sobota, 15 marca 2014

eleventh.

It's like one of those bad dreams
when you can't wake up.

***
Kilka kolejnych dni minęło bardzo cicho. W sumie każdy z nich wyglądał niesamowicie podobnie do poprzedniego. Meg leżała, gdyż nie chciała przeprowadzić się do Reusa, a Marco i Sylwia zajmowali się dzieckiem. Oczywiście nie była ona pozostawiona sama sobie. Jednak nie była w stanie jeszcze o tym rozmawiać. Za mało czasu upłynęło od tamtego wydarzenia. Ani Sylwia, ani Marco nie naciskali na nią. Starali się zrozumieć i dać tyle czasu, ile tylko będzie potrzebowała.
Aż w końcu, w sobotni poranek, zobaczyli, jak Meg wchodzi do salonu, nawet uśmiechnięta.
- Zaczynam nowy rozdział w swoim życiu. - oświadczyła i przeszła korytarzem do kuchni.
Marco spojrzał zaniepokojony na Sylwię, a ona na niego. Nie spodziewali się takiego zachowania.
Podnieśli się z kanapy, na której siedzieli i poszli za brunetką. Stanęli w drzwiach i patrzyli na nią.
- Coś się stało? - zapytała.
- To chyba my powinniśmy zadać Ci takie pytanie.
- Słuchajcie. Ostatnie dni były cholernie ciężkie. Nie wiedziałam, czy będę w stanie się z tego podnieść. Walczyłam sama ze sobą. Ze swoimi słabościami. Wygrałam tę walkę. Nie pozwolę, aby Arthur jeszcze kiedykolwiek zniszczył mi życie. Nie będzie miał najmniejszego wpływu na mnie. A nowy rozdział zaczynam od pójścia na dzisiejszy mecz Borussi, zgoda? - zwróciła się do Marco.
- O.. oczywiście. Nie ma problemu. Marcel się z pewnością ucieszy. Dla mnie to też nie jest bez znaczenia... - wyznał. Nie był pewien, czy powinien poruszać już kwestię swoich uczuć, ale stwierdził, że jeśli nie teraz, to pewnie nigdy się nie odważy. A teraz miał szansę na zbliżenie się do niej.
- Będę Ci kibicować! - obiecała. Zdała sobie sprawę z tego, że nie może dłużej tak żyć. Ma tylko jedno życie i musi je wykorzystać. Przestanie odtrącać Reusa, jak dotychczas. Nie miała jednak zamiaru pakować się do jego łóżka. Po prostu nie chciała go stracić po raz kolejny. Widziała, że on coś do niej czuł, ale nie była gotowa, by zaangażować się w nowy-stary związek. Jeszcze nie.
***
- Gratuluję! - podeszła do Marco po meczu. Była to kolejna zwycięska walka drużyny z Zagłębia Ruhry. Tym razem Reus nie wpisał się na listę strzelców, ale miał udział w każdym z trzech goli.
- Dziękuję! - podszedł energicznie do ich syna i wziął go na ręce. - A Tobie, smyku się podobało?
- Tato, każdy Wasz mecz mi się podoba! Nie wiesz o tym jeszcze? - zapytał, jakby to nie było oczywiste.
Słysząc te słowa, brunetka i blondyn wybuchnęli śmiechem.
Jednak tak naprawdę tylko jednej z nich było do śmiechu. Reus dowiedział się o tym wieczorem, kiedy Meg siedziała zamknięta u siebie w pokoju, a on na dole, w salonie w domu Sylwii, bawił się z Marcelem. Był wykończony tym dniem, ale nie umiał odmówić temu malcowi, który go tak prosił.
- Dobra, mały. Muszę jechać do domu. Odpocząć.
- Już? - Marcel posmutniał odrobinę.
- Jutro się zobaczymy przecież.
- No wiem... - westchnął zrezygnowany.
- Pójdę pożegnać się z Twoją mamą. Zostań z ciocią.
Reus udał się schodami na górę, bo chciał złożyć jej ofertę niemalże nie do odrzucenia. Przed drzwiami jej sypialni, przystanął. Już miał zapukać, ale usłyszał cichy szloch. Wówczas już przestał się zastanawiać i wszedł.
- O, Marco. - powiedziała zaskoczona Meg. Odwróciła się do niego plecami, próbując ukryć fakt, że płakała.
On rozumiał jej ból. Przecież jemu też nie było obojętne, że straciła ich dziecko. Był jednak przekonany, iż to ona bardziej cierpi. Mimo że nie wiedziała o jego istnieniu.
- Meg. - podszedł do niej i przytulił. Ona, nie potrafiąc ukryć smutku, szlochała dalej. Z jedną różnicą; tym razem miała, do kogo się przytulić. Komu wygadać i komu zniszczyć koszulkę łzami.
- Przepraszam, Marco. Wiem, że powinnam być silna dla Marcela, ale nie potrafię, gdy jestem sama z własnymi myślami. To mnie przerasta. Póki co nie umiem i nie chcę, ot tak, zapomnieć.
- Meg, nikt Ci nie każe zapominać. Wręcz przeciwnie, dobrze, że o nim pamiętasz.
- Mam małą próbę do Ciebie. Ale musisz zgodzić się w ciemno.
Reus popatrzył na brunetkę, zastanawiając się, o co może chodzić.
- Zgoda. - odpowiedział, widząc, w jakim ona była stanie.
***
- Jesteś pewna, że wiesz, co robisz? - spytał, nim pozwolił jej opuścić samochód.
- Nie. Ale muszę coś zrobić, bo zwariuję!
- Spokojnie. Tylko zapytałem.
- Przecież ja nie chcę na Ciebie naskakiwać.
- Chcesz, żebym poszedł z Tobą?
- Nie wiem. Muszę przyznać, że cholernie się stresuję.
- Meg, jeśli nie chcesz, nie musisz iść.
- Właśnie chcę. Tu jest paradoks. Chcę, ale paraliżuje mnie strach przed tą wizytą.
- Pójdę z Tobą. - zadecydował.
***
Stanęli przed drzwiami do jej dawnego domu. Serce prawie wyskoczyło jej z piersi. Wiedziała, że Arthur był w domu. O tej porze zawsze wracał.
Usłyszeli przekręcany klucz w zamku, by po chwili ujrzeć mężczyznę. Jego widok sprawił Meg niemal fizyczny ból.
- O, panna puszczalska. - powiedział głosem, przesiąkniętym złością i ironią. - Jest także i ten pożal się Boże piłkarz. Czego chcecie?
Marco przez cały czas obserwował reakcje dziewczyny, bojąc się, że któreś słowo dotknie ją zbyt mocno. Jednak brunetka trzymała nerwy na wodzy. Momentami aż gotowała się ze złości, ale wewnętrznie. Nie chciała okazać mu słabości. Nie wiedziała, jak to możliwe, by Arthur w ciągu kilku tygodni zmienił się aż tak bardzo. Z kochającego, dobrego człowieka zamienił się w gruboskórnego, odstraszającego faceta.
- Czego chcecie? - ponowił pytanie.
- Tak naprawdę, to przyszłam Ci powiedzieć tylko jedną rzecz. Miałam to zostawić dla siebie, ale chcę, żebyś cierpiał, jak ja cierpię.
- Ty cierpisz? Hahaha, dobre sobie. Ty nie jesteś zdolna do jakichkolwiek wyższych uczuć!
- Nie masz prawa tak mówić. Dopiero teraz widzę, że w ogóle mnie nie znasz. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek zbliżyłeś się do mnie na tyle, by mnie poznać.
- Już mnie to nie obchodzi.
- Mnie także. - kłamała, bo zabolało ją to, co powiedział. - W każdym razie nie przyszłam, by o tym rozmawiać.
- To może oświecisz mnie?
- Przez dłuższy czas przez Ciebie nie umiałam spojrzeć w lustro. Nie miałam ochoty na absolutnie nic. Spodziewałam się dziecka.
- Oooo, znowu sobie bękarta zrobiliście? Pięknie!
Marco nie wytrzymał. Stał przez cały czas, starając się nie wtrącać. Wiedział, że to sprawa, która dotyczyła też i jego, ale ta rozmowa miała się odbyć jedynie między Arthurem a Meg. Mimo to nie potrafił zignorować tego, co słyszał. Podszedł do mężczyzny i złapał za koszulę, którą miał na sobie.
- Nie masz prawa tak mówić, sukinsynie! Jeszcze raz coś takiego powiesz, a nie ręczę za siebie! To wszystko przez Ciebie! Ona straciła to dziecko!
Reus spojrzał mu w oczy, szukając jakichś oznak skruchy. Jednak kiedy nie doszukał się ich, podszedł do Meg, wziął za rękę i powiedział:
- Nie mamy czego tu szukać. - objął ją ramieniem i zabrał stamtąd. Brunetka pozwoliła mu odprowadzić się do samochodu.
Ledwo zdążyli ruszyć, a Meg się rozpłakała. Kolejny raz płakała przez Arthura.
- Meg, nie płacz. On nie jest tego wart. Musisz o nim zapomnieć i żyć dalej.
- Wiem, że obiecywałam, że będę silna. Wiem. Ale ta sytuacja mnie przeraża. Ja nie wiem, jak mam dalej żyć. Ze świadomością, iż moje dziecko nie żyje.
Piłkarz zatrzymał się na poboczu, wysiadł z samochodu, otworzył je od strony brunetki i wyciągnął dłoń. Ona ją ujęła.
- Meg. Damy radę. Pomogę Ci. Przejdziemy przez to razem. Wiem, że to nie jest najlepszy moment, ale trudno. Nie dbam o to. Doskonale wiesz, że jesteś dla mnie ważna. Niejednokrotnie Ci to mówiłem. Jednak to nie do końca prawda. Ja wciąż Cię kocham. Choć może nigdy nie przestałem. Chcę, żebyś była znowu w moim życiu. Będę Cię wspierał. Będę przy Tobie. Obiecuję. Bez względu na wszystko.
- Marco. Doceniam to, co mówisz. Ale ja nie wiem w tym momencie, co myśleć. Nie mam pojęcia, co robić. Dawno nie miałam poczucia takiego, jak teraz. Życie zaczyna mnie przerażać.
- Meg, ja i Sylwia Ci pomożemy. Musisz tylko powiedzieć, co mamy robić. Bo my nie wiemy. Wszystko inne poczeka. - oczywiście miał na myśli ich ewentualny związek.
- A myślisz, że ja wiem, co mam robić? - zapytała, a Reus miał wrażenie, że echo tego pytania zostało w jego głowie znacznie dłużej niż powinno.

***
Marco odwiózł Meg do domu Sylwii, a sam pojechał na trening, który wyjątkowo odbywał się po południu. Martwił się o nią, ale nie chciał naciskać.
Brunetka bez pożegnania wyszła z samochodu i poszła do domu. Zignorowała pytające spojrzenie swojej siostry i znowu pogrążyła się w rozmyślaniach.
- Mój plan chyba nie zadziała... - powiedziała cicho do siebie, kiedy znalazła się już w samotności.

***
Marco wrócił do swojego domu, zastanawiając się, czy zrobił dobrze, zostawiając ją samą. Wiedział, że Sylwia była obok niej i jej nie zostawi. Ale czuł, że ta wizyta u Arthura była ogromnym błędem.
Nie zdążył nawet na dobre wejść do swojej willi i postanowił wrócić do Meg.
- Marco? Co Ty tutaj robisz? - zapytała zdziwiona Sylwia.
- Nie mogę jej zostawić samej. - odpowiedział jedynie, wszedł do środka i skierował się do pokoju brunetki. W tym jednym momencie był zadowolony, że Marcel nie zauważył jego obecności.
Kolejny raz stanął przed drzwiami sypialni Meg. Zapukał cicho, a po chwili usłyszał:
- Proszę. - wypowiedziane przez dziewczynę.
Nacisnął klamkę i wszedł.
- Marco, co Ty tu robisz? - spytała, po raz kolejny ocierając łzy z policzków.
- Nie byłem w stanie zostawić Cię samej.
- Marco, ale nic mi nie jest. Poradzę sobie. Dam radę.
Reus nie powiedział nic, patrząc jedynie w jej oczy. Były smutne, ale i przestraszone.
- Naprawdę? - zapytał w końcu.
- Nie. - wyszeptała. - Nic nie jest w porządku.
Meg podeszła do ściany, o którą niemal opierał się blondyn i przytuliła się. Wiedziała, że tylko on daje jej poczucie bezpieczeństwa, którego pragnie. Nie miała pojęcia dlaczego, podniosła głowę tak, by widzieć oczy Reusa. Ten odebrał to jako zachętę i zaczął przybliżać swoją twarz do jej, cały czas obserwując reakcje dziewczyny. Był w szoku, kiedy nagle wpiła się w jego usta tak mocno, jak nigdy wcześniej. Podskoczyła, a Reus złapał ją za uda i wziął na ręce. Całowali się jak para zakochanych gówniarzy, nie znających granic.
- Nie, Meg. Nie chcę tak. - jako pierwszy opamiętał się Reus. Wyswobodził się z objęć brunetki i wyszedł z jej pokoju.


------------------------------------------------------------------------------------------------
BARDZO WAS PRZEPRASZAM ZA ZAWALANIE TERMINÓW! Po prostu już nie wyrabiam. Wiem, że brałam na siebie obowiązki, kiedy zaczynałam pisać to opowiadanie. Dlatego staram się za wszelką cenę coś dodawać. Chociaż żaden z terminów, które podaję, póki co się nie sprawdził.
Dlatego mam nadzieję, że mi wybaczycie!
Tym czasem udało mi się coś napisać, ale przyznam, że nie było łatwo... Mam nadzieję, że choć trochę Wam się podoba, bo mnie niestety nie. Ten rozdział to chyba jeden z gorszych, jakie napisałam. Przepraszam, ale w obecnej sytuacji na nic więcej mnie nie stać. Z niczym się nie wyrabiam. Ale będę pisać. Obiecuję.

tenth.

'Only know you love her when you let her go.
Only know you've been high when you're feeling low.
Only hate the broad when you're missing home.
Only know you love her when you let her go.
And you let her go.'

***

- Jak się dzisiaj czujesz?
- Co mam Ci powiedzieć? Że dobrze? Nie, Sylwia. Nic nie jest w porządku. Nie wiem, czy to się zmieni.
- Zmieni się, jak zobaczysz Marcela.
- O cholera! Zapomniałam do niego zadzwonić! Tak dawno z nim nie rozmawiałam. Mam nadzieję, że nie będzie zły...
- Na pewno dobrze bawi się z Marco.
- W to nie wątpię. On potrafi zająć się naszym synem.
- Powiesz mu?
- Nie ma takiej opcji póki co.
- Znowu pakujesz się w tarapaty.
- Być może. Ale nie jestem gotowa na tę rozmowę...
- Oj, Meg. Żebyś później nie miała do siebie pretensji.
Sylwia wstała i wyszła z pokoju siostry. Nie wiedziała, jak ma ją przekonać do wyznania prawdy.
- 5 dni później -
- Meg, nie możesz ciągle leżeć i płakać. - powiedziała Sylwia.
- Ale ja nie wiem, co mam robić. Naprawdę. To wszystko mnie przerasta. A jeszcze jutro wraca Marcel... Wszystko znowu się skomplikuje, bo będzie ciekawy, dlaczego wyprowadziliśmy się z Hannoveru. Podejrzewam, iż powie Reusowi prawdę, że mieszkamy w Dortmundzie.
- To może Ty mu o tym powiedz? Całą PRAWDĘ. - siostra Meg chciała dla niej i Marcela jak najlepiej.
- Szczerze mówiąc, nawet nie wiesz, ile razy brałam telefon do ręki. Ale nie mogłam się przemóc. - spojrzała na Sylwię opuchniętymi oczami od płaczu. Tak naprawdę ostatnich kilka dni spędziła w łóżku, płacząc. Nie umiała poradzić sobie z tą sytuacją.
- W takim razie ja idę po zakupy, bo lodówka świeci pustkami.
- Postaram się ogarnąć. W końcu muszę wrócić do żywych. - brunetka zdobyła się na uśmiech. Jednak ona już od dawna wiedziała, iż uśmiech nie zawsze oznacza szczęście. Właśnie tak było w jej przypadku.

***
- Marco?
- Cześć, Sylwia. Coś się stało? - zapytał bardzo pogodnym tonem piłkarz.
- Czy będziesz mógł przyjść dzisiaj do mojego mieszkania wieczorem? Nie będę ukrywać. Z Meg jest kiepsko.
- Co? Ona jest w Dortmundzie? Co się dzieje? - głos blondyna gwałtownie się zmienił. Był autentycznie zaniepokojony.
- Siedzi u mnie od blisko tygodnia. Nie mogę Ci powiedzieć, o co chodzi. To zbyt delikatna sprawa. Poza tym dotyczy bezpośrednio Was. Umówmy się, że przyjdziesz razem z Marcelem. Ja się nim zajmę, a Ty pogadasz z nią, zgoda?
- Oczywiście. Ale powiedz mi, o co chodzi?
- Nie mogę. Wiem, że powinnam Ci wszystko wyjaśnić, skoro do Ciebie zadzwoniłam, ale to nie do mnie należy to zadanie. To dużo poważniejsze niż zwykła rozmowa.
- Nie uspokoiłaś mnie, Sylwia. Wręcz przeciwnie. Coraz bardziej się martwię. O której mam być?
- Mnie obojętne. Ja jestem dzisiaj w domu.
- A mogę zaraz wpaść?
- Dobrze. Umówmy się za 40 minut.
- Do zobaczenia!
- Pa!
Sylwia rozłączyła się, mając ogromne wyrzuty sumienia. Czy dobrze zrobiła? Powinna się w to wtrącać? Teraz już było za późno na zastanawianie się. Miała jedynie nadzieję, iż jej siostra się nie obrazi.

***
- Hej, Marco. - pocałowała chłopaka w policzek, przepuszczając w drzwiach.
- Gdzie ona jest? - zapytał, nie reagując na przywitanie Sylwii.
- Na górze. Pierwsze drzwi po prawo.
Reus chciał już do niej iść, jednak dziewczyna złapała go za ramię i powiedziała:
- Marco, proszę Cię. Ostrożnie. Musisz mi obiecać jedną rzecz. Cokolwiek usłyszysz, nie reaguj agresywnie, dobrze?
- Sylwia, ja zaraz zwariuję. Nie wiem, co się dzieje.
- Obiecaj.
- Dobrze. Zgoda. Obiecuję. Mogę już do niej iść?
- Tak.
Piłkarz ominął ją i skierował się powoli we wskazanym przez nią kierunku.

***
Meg znowu leżała na łóżku i płakała. Była w rozsypce. Usłyszała ciche pukanie do drzwi.
- Sylwia, dzięki, ale nie jestem głodna. - odpowiedziała machinalnie.
Pukanie ucichło, jednak drzwi bezszelestnie otworzyły się i blondyn wszedł do środka.
- Meg? - powiedział cicho. Starał się za wszelką cenę dotrzymać obietnicy danej Sylwii. Nie chciał przestraszyć matki jego syna.
- Marco? - brunetka momentalnie odwróciła się w stronę, skąd dochodził głos. Kiedy go zobaczyła, wstała i, nie patrząc na to, jak on zareaguje, podbiegła, rzucając się na jego szyję. On ją jedynie objął, czekając na to, co zrobi młoda kobieta. - Co Ty tu robisz? - usłyszał pytanie.
- Szczerze? Sylwia do mnie zadzwoniła.
- Powiedziała Ci, co się stało? - Reus odniósł wrażenie, że to pytanie zostało zadane z lekkim strachem.
- Nie. Jednak nie wyjdę stąd, dopóki nie powiesz, co się stało.
- Ale ja nie wiem, jak Ci to powiedzieć. - oderwała się od niego i usiadła ponownie na łóżku, spuszczając głowę.
- Meg. Przysięgam, że Cię wysłucham do końca. Będę spokojny, ale błagam powiedz.
- No dobrze. - westchnęła zrezygnowana. - Usiądź obok mnie.
Zajął miejsce naprzeciwko brunetki i patrzył na nią tak intensywnie, jak prawie nigdy dotąd.
- Uwierz mi. Chciałam... Próbowałam tyle razy do Ciebie zadzwonić. Ale... nie mogłam... To mnie przerosło.
- Meg. Co się dzieje? - wyciągnął dłoń, by złapać ją za rękę, ale dziewczyna nie była w stanie tego zrobić.
- Opowiem Ci od początku. Kiedy wróciłam do Hannoveru, po odwiezieniu Marcela, postanowiłam pogadać z Arthurem. Musiałam wyjaśnić całą tę sytuację, bo powoli zaczynała robić się chora. Tkwiłam w tym wszystkim, nie będąc niczego pewna. Powiedziałam mu, że postanowiłam przeprowadzić się z Marcelem do Dortmundu. - tu odważyła się spojrzeć na Reusa, który zdziwiony tym, co usłyszał, uniósł brwi. - Przepraszam, że Ci nie powiedziałam. Wtedy... - w oczach brunetki.pojawiły się łzy. - On zapytał czy do Ciebie. Później było tylko gorzej... Zaczął mnie wyzywać od suk i innych. - Poczuła, jak ujął jej dłoń, chcąc dodać otuchy. - Chciałam, żeby się uspokoił, dlatego ja również się opanowałam. I jemu wtedy nerwy puściły. Uderzył mnie. Tak mocno, że upadłam na podłogę. - ręka, która delikatnie trzymała jej dłoń nagle zacisnęła się. Meg przerwała swoją opowieść. Nie chciała, by się denerwował. W tamtym momencie dopadły ją wątpliwości, czy w ogóle powinna kontynuować. Przecież najważniejsze dopiero przed nią...
- Czy stało się coś jeszcze? - spytał Reus, intuicyjnie wyczuwając, iż to nie koniec.
- Tak. Ale nie wiem, jak Ci to powiedzieć, Marco. Boję się Twojej reakcji.
- Meg... - złagodził ton swojego głosu, choć w środku się gotował. - Obiecuję, przysięgam, że zachowam spokój. - chyba chciał wypowiedzieć to na głos, bo wówczas obietnica zyskuje na wartości.
- Dobrze. Powiem Ci. Kiedyś i tak bym to zrobiła. Na pewno. Sylwia namówiła mnie na wizytę u lekarza, bo naprawdę dość mocno się uderzyłam. Chciała być pewna, że nic mi się nie stało. No i jedno z badań przeprowadzał ginekolog.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał Reus.
- Marco, ja byłam w ciąży.
- To przecież fantastyczna wiadomość! Marcel będzie miał rodzeństwo! - spojrzał na brunetkę i nabrał wątpliwości. - Coś się stało?
- Marco, Ty źle to zrozumiałeś. Ja BYŁAM w ciąży. Straciłam dziecko. Być może przez tę sytuację z Arthurem. Nie wiem. Ja się nie przyznałam lekarzowi, że on mnie uderzył, dlatego nie mógł powiedzieć, co było przyczyną. Ale dziecka już nie ma... - Meg położyła się na łóżku, tyłem do piłkarza. Znowu się rozkleiła. Teraz jednak już nie musiała udawać niczego. Wszyscy, którzy mieli znać prawdę, ją poznali.
Reus wpatrywał się w drżące ramiona młodej kobiety. Przytulił ją, a w jego głowie panował totalny mętlik. Mógłby być po raz drugi ojcem. Mógłby...
- Meg, czy to przez niego?
- Nie słyszałeś, co Ci powiedziałam? Nie wiem.
- Ty wiesz. Doskonale wiesz. Na pewno czujesz, że to przez niego albo zdajesz sobie sprawę, że przyczyną był stres. Powiedz mi.
- Marco, jakie to ma teraz znacznie? Mojego dziecka już nie ma. Było, a ja nawet o tym nie wiedziałam! Przez miesiąc żyłam, jak gdyby nigdy nic, a teraz mam żyć dalej?! Nie chcę tak... - uderzyła go w ramię, jednak był to cios zupełnie pozbawiony siły.
- Csiii... - uspakajał ją, trzymając w ramionach. Nic więcej nie mówili. Siedzieli tak do momentu, aż brunetka nie zasnęła. Blondyn położył ją na łóżku i przykrył kocem, który leżał obok, na fotelu. Zszedł na dół, do salonu, gdzie Sylwia usypiała Marcela. Dał jej znać ręką, że będzie czekał w kuchni i poszedł tam. Usiadł na jednym z krzeseł i schował głowę w swoich dłoniach. Nagle poczuł, jak ktoś dotyka jego ramion.
- Śpisz? - spytała Sylwia.
- Dziękuję, że po mnie zadzwoniłaś. Nie spodziewałem się takiego przebiegu tej rozmowy, ale dziękuję. Nie wiem, czy Meg odważyłaby się sama mi o wszystkim powiedzieć.
- Powiedziałaby Ci... za kilka miesięcy może. Uznałam, że masz prawo wiedzieć.
- Nawet nie wiem, co mam teraz robić. Jak jej pomóc...
- Ona chyba musi sama przez to przejść. Na pewno będzie ciężko. Bardziej mnie martwi, co będzie z Marcelem.
- Jak to, co? Zamieszka ze mną. Zabiorę go do siebie i póki Meg nie otrząśnie się, będzie u mnie. Nie masz nic przeciwko?
- Coś Ty. Myślę, że to doskonały pomysł. Ale będę się bardzo bała zostawić Meg samą w domu, a z pracy nie mogę zrezygnować. Nie wiem, jak to załatwić.
- Sylwia, to też nie jest problemem. Oboje pojadą ze mną. Nie wiem, jak rozwiążę kwestię opieki, ale coś wymyślę. Może Anię Lewandowską poproszę o pomoc. Co prawda Meg jej nie zna, ale Ania może pomóc. Zastanowię się jeszcze.
- Przyznam Ci szczerze, że nigdy Cię nie lubiłam. Miałam Ci za złe, że uwiodłeś moją małą siostrę. Skolei Arthura uwielbiałam. Wydawał się być idealnym kandydatem na męża i ojca. Ale całkowicie zmieniłam zdanie. - powiedziała Sylwia. Chciała, by Marco wiedział, iż ona go akceptuje.
- Dobrze słyszeć. Gdybym tylko miał pewność, że to wszystko przez niego, to bym go zabił. Zaraz bym wsiadł w samochód i pojechał do Hannoveru.
- Marco! Obiecaj, że niczego takiego nie zrobisz!
- Sylwia, ja nie wiem, co mam myśleć. Mógłbym być po raz drugi ojcem. Ojcem dziecka kobiety, którą kocham.
- Kochasz moją siostrę?
- Tak. Ona nie wie o tym, ale Caroline już nie ma. Rozstaliśmy się. Jestem wolny. Miałem nadzieję, że to wszystko jakoś się teraz ułoży, ale kolejna rzecz staje nam na drodze do szczęścia.
- Na pewno jeszcze będziecie razem. Tylko niczego nie przyspieszaj. Ja z nią dużo rozmawiałam. Między innymi o Tobie. Jestem przekonana, że Cię kocha. Ale się do tego nie przyznała... jeszcze. Daj jej czas i bądź przy niej.
- Będę. - odpowiedział jedynie. Po chwili jednak postanowił zaryzykować. - Sylwia, czy dałabyś mi adres Arthura?
- Marco, myślę, że to nie jest dobry pomysł... - stwierdził, krzywiąc się.
- Obiecuję, że nic mu nie zrobię. Chcę tylko, by wiedział, co najlepszego zrobił.
- Dobrze, Marco. Ale jeśli choć przez chwilę przyjdzie Ci do głowy, żeby zrobić jakąś głupotę, pomyśl o Meg i Marcelu.
Wyjęła kartkę i napisała adres mieszkania, znajdującego się w Hannoverze. Nie wiedziała, czy to dobry pomysł, bo obawiała się zachowania zdesperowanego i zdenerwowanego piłkarza. Miała jednak nadzieję, że dotrzyma obietnicy.


----------------------------------------------------------------------------------------------------
przepraszam, że tak rzadko i nieregularnie dodaję nowe rozdziały! To wszystko przez zobowiązania.
Postaram się dodać raz na tydzień, ale czasem to nawet nie zależy ode mnie...

BRAWO DLA KAMILA !
MAMY MISTRZA OLIMPIJSKIEGO!