarza.
- Ej, nie płacz. - powiedział Marco, kładąc rękę na jej policzku. - Zapomnijmy o wszystkim. Poza tym mam lepszy pomysł na spędzenie dzisiejszego wieczora.
- Tak? A jaki? - uśmiechnęła się Meg, jednak w jej oczach wciąż tkwił smutek.
Reus nachylił się nad jej uchem i wyszeptał:
- Dokończymy kolację, a później spalimy kalorie. Co Ty na to?
- Razem będziemy je spalać? - propozycja blondyna rozbawiła brunetkę.
- No chyba, że masz lepszy pomysł.
- Nie. Ten mi się zdecydowanie podoba. - odpowiedziała, patrząc wprost na jego usta, które wygięły się w szerokim uśmiechu.
Marco, mając jej przyzwolenie, przysunął się jak najbliżej mógł, ujął jej twarz w dłonie i pocałował. Chociaż lepszym określeniem byłoby musnął jej usta. To wystarczyło, by wzdłuż jej kręgosłupa przebiegło tysiące mrówek...
- Kolacja chyba może poczekać.
- Masz rację. W ostateczności kolacja może być naszym śniadaniem.
- Marco, zanim pójdziemy na górę, chciałam Ci coś powiedzieć. Coś bardzo ważnego... I nie chciałabym, abyś pomyślał, że mówię to tylko z powodu tego, co za chwilę się między nami wydarzy... Oczywiście gdybym powiedziała Ci to później...
- Tak? Słucham Cię. - blondyn nieco pogubił się w tym, co powiedziała Meg, gdyż jej wypowiedź była nieco... chaotyczna.
- Obiecałam sobie coś, zanim weszłam do Twojego domu. I chcę dotrzymać obietnicy.
- Chyba zaczynam się nieco stresować.
- Nie masz powodu. Pragnę Ci jedynie powiedzieć, że Cię kocham. Tak naprawdę nigdy nie przestałam. Kocham Cię, Marco Reusie.
- Również Cię kocham, Meg Bachmann. Chciałbym Cię poprosić, żebyś już nigdy mnie nie opuszczała. Żebyś została ze mną na zawsze.
_________________________________________
Znów wracam. Znowu po długiej przerwie. Nie wiem, dlaczego, ale pisanie nie sprawia mi już takiej przyjemności. Piszę fragment rozdziału, zapisuję i zamykam laptopa. Później znowu usiądę, by coś napisać, piszę, zapisuję i odkładam. I tak mogę kilka razy w tygodniu.
A kolejne dni zajmuje mi sprawdzenie i poprawienie tego, co napiszę.
I bardzo długą zajmują mi te poprawki, bo ciągle coś mi nie pasuje.
No i dopiero po ponad dwóch miesiącach jestem w stanie oddać Wam do użytku to.
Ale nawet teraz nie jestem pewna, czy dobrze robię.

piątek, 31 października 2014

sixteenth.

I close my eyes and I feel your heartbeat.
A deep blue sea rushes over me.
And the thunder cries I feel warmth around me.
Cause I found a place underneat your heart.
piosenka.


***
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to jest nasza pierwsza randka? - zapytał Reus.
Meg była nieco zaskoczona, gdyż nie rozpatrywała tego spotkania w kategorii randki. Kiedy jednak Marco tak je nazwał, nie mogła się nie zgodzić.
- Faktycznie. - odpowiedziała. Od tamtego momentu zrobiła się jeszcze bardziej spięta.
- Meg, spokojnie. To ja. Tylko ja.
- Aż Ty. - odrzekła. - Nawet nie wiesz, ile razy wyobrażałam sobie, że tak siedzimy przy stole i jemy kolację. A teraz to wszystko się spełnia. Każde moje marzenie. To bardzo duża zmiana.
- Ważne, żebyś nie żałowała tej decyzji. Że mówisz "tak" mojej obecności w Twoim... w Waszym życiu. To dla mnie ważne.
- Oczywiście, że się obawiam, iż któregoś dnia postanowisz, że to koniec. Że będziesz chciał pełnić rolę "weekendowego taty". Ale mimo moich obaw, chcę spróbować. Chcę zawalczyć o nas. I pragnę, byś wiedział, że zrobię wszystko, by te próby zakończyły się sukcesem. Nie tylko ze względu na Marcela, ale również ze względu na nas. Życie chyba jest nam to winne, bo los do tej pory raczej nam nie pomagał.
Marco po raz kolejny został zaskoczony tym, co powiedziała brunetka.
- Nie obawiaj się. Nie będę "weekendowym tatą". Nie ucieknę. Nigdzie się nie wybieram.
- Przepraszam, nawet nie powinnam tak pomyśleć. Wierzę Ci i ufam.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to cieszy. Bałem się, że do nikogo nie poczuję tego, co do Ciebie podczas tamtych wakacji. W sumie, to niewiele się pomyliłem, bo do nikogo nie żywiłem takich uczuć. A świadomość takiej zmiany jest cholernie miła.
Przez jakąś minutę jedli w ciszy. Meg zastanawiała się nad ich związkiem, a Marco jedynie przyglądał się brunetce, która raz na jakiś czas przyłapywała go na wpatrywaniu się w nią. Uśmiechała się wówczas nieśmiało. Choć cisza, która panowała między nimi była nieco krępująca, nie przeszkadzała im zbytnio. Cieszyli się swoją obecnością.
- Chcesz obejrzeć jakiś film? - spytał Reus, kiedy już zjedli kolację.
- Bardzo chętnie.
- To idź wybrać jakiś film z internetowej wypożyczalni, a ja zaniosę naczynia do zmywarki.
- Może być komedia romantyczna?
- Obejrzę to, co wybierzesz. Ufam Ci.
Meg odczytała z głosu Marco prośbę, by nie męczyła go komediami romantycznymi. Zdecydowała, iż wybierze jakąś komedię. Przede wszystkim i tak liczyła na to, że większość filmu spędzą na rozmowie. To był dla niej bardzo ważny element związku. Bez rozmowy nie było fundamentu, na którym można oprzeć całą znajomość i powoli budować relację.
Tak też się stało. Z początku skupili się na fabule filmu, jednak kiedy tylko Marco poprosił, by opowiedziała jakąś historię z życia Marcela, pogrążyli się w rozmowie, a film był jedynie tłem; dodatkiem. Opowiadała mu o z pozoru nieistotnych incydentach z życia ich dziecka, a on słuchał jak zaczarowany; o pierwszym kroku, który mały postawił, kiedy miał 17 miesięcy. O pierwszym słowie, które powiedział. O wszystkich drobnych elementach z pierwszych lat życia jego syna, w których nie mógł uczestniczyć. Zdawał sobie sprawę z tego, że los dał mu być może niepowtarzalną szansę na naprawienie wszystkich błędów z przeszłości. Pragnął ją za wszelką cenę wykorzystać.
- Marco, będę musiała już uciekać do domu. - powiedziała około godziny 22.
- Nie zostaniesz na noc? - spytał.
- Chyba nie... Marcel pewnie na mnie czeka.
- A mnie się wydaje, że Sylwia się nim dobrze zaopiekuje.
- Pewnie tak. Jednak mnie jest głupio, że ciągle zostawiam Marcela pod opieką siostry. Ona też ma prawo do własnego życia.
- Nie przeczę. Ale znacznie szybciej ona zacznie mieć własne życie, jeśli i my ułożymy swoje. Wspólnie. - mówiąc to, pocałował brunetkę, któremu Meg poddała się całkowicie. Uzależniła się od niego i nie wstydziła się do tego przyznać. We dwoje wszystko wydawało się łatwiejsze i prostsze. 
- Naprawdę muszę iść. - oderwała się od piłkarza. Choć chciała być częścią jego życia i aby on był częścią ich życia, nie zdecydowała się na spędzenie z nim nocy.
- Dobrze. Odprowadzę Cię.
- Nie musisz, przecież wiesz.
- Ale ja chcę. Poza tym jak by to wyglądało, gdyby dziewczyna wracała sama po randce do domu?
- Nie musisz się przejmować, bo mama nie będzie stać w oknie i podglądać.
- Niemniej jednak nie pozwolę, byś wracała sama do domu po nocy.
- Zgoda. Chodźmy.
Przez pewien czas szli w milczeniu, obejmując się. Oczywiście ich myśli krążyły wokół tego, co się między nimi odradzało i tego, co rodziło się na nowo. Bo niektóre sprawy były dla nich całkiem nowe. Wspólne plany na przyszłość, rodzina... Tego nie planowali nigdy wcześniej, nie zastanawiali się nad tymi elementami życia.
- Będziemy musieli wszystko jakoś pogodzić. Marcel, Twoja kariera sportowa... To nie będzie łatwe, wiesz? - zaczęła.
- Wierzę, że nam się uda. Wielu moich kolegów miało takie dylematy. Podeszli jednak do tego ze spokojem i zobacz, układa im się.
- No i ja chciałabym znaleźć jakąś pracę.
- Doskonale wiesz, że nie musisz pracować.
- Ale chcę. Wiele osób nie ma potrzeby samorealizacji, ale ja nie zamierzam być niczyją utrzymanką. Chcesz, to możesz Marcela utrzymywać, proszę bardzo, ale ja nie zgodzę się na to, byś i mnie dawał pieniądze. Jestem młoda, skończyłam dziennikarstwo, więc wszystko przede mną jeszcze. Liczę na to, że uda mi się znaleźć pracę w zawodzie.
- Mogę popytać znajomych... - zasugerował.
- Ej, ej, bez takich! Mam nadzieję, że moje kwalifikacje same się obronią i nie będę potrzebowała Twojej pomocy, bo nie wątpię; jak pociągniesz za sznurki, to praca sama do mnie przyjdzie. Pracodawcy będą walić drzwiami i oknami.
- Możliwe. Jednak jeśli tego nie chcesz, to nie zrobię niczego, by Ci pomóc. Jeżeli zmienisz zdanie, to mów.
- Dziękuję. - powiedziała, jednocześnie łapiąc go za rękę. 
Wróciła do mieszkania sama. Zaproponowała Marco, by wszedł choćby na chwilę; na herbatę czy szklankę wody. Następnego dnia miał jednak trening i musiał wypocząć. Umówili się, że spotkają się nazajutrz; również wieczorem. Meg powoli stawała się częścią jego życia w coraz większym stopniu. I bardzo mu to odpowiadało, bo w końcu miał, po co żyć.

***


- Cześć, siostrzyczko. - powitała Sylwię następnego dnia szerokim uśmiechem Meg.
- Oooo, coś Ty taka wesoła?
- Mam swoje powody. - odrzekła tajemniczo. Nie miała w sumie niczego do ukrycia.
- Czy wczoraj stało się coś szczególnego?
- W końcu wszystko się układa. Tyle. Choć nie ukrywam, to wszystko jest zbyt piękne, by było prawdziwe. Umówiłam się też na dzisiejszy wieczór z Marco.
- Zostaniesz u niego na noc? Wiem, że ostatnią noc spędziłaś tutaj.
- Nie jestem pewna. Ufam mu, kocham go. Naprawdę. Ale po co się spieszyć? Jeśli nie wrócę na noc, to na pewno do niczego nie dojdzie.
- Twoja decyzja. Pamiętaj jednak, że zaopiekuję się Marcelem, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Jestem Ci wdzięczna. Ostatnio to Ty zastępujesz mu matkę... Aż mi głupio.
- Nie żartuj nawet. Kocham go i chcę Ci wynagrodzić czas, kiedy nie akceptowałam tego, co robiłaś. Kiedy odrzuciłam Cię. I sądzę, że to jest właściwy sposób na zrekompensowanie tego.
- Powiedzmy, że takie tłumaczenie jest dobre. Jednak nie przejmuj się, niedługo nie będę Cię tak wykorzystywała. Kto wie... Może z Marco zamieszkamy niedługo razem?
- Żartujesz?! Zaproponował Ci to? - zapytała uradowana Sylwia.
- Nie... Ale jest nam ze sobą dobrze, także to pewnie naturalna kolei rzeczy.
- Oczywiście, że tak. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że Wam się udaje. W końcu on jest Twoją pierwszą i największą miłością, a takiej się nie zapomina. Nawet, gdy byłaś z Arthurem, to było dla mnie oczywiste, że gdzieś w głębi serca to nie z nim chciałaś tworzyć rodzinę. Zresztą ciężko było zapomnieć, iż ojcem Twojego dziecka nie jest Twój aktualny wówczas partner...
- To było niemożliwe. Bardzo często łapałam się na tym, że myślałam o Marco. Nie mówiłam tego nikomu, bo przecież w tamtym momencie byłam pewna, iż ja i on nie mamy już przyszłości. A tutaj ten jeden wyjazd do Dortmundu... Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak się cieszę, że wtedy tu przyjechałam. Ten przyjazd dał mi szansę na stworzenie wszystkiego od nowa; odbudowę tego, co sama zniszczyłam kilka lat temu i czego żałowałam. - Meg westchnęła. - Dobra, bo zrobiło się zbyt sentymentalnie... Kończąc, mam zamiar naprawić wszystko to, co zepsułam przez tę jedną cholerną decyzję. Tym bardziej, że teraz moje decyzje wpływają bezpośrednio na życie kilku osób.


__________________________________________________
Przepraszam.
To chyba jedyne słowo, na które mnie stać teraz.
Nie byłam w stanie napisać choćby jednego zdania, które bym zaakceptowała.
Ale teraz stworzyłam to coś. Nie jest idealne, ale akceptowalne. A to chyba aktualnie mi wystarcza. Mam nadzieję, że będę w stanie kontynuować opowiadanie, bo chciałabym je dokończyć.

Pozdrawiam. Liczę na Wasze opinie, ale nie obrażę się, jeśli mnie ukarzecie za to, iż się nie odzywałam.
Do usłyszenia.

poniedziałek, 21 lipca 2014

fifteenth.

And I could give you my devotion
Until the end of time
And you will never be forgotten
With me by your side
'cause I don't need this life
I just need
somebody to die for
somebody to cry for.


***

- Chyba powinieneś już iść. - powiedziała Meg.
- Już mnie wyganiasz? - zaśmiał się.
- Po prostu mówiłeś, że jesteś zmęczony po treningu.
- Przeszło mi.
Siedzieli na kanapie w salonie. Sylwia krzątała się w kuchni, ale już wiedziała, że wszystko się ułożyło między jej siostrą i piłkarzem. Była zadowolona z takiego obrotu spraw, bo odkąd poznała prawdę o Arthurze, kibicowała związkowi Meg i Marco. Nie tylko ze względu na Marcela. Nie ukrywała, że to było ważne, ale pragnęła, by w życiu Meg w końcu zapanował spokój. Była przekonana, iż Marco może jej to zapewnić.
- Kochanie, a może przeprowadzicie się do mnie? Mam duży dom...
- Wiem. - powiedziała, ucinając dalsze wyliczenia. - Ja to wszystko wiem. Tylko Marco... Ja nie jestem gotowa. To zbyt szybko. I tak jestem zdziwiona, że jesteśmy razem już teraz. Sprawy potoczyły się lotem błyskawicy.
- Za szybko dla Ciebie?
- Nie o to chodzi. Jest dobrze tak, jak jest. Nie zmieniajmy czegoś, co jest dobre.
- Nie ukrywam, chciałbym, abyście zamieszkali ze mną. Żebyście byli blisko. Jednak poczekam. Będę cierpliwy. Obiecuję. - pocałował ją w czubek głowy.
- Dziękuję. - spojrzała na jego twarz, a później ponownie wtuliła się w jego bark. Leżeli tak na kanapie. Żadne z nich nie chciało zakłócać tej chwili, bo oboje ogarnął spokój. Meg ciągle zastanawiała się nad tym, co powiedział przed chwilą Reus. Chciał, by zamieszkali razem. Wszystko brzmiało pięknie, wspólny dom, rodzina, później pewnie ślub... Tylko czy ona była na taki krok gotowa? Marcel z pewnością byłby szczęśliwy. Marco także. Meg chciała ich uszczęśliwić, bo to jej najbliższa rodzina. Jednak właśnie tu leżał problem. Nie chciała się aż tak angażować. Dość łatwo powiedzieć: i żyli długo i szczęśliwie. Trudniej przebywać w swoim towarzystwie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Czy była na to gotowa?
- O czym myślisz? - wyrwał ją z zamyślenia.
- Nietrudno zgadnąć. O Tobie, o nas. Trochę się boję. Ten toksyczny związek, w jakim tkwiłam przez kilka lat... Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że pogrążałam sama siebie. Pozwalałam, by Marcel przyzwyczajał się do obecności Arthura, ja powoli przywykłam do myśli, że to z nim spędzę resztę swojego życia. Nawet widziałam to wszystko oczami wyobraźni. Wiesz... Wspólne mieszkanie, rodzina, może ślub, dzieci. - tutaj zrobiła przerwę, by do Reusa dotarła powaga sytuacji. - Teraz też zaczynam to wszystko widzieć. Jeszcze wyraźniej. I to mnie nieco przeraża. Tak samo było w Hannoverze.
- Myślisz, że Cię skrzywdzę? Tak jak Arthur?
- Nie chodzi o fizyczny ból, którego doświadczyłam, będąc z Arthurem. Boję się, że pewnego dnia stwierdzisz, że zwyczajnie nie chcesz być już ze mną. Że zostawisz mnie, a ja będę potrzebowała kilku lat na zapomnienie.
- Przekonasz się z czasem, że niczego takiego nie planuję.
- Mam nadzieję. - odetchnęła z ulgą.
Marco siedział z Meg jeszcze kilka minut, by ta się uspokoiła. Martwił się o to, co powiedziała. Walczył o nią zbyt długo, aby teraz ją ranić. Chciał jej nawet to powiedzieć, jednak rozmyślił się, bo atmosfera się zmieniła.
- Kochanie, wierz mi. Bardzo, ale to bardzo nie chcę jechać, ale chyba muszę...
- Rozumiem. Przyjedziesz jutro? - spytała z nadzieją w głosie.
- A może pójdziemy na jakąś kolację?
- Bardzo fajny pomysł, ale... Paparazzi nie przyczepią się do nas?
- Może masz rację. W takim razie mam znacznie lepszy pomysł. Kolacja u mnie. Niestety, gotować nie potrafię, ale zamówię coś z restauracji i przywiozą.
- Dobrze. Zgadzam się. O której mam być?
- A jak Ci pasuje?
- To zależy od Twojego treningu i od tego, czy nie masz jakichś planów na jutro.
- Mam...
- A no widzisz. Zatem nie mogę ja ustalić godziny.
- ... spotkanie z Tobą. - uśmiechnął się.
- To zmienia postać rzeczy. - odpowiedziała, również uśmiechając się. - Pod wieczór może? Około 19?
- Będę czekać. - pocałował ją.
- Muszę tylko z Sylwią porozmawiać, czy będzie mogła zająć się małym w tym czasie.
- Na pewno nie będzie miała nic przeciwko. Jest w nim tak samo zakochana, jak i my.
Oboje zaśmiali się cicho.
- Pójdę pożegnać się z Marcelem. Może go jutro na trening wezmę? Dawno już ze mną nie był.
- Jeśli tylko będzie chciał, to nawet przyjdę z nim.
- Naprawdę? - w oczach Reusa pojawiły się iskry radości. Bał się, że więcej już nie pójdzie z nim na żadne spotkanie, na którym będzie Lewy.
- Tak, przyjdę z nim. O której macie trening?
- Od dwunastej do piętnastej.
- Przyjdę na pewno. Może nie na cały, ale będę.
- Cieszę się.
Spojrzał jej w oczy i nieco schylił się, by pocałować Meg.
- Ekhm, nie przeszkadzam? - wtrąciła się Sylwia. Meg nieco się speszyła, ale Marco był całkowicie rozluźniony.
- Nie. - odpowiedziała Meg. - Wejdź. Marco właśnie wychodził.
- Dokładnie. - potwierdził.
- No dobrze. To ja Was zostawię i pójdę nam herbatę zrobić, a Wy się pożegnajcie. - uśmiechnęła się pod nosem i opuściła pomieszczenie.
- Także... - zaczęła Meg. Wciąż była nieco zmieszana sytuacją, w jakiej się znalazła.
Mimo wszystko to była całkiem nowa sytuacja, choć tak dobrze jej znana.
- Widzimy się jutro u mnie. Przyjadę po Ciebie.
- Jak chcesz, to mogę sama do Ciebie dotrzeć. Jeszcze pamiętam, gdzie mieszkasz. - zażartowała, aby się rozluźnić.
- Ale jeżeli mogę, to przecież nie musisz kombinować. Po prostu powiedz tak. - zdecydował się na odważniejsze słowa. Był świadomy, że to, co do niej powiedział miało dwa znaczenia. Zauważyła to również Meg. Nieco zbiło ją to z tropu, ale natychmiast zmieniła wyraz twarzy, kryjąc tym samym swoje zdziwienie.
- Dobrze, Marco. Przyjedź po mnie. Będę czekać. - uśmiechnęła się nieśmiało.
Reus, widząc ten uśmiech, podszedł do swojej ukochanej i przytulił ją. Choć żadne z nich tego nie widziało, oboje skryli uśmiech w barkach partnera.

***
Wstała dość wcześnie. Zdecydowanie wcześniej niż zwykle. Musiała obudzić również swojego synka, bo nie chciała, by spóźnili się na trening. Obiecała przecież Reusowi, że oboje się zjawią. Podeszła do łóżka Marcela i obudziła go.
- Synku, wstawaj. Niedługo jest trening taty.
Kiedy chłopiec usłyszał słowo "trening" zerwał się z łóżka. Nadal fascynowały go przygotowania Borussi Dortmund do kolejnych spotkań. Chciał przy nich być.
Meg natomiast po wzięciu szybkiego prysznica i umyciu zębów, zeszła na dół, do kuchni, aby przygotować śniadanie dla siebie i swojego syna. Sylwia pracowała w tamtym tygodniu od rana i kiedy Meg się obudziła, jej już nie było. Jak zawsze, kiedy gdzieś wychodziła, zostawiła jej kartkę na stole. Zapisywała na niej, o której planuje wrócić.
Założyła czarne rurki i białą koszulkę. W rękę wzięła sweter. Lubiła ubierać się w ten sposób. Z jednej strony taki strój był wygodny, ale zdecydowanie mogłaby nazwać go eleganckim. Poza tym wiedziała, iż Marco lubi, kiedy się tak ubiera.
Usiadła naprzeciwko swojego syna i patrzyła, jak ten dopija kakao. To był jego ulubiony napój, dlatego prawie codziennie rano Meg mu je robiła.
Z domu wyszli 10 minut później. Zdecydowali się na spacer na stadion, gdyż nie był zbyt daleko. Poza tym bardzo lubili właśnie w ten sposób wspólnie spędzać czas.
- Mamo? Czy teraz, jak już się pogodziliście, to zamieszkamy razem? Jak prawdziwa rodzina?
- Kochanie, ciężko przewidzieć. Fakt, pogodziliśmy się, ale teraz nie da się niczego przewidzieć. Chciałbyś?
- Oczywiście, że tak. Ty to moja mama, a tata to mój tata. Chciałbym mieszkać razem z Wami. - sposób, w jaki to powiedział, rozczulił Meg. Była przekonana, że teraz tym bardziej musi postarać się o to, by jej związek z Marco miał przyszłość. By nie była to jedynie kolejna znajomość, która zakończy się tak, jak ostatnio.

***
- Witaj, Marco. - przywitała się brunetka. Miała wrażenie, że wszyscy się na nich patrzyli, dlatego pozwoliła sobie jedynie na pocałunek w policzek. Reus jednak przyciągnął ją do siebie i złożył delikatny pocałunek na jej ustach. Odsuwając się od Meg, spojrzał w jej niebieskie oczy, które błyszczały z podekscytowania.
- Cześć, smyku. - wziął Marcela na ręce. 
W tym samym czasie Meg spojrzała w prawo i nie była zadowolona, że to uczyniła. Zbliżał się do niej Robert.
- Marco, proszę, pomóż mi. Lewy tu idzie. - wyszeptała w stronę piłkarza. Nie udałoby się jej czegokolwiek więcej powiedzieć, gdyż napastnik był coraz bliżej.
- Spokojnie. - usłyszała w odpowiedzi. - Jestem przy Tobie. - zobaczyła, jak Marco odwraca się do Roberta i wita z nim, jak gdyby nigdy nic. Była w szoku, gdyż liczyła na nieco więcej ze strony Reusa. Przeliczyła się jednak. Wyrwała dłoń z jego uścisku, gdyż poczuła się tak, jak gdyby blondyn ją zdradził, choć nie w dosłownym sensie.
- Meg? - usłyszała głos Lewego. - Możemy chwilę porozmawiać?
Odwróciła się do niego i popatrzyła.
- Nie wiem, o czym mielibyśmy rozmawiać. Chyba wszystko jest jasne.
- Nie sądzę. Chcę wszystko wyjaśnić.
- Słucham. - powiedziała. Zdawała sobie sprawę z tego, że wokół było wiele osób, prawie cała drużyna, jednak nie dbała o to. Czy miała ochotę go nieco upokorzyć? Z pewnością tak. Jednak w tamtym momencie bardziej chodziło jej o to, by nie zostać z nim sam na sam. Nieco się go bała.
- Moglibyśmy pójść w jakieś... spokojniejsze miejsce? - zapytał.
- Sami? Zapomnij.
- Nic Ci nie zrobię. Nie musisz się obawiać.
- Dobrze, odejdźmy kawałek.
Lewy przepuścił Meg, pozwalając, by ta wybrała miejsce. Również dla niego to był stresujący moment. Rzadko zdarzało mu się przepraszać kogoś. Nie licząc Ani, gdyż tak naprawdę mógłby ją przepraszać każdego dnia.
- Nie mam ochoty z Tobą rozmawiać, bo prawie zniszczyłeś to, na czym mi zależy. Dlatego powiedz to, co masz mi do powiedzenia i pożegnajmy się.
- Przepraszam. Byłem pijany. Wiem, że to nie powinno mnie usprawiedliwiać, ale taka jest prawda. Nie zrobiłbym tego, gdyby nie alkohol.
- Sądzisz, że łatwo jest w takie coś uwierzyć?
- Trudno czy nie, niestety taka jest prawda.
- Dobrze, umówmy się tak. Ja teraz przyjmuję przeprosiny, ale Ty trzymasz się daleko ode mnie, Marcela i Marco.
- Mam nadzieję, że to tymczasowe rozwiązanie. Liczę na to, że kiedyś uda mi się odzyskać Twoje zaufanie. Marco jest moim przyjacielem i będę się z nim widywał, a nie chciałbym wprowadzać chaosu swoimi wizytami.
- Z Marco utrzymuj kontakt, jeśli on również tego będzie chciał. Ja nie stanę Wam na drodze.
Ledwo zdążyła to powiedzieć i zachciało jej się śmiać. Nie stanę Wam na drodze? Uśmiechnęła się pod nosem. Lewego także te słowa musiały rozbawić, bo zakasłał, by ukryć śmiech. Jednak Meg spojrzała na Roberta, a on na nią i było już jasne, że spór między nimi został zażegnany.
- Przepraszam... Wiem, jak to zabrzmiało. - zaczęła się tłumaczyć.
- Proszę, nie gniewaj się już dłużej na mnie. - powiedział.
- Dobrze. Zapominam o całej sprawie. Muszę patrzeć przyszłościowo. Chcę żyć w zgodzie z przyjaciółmi Marco.
- To może wpadniecie do nas na kolację? Co powiecie na jutrzejszy wieczór?
- Muszę to przedyskutować z Marco. Poza tym porozmawiać z siostrą, bo zawsze z nią zostawiam Marcela.
- To jak będziecie wiedzieli, to zadzwoń. Marco ma mój numer.
- Okej. Dam znać.

***

Około 13:30 Meg opuściła trening, ale Marcel został pod opieką ojca i kolegów z jego drużyny. Ufała im całkowicie. W przeciwnym razie nigdy nie zostawiłaby pod ich opieką swojego syna.
Wróciła do domu, by przygotować się do randki. Teoretycznie miała jeszcze dużo czasu, jednak tak naprawdę chciała wyglądać idelanie, dlatego zostawiła sobie spory margines czasu. Kiedy Meg weszła do mieszkania, Sylwia jeszcze była w domu.
- Cześć. - przywitała się.
- Cześć, Meg. Gdzie Marcel?
- Został jeszcze na treningu Borussi.
- A Ty...? - uśmiechnęła się delikatnie.
- Przecież wiesz... Wieczorem idę do Marco. Miałam Cię zapytać, ale zapomniałam... Mogłabyś w tym czasie zaopiekować się małym?
- Przecież wiesz, że nie ma problemu. - przed zadaniem następnego pytania, zawahała się. - Zostaniesz u niego na noc?
- Nie mam pojęcia. Raczej nie. I tak to wszystko dzieje się bardzo szybko. Teraz muszę być cierpliwa po prostu.
- Dobrze, że nie chcesz niczego przyspieszać. Na dłuższą metę nie miałoby to sensu. Dobra, uciekaj do łazienki, szykuj się. Ja muszę zmykać do pracy. Opowiesz mi wszystko, kiedy wrócisz.
- Z pewnością.
Meg weszła na górę, na piętro, gdzie znajdowała się jej sypialnia. Otworzyła szafę, chcąc wybrać jakieś ubranie, które nie byłoby zbyt oficjalne, ale jednocześnie, by było eleganckie. Choć wiedziała, że Marco podobałaby się nawet w bluzie i dresach, chciała wyglądać dla niego ładnie. Pragnęła mu się podobać. Dlatego zdecydowała się na zwykłe, czarne rurki oraz białą, koszulową bluzkę. Taki strój zawsze dawał jej uczucie komfortu. Zdecydowała, że makijaż również będzie subtelny, choć nieco mocniejszy niż zwykle. Cieniutkie kreski eye-linerem i powieki delikatnie przykryte cieniem do powiek. Rzęsy natomiast pociągnęła tuszem, a na usta nałożyła pomadkę koloru czerwonego. Była zadowolona z efektu swoich działań.
Jedynym minusem jej planu był fakt, że kiedy była już gotowa, to zostało jej bardzo dużo czasu. Zegar wyświetlał 16:42, czyli zostały jej ponad dwie godziny. Zastanawiała się, co ma robić. Nie chciała nigdzie wychodzić, bo na dworze było gorąco, a na pewno by się spociła. Dlatego postanowiła, że zrobi sobie kawy i usiądzie na balkonie z książką.

***
- Cześć, wróciłam! - usłyszała Meg półtorej godziny później. To Sylwia wróciła z pracy. - Zrobiłam zakupy i odebrałam Marcela! Gdzie jesteś?
- Na balkonie!
Chwilę później zobaczyła swojego synka. Był cały brudny. Z racji tego, że Meg nie miała już dużo czasu, poprosiła siostrę, by ta pomogła wykąpać się jej synkowi. Prosząc ją o kolejną przysługę, czuła, że nie zachowuje się w porządku w stosunku do niej. Ona pracowała, robiła zakupy i jeszcze często zajmowała się Marcelem. To zdecydowanie nie było sprawiedliwe.
- Sylwia... - zaczęła rozmowę tuż przed wyjściem. - Ja wiem, że wiele rzeczy ostatnio zaczęłam na Ciebie zrzucać, ale obiecuję, że już wkrótce się to zmieni. Będę Ci więcej pomagała, dobrze?
- Przecież ja nie mam pretensji. Zapewniam Cię, że gdybym miała coś przeciwko takiej sytuacji, powiedziałabym Ci.
- Wynagrodzę Ci to niedługo. Kiedy tylko sytuacja z Marco się ustabilizuje.
- Chcę, żeby Marcel miał szczęśliwą rodzinę. Przede wszystkim kompletną.
- Dziękuję. - Meg ją przytuliła, a do jej oczu napłynęły łzy.
- Nie płacz mi tu! Nie teraz! Marco zaraz po Ciebie przyjedzie!
- Masz rację. Spokojnie. Tylko spokojnie. - wzięła kilka głębokich oddechów. Spojrzała w lustro i kiedy stwierdziła, że nie wygląda źle, wyszła z domu, kierując się w stronę samochodu mężczyzny jej życia.

_____________________________________________________________________________

Przepraszam, że tak długo musiałyście czekać na kolejny rozdział. Myślałam, że szybciej go napiszę, ale nie mogłam sobie poradzić. Cały czas coś nie wychodziło, brakowało mi słów... Ciężko mi idzie ostatnimi czasy... Mam nadzieję, że wkrótce będzie mi łatwiej...
Dzisiaj zabieram się za pisanie kolejnego rozdziału. Obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby był szybciej.

Niemniej jednak proszę o Wasze opinie.

Zapomniałabym! Chciałam Wam bardzo podziękować za tak ogromną liczbę wyświetleń! Ponad 24000! Nie spodziewałam się takiego wzrostu.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

fourteenth.

When I look at you
I see forgiveness, I see the truth.
You love me for who I am
like the stars hold the moon
Right there where they belong
and I know I'm not alone.

When my world is falling apart
when there's no light to break up the dark
that's when I look at you
when the waves are flooding the shore
and I can't find my way home anymore
that's when I look at you.

***

- Oboje wiemy, że to jest po prostu niemożliwe!
- Też tak sądziłam. Niestety, tym razem się pomyliłam...
- Nie, Ania. Ja w to nie uwierzę, dopóki Meg mi tego nie powie prosto w oczy. Była wczoraj wyraźnie zła. Wątpię, aby dlatego, iż to Lewy odrzucił jej zaloty.
- Wiesz doskonale, że ja uwierzę w prawie wszystko, co powie Robert. Nie mam powodów, by mu nie ufać.
- Ja muszę to wyjaśnić. Nie chcę, by Meg miała nieprzyjemności. Nie zasłużyła na to.

***

- Meg. Otwórz drzwi. Wiem, że tam jesteś! - do drzwi łazienki dobijał się Reus.
- Zostaw mnie, dobrze? - usłyszał.
- Ale wyjdź, proszę. Porozmawiajmy!
- Nie chcę, Marco. Poza tym nie bardzo wiem, o czym mielibyśmy rozmawiać. Chodzi o Marcela? - udawała, że nie wie, o co chodzi. Miała wrażenie, iż Reus wiedział więcej o wczorajszym wieczorze. Tylko nie miała pojęcia, skąd.
- Meg, wiem o wszystkim. - nieco blefował, bo nie był przekonany o tym, kto i co zrobił. Planował jednak wszystkiego się dowiedzieć.
Usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach i po chwili ukazała mu się Meg. Miała nieco podkrążone oczy, a na sobie zbyt luźną koszulkę. Jednak to, co go najbardziej uderzyło, to smutek w zapłakanych oczach.
- Wiesz o Robercie? - spytała nieufnie.
- Tak. - Reus wciąż brnął. - Chodź, porozmawiamy.
- No dobrze... - zgodziła się.
Marco otworzył drzwi szerzej i pozwolił iść jej przodem.
Usiedli na łóżku w jej sypialni.
- Meg, opowiedz mi wszystko jeszcze raz.
Westchnęła. Ufała mu praktycznie bezgranicznie. Wyznała całą prawdę. Oczywiście, nie obyło się bez łez.
- Wiedziałem, że nie powiedział całej prawdy! - niemalże wybuchnął.
- O czym Ty mówisz? - dopytywała się.
- Widzisz... - nie chciał jej okłamać, dlatego zdecydował się wyznać prawdę. - Nie do końca wiedziałem, co się stało. Ogólny zarys miałem. Ania przyszła do mnie i przekazała to, co powiedział jej Robert, kiedy jeszcze nie był do końca trzeźwy. Ona mu jednak nie uwierzyła. Widziała w jego oczach, że coś zataił. Chciała poznać prawdę. Właśnie z tego powodu tutaj przyszedłem. Poza tym mam dość wybryków Lewego. Nie chcę, aby ktoś Cię krzywdził. Wystarczająco dużo przeszłaś. - podszedł i przytulił Meg. Nie wiedział, co mógłby jeszcze jej powiedzieć.
- Dziękuję, Marco. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.

***

- Czy Tobie całkiem mózg odjęło?! - krzyknął Reus.
- O co Ci chodzi?
- Ty się jeszcze pytasz, o co mi chodzi?! Nie dość, że dobierałeś się do Meg, to jeszcze okłamujesz Anię! Ty jesteś nienormalny?! - podszedł jeszcze bliżej i szarpnął go za kołnierz jego idealnie uprasowanej koszuli.
- Zostaw mnie! Nic nie zrobiłem!
- Kłamiesz! Ale ostrzegam, jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego, to nie ręczę za siebie. Nigdy nie ukrywałem, że Meg jest ważną dla mnie osobą, a na dodatek Ania nie zasłużyła na cierpienie. To zbyt fajna dziewczyna. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale Ty zwyczajnie na nią nie zasługujesz.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale stwierdził, że to i tak nie pomoże. Odwrócił się i wyszedł. Zostawił Lewego, który w głowie ciągle miał słowa Marco: Nie zasługujesz na nią...
Dały mu wiele do zrozumienia. Nawet chyba otworzyły oczy. Poprzedniego wieczoru faktycznie zbyt wiele wypił, ale był świadomy, że dobierał się do Meg. Okłamał Anię ze strachu. Zależało mu na niej i nie chciał, aby go zostawiła. A to nie był pierwszy tego typu wyskok. Kiedyś, za jej plecami, umówił się z dziewczyną. Właściwie to jego znajomy go umówił, jednak nie chciał już na nikogo zrzucać winy. Gdyby nie chciał, to nie zrobiłby tego. Ania wyprowadziła się wówczas od niego i to był cud, że udało im się po raz drugi stworzyć szczęśliwy związek.
Wybiegł szybko przed dom i krzyknął:
- Marco! Marco!
- Czego chcesz?
- Proszę Cię, wróć. Chcę pogadać.
- Nagle zachciało Ci się rozmawiać?
- Proszę.
Marco nie rozumiał zachowania kumpla, ale zaintrygowało go to, dlatego właśnie zdecydował się wrócić.

***

- Stary, nie prosisz o zbyt wiele? Jak mam dokonać takiego wyboru? Przecież Ty jesteś moim przyjacielem, a Meg...
- Miłością? - dokończył za niego Lewy. - Kochasz ją, prawda?
- Tak. Jest miłością mojego życia.
- Dobrze. W takim razie wycofuję swoją prośbę. Nie musisz ukrywać prawdy. Powiem Ani o wszystkim. Przyznam się. Może to nawet lepiej... Bo przecież co to za związek budowany na kłamstwie?
- Dziękuję. Nie wiem, czy umiałbym narazić Meg na kolejne cierpienie. Ona wystarczająco dużo już przeszła.
- Tak czy inaczej, jakbyś kiedyś potrzebował pomocy, to mój numer znasz. Adres też. Przynajmniej póki co.
- Robert. Nie gadaj głupot. Ania zrozumie. Powiedz prawdę. Że niewiele pamiętasz przez alkohol. A wtedy na pewno nie będziesz musiał zmieniać adresu. Jestem o tym przekonany.
- Chciałbym. Mam nadzieję, że mi wybaczy.
- Ale pamiętaj, że jeśli czegoś będziesz potrzebował, to Ty też wiesz, gdzie mieszkam.
- Tak. Dzięki, stary. I przepraszam.
- Mnie nie musisz. Dobra, ja idę. Pogadaj z Anią i później wpadnijcie do mnie, okej? Przyprowadzę Meg, może jakoś się dogadacie.
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł. Meg nie będzie chciała ze mną rozmawiać. Zachowałem się okropnie.
- Jeśli zmienisz zdanie i zdecydujesz się z nią spotkać, to mów. Spróbuję ją przekonać.
- Nie wiem, jak.mam Ci dziękować.
- Nie wygłupiaj się. Po prostu trzymaj ręce z daleka od Meg, okej?
- Jasne.
Przyjaciele pożegnali się i Marco wrócił do swojego domu. Nie miał jednak zbyt wiele czasu, bo godzinę później musiał zjawić się na treningu.

***

Jednak niezwłocznie po treningu wrócił do domu, by wziąć kąpiel, a chwilę później, choć był zmęczony, wsiadł do samochodu i pojechał do Meg. Musiał wyjaśnić tę sprawę do końca. Nie chciał, by powstały kolejne nieporozumienia.
Zapukał do drzwi. choć tak naprawdę, to coraz częściej miał wrażenie, jakby to było i jego mieszkanie. Początkowo Marcel bardzo chciał przebywać w jego domu, bo było "wypasione" jak to określał. Jednak z czasem zmienił zdanie i wołał być w miejscu, gdzie trzymał wszystkie swoje zabawki. Poza tym wówczas miał blisko siebie całą rodzinę.
- Cześć, smyku. - wziął Marcela na ręce. - Jest mama?
- Maaaaaaaaaaaamoooooooo! - wydarł się na cały głos. Był tak donośny, że z pewnością wszyscy w domu go usłyszeli. Reus prawie go wypuścił z rąk, tak bardzo się przestraszył.
Jednak ta metoda podziałała. Chwilę później ze schodów wręcz zbiegła Meg.
- Co się stało, skarbie? - podbiegła do synka, patrząc na jego ręce i nogi, czy przypadkiem nie zrobił sobie krzywdy.
- Nic, tylko tata przyszedł. Chciał Cię zobaczyć. - wytłumaczył się malec.
- Kochanie, obudziłbyś wszystkich sąsiadów, gdyby było później. Nie krzycz tak głośno następnym razem, dobrze? 
- Dobrze, mamo.
- W takim razie idź do cioci Sylwii, a ja porozmawiam z tatą.
- Ale ciocia wyszła.
- No dobrze, to posiedzimy na dole w trójkę. Nie masz nic przeciwko? - spytała Reusa.
- Oczywiście, że nie.
- To chodź do kuchni, zrobimy coś do picia. A Ty, Marcel - zwróciła się do syna. - poczekasz na nas w salonie. Dobrze?
Piłkarz pomógł synowi stanąć na podłodze i popatrzył za nim, jak szedł do salonu. Po raz kolejny pomyślał, jakim niesamowitym był szczęściarzem, że przyjechali na tamten mecz w Dortmundzie, a mały podbiegł do niego przed stadionem i od razu nazwał go tatą. Cieszył się, że odbyli później tę ważną rozmowę i liczył na to, że kiedyś uda im się stworzyć prawdziwą rodzinę. Zamieszkają razem, wezmą ślub, a Marcel będzie miał rodzeństwo. To byłoby dla niego spełnienie marzeń.
- O czym chciałeś porozmawiać? - wyrwała go z zamyślenia Meg.
- A jak myślisz? O tej niezręcznej sytuacji z Robertem.
- No tak, powinnam była się domyślić.
Wzięła przygotowane kubki z herbatą i przeszli do salonu.
- Marco, ja jestem już zmęczona. - usiadła na kanapie. Reus poszedł jej śladem. - Przyjechałam do Dortmundu na jeden mecz. Moje... - zawahała się. - Nasze życie zmieniło się bezpowrotnie. Marcel wie, że to Ty jesteś jego prawdziwym ojcem. Z Arthurem wyszło jak wyszło. Przeprowadziłam się tutaj, bo liczyłam, że w końcu moje życie się uspokoi. Znajdę miejsce, gdzie będę szczęśliwa i nie będę musiała już niczego więcej udawać. Niestety, chyba nie tym razem. Znowu wszystko się komplikuje. Prawie nic nie jest tak, jakbym chciała. Decyzję stają się coraz ważniejsze i znaczące dla małego. Muszę brać pod uwagę także jego uczucia. Chciałam wyjechać z Dortmundu. Raz na zawsze. - widząc, że piłkarz chce jej przerwać, uciszyła go gestem, dodając - Daj mi skończyć. Chciałam wyjechać z Dortmundu raz na zawsze, ale tak, jak już mówiłam, wiem, że muszę brać pod uwagę nie tylko swoje uczucia, ale przede wszystkim jego. - wskazała na Marcela. - On jest najważniejszy. Dlatego nie zostawię Dortmundu. Zostaję. Nie musisz się obawiać czegokolwiek. O jakichkolwiek planach dowiesz się pierwszy. Wszystko będę z Tobą omawiać. Obiecuję. Po prostu moje życie znowu się komplikuje.  Chyba nawet za bardzo.
- Rozmawiałem z Lewym. Nie będzie kłamał. Powie prawdę.
- Nie mogłeś powiedzieć mi od razu? Zamartwiam się od czasu tamtej imprezy, a Ty teraz mi mówisz coś takiego? Miałam nadzieję, że moje życie, nowe życie bez Arthura, nie będzie opierało się już na kłamstwie. Bo tamto z pewnością takie było. Ty nie wiedziałeś o istnieniu Marcela, a on postrzegał Cię jedynie jako piłkarza Borussi Dortmund. Wciąż się łudzę, że moje życie będzie normalne. Spokojne.
- Meg. - szepnął Reus, biorąc ją za dłoń. - Może być takie. Pozwól mi jedynie w nie wkroczyć. Będę z Wami, zaopiekuję się. Będziecie żyć jak w bajce. Postaram się o to.
- Właśnie w tym tkwi problem. Życie nie jest bajką. A już z pewnością nie moje. Nigdy takie nie było i chyba już za późno na tak poważna zmianę.
- Zapewniam Cię, że nie jest zbyt późno. Będzie potrzebny czas, aby wprowadzić tę zmianę, ale damy radę razem. Wszyscy byliby szczęśliwi.
W tym momencie usłyszeli dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach. Reus westchnął z niezadowoleniem. Wiedział, że to musiała być siostra Meg. Lubił ją i był bardzo wdzięczny za to, co do tej pory zrobiła, ale w tamtym momencie miał ochotę ją zabić.
- Cześć! - krzyknęła z przedpokoju.
Reus opuścił głowę, czując, że jest bezradny.
- Później dokończymy tę rozmowę. - szepnął. - Cześć, Sylwia!
- O, Marco, cześć. Nie spodziewałam się Ciebie tutaj.
- Wpadłem na chwilę. Zaraz uciekam. Jestem zmęczony po treningu.
- Nie zostaniesz na kolacji? Chciałam przygotować coś dobrego. Ale nie przejmuj się, będzie dietetycznie.
- O to się nie martw. Wszystko spalę na następnym treningu. Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebym zostawał.
- Marco, nie wygłupiaj się. Zostań. Marcel będzie szczęśliwy.
Blondyn chciał zapytać, czy jej też nie byłoby miło, ale nie chciał jej rozzłościć. Miał wrażenie, że był coraz bliżej niej.
- Skoro nalegasz. Dobrze, zostanę.

***

Wieczór minął im bardzo sympatycznie. Początkowo było nieco niezręcznie, jednak z czasem było coraz luźniej. Z pewnością za sprawą Marcela, który miał świetny kontakt z Marco. Później do rozmowy włączyły się rownież siostry. Późnym wieczorem ich synek oświadczył, że zmęczył się i chciałby iść już spać. Wówczas do akcji wkroczyła Sylwia, gwałtownie wyrywając się do pomocy. Meg uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc, co się święciło.
- Marco... - zaczęła. - Ja głupia nie jestem i wiem, dlaczego Sylwia tak bardzo chciała iść z Marcelem. Ja tylko jedno mam do dodania. Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy niczego przyspieszać. Jeśli mamy być razemx to prędzej czy później będziemy.
- Ale ja nie chcę prędzej czy później. Nie chcę wszystkiego zostawić losowi. Chcę mieć wpływ na moje życie, na moje szczęście z Tobą.
- Przecież wiesz, że Cię kocham. Po prostu nie jestem gotowa na nowy związek. Boję się mężczyzn. Choć bardziej boję się zranienia. - dotknęła policzka piłkarza, bo tamten pochylił się ku niej.
- Doskonale wiesz, że Cię nie zranię. Zbyt wiele chyba przeszliśmy. Szanuję to, co było między nami i chciałbym pisać dalej tę historię, bo wiem, że można jeszcze wiele dopisać.
Meg przypomniały się słowa, które przeczytała w jakiejś książce: małżeństwo to rozmowa, która powinna trwać całe życie.*
Ich rozmowa zaczęła się, Kiedy byli małymi dziećmi. Meg miała wrażenie, że choć nie mieli kontaktu przez dłuższy czas, to ta nić się nie przerwała tak, jakby czekała na odnowienie się.
Reus, widząc zawahanie brunetki, wstał z krzesła i przyklęknął, biorąc ją za ręce.
- Meg. Daj nam szansę. Pozwól chociaż spróbować stworzyć rodzinę. Nie musimy przecież od razu mieszkać razem. Nie musimy ogłaszać tego całemu światu.
W tym momencie Meg spojrzała w oczy Reusa. Patrzyła i zastanawiała się. Co będzie dla niej lepsze? Czy w razie niepowodzenia będą potrafili powrócić do poprzedniego stanu? Musiała zastanowić się dwa razy. Raz za siebie, a drugi za Marcela.
- Nie jest dobrze tak jak jest? - szepnęła.
- Jest, ale dlaczego nie zamienić tego, co jest dobre na coś lepszego? - drążył temat, bo widział, że Meg była bliska zmiany decyzji. Modlił się jedynie o to, by ani Sylwia, ani Marcel nie zdecydowali się zejść na dół.
Meg także zeszła z krzesła i przyklęknęła, nie tracąc kontaktu wzrokowego. Pełna obaw delikatnie złączyła ich usta w pocałunku.
Reus był tak szczęśliwy, że nie byłby w stanie tego opisać. Oddał pocałunek, jednak pozwolił, by to Meg miała kontrolę nad sytuacją. Brunetka czuła przyspieszone bicie swojego serca, a raz na jakiś czas mogła odczuć pulsującą tętnicę na jej szyi. Mimo strachu czuła, że to właśnie to, czego szukała. Choć bała się niesamowicie, że coś się nie uda, to w głębi serca czuła spokój. Czuła, że wreszcie wszystko się ułożyło. Że wróciło na swoje tory.
Kiedy oderwali się od siebie, Marco przytulił brunetkę.
- Czy to oznacza, że chcesz spróbować?
- Nie wiem, czy robię dobrze, jednak postaram się, aby wszystko się ułożyło. Zrobię co tylko będę mogła. I jeszcze raz złożyła delikatny pocałunek na jego ustach. Przypomniało jej się coś, co przeczytała kiedyś w internecie: pocałunek jest jak obietnica. To tak, jakbyś powiedział: tak, będę Cię kochać.
I było jej dobrze z taką obietnicą.


* - cytat pochodzi z książki Bridget Asher - Pożyczona miłość


____________________________________________________________________

PRZEPRASZAM! Wiem, że obiecywałam rozdział wcześniej, ale nie dałam rady, bo mi komputer nawalił! Musiałam oddać do naprawy i dopiero dwa dni temu odebrałam. Musiałam dokończyć rozdział i dopiero teraz wstawiam. Mam nadzieję, że mi wybaczycie! Oby więcej takiej sytuacji nie było. Liczę na to.

Proszę, zostawcie komentarz. Chcę wiedzieć, czy Wam się podoba, czy coś jest nie tak. Piszcie szczere. Nawet z anonima.

Pozdrawiam!