wtorek, 3 lutego 2015

eighteen.

So love me like you do,
touch me like you do
what are you waiting for?

piosenka.

***

- Jeszcze kilka miesięcy temu, gdyby ktoś mi powiedział, że kiedykolwiek jeszcze będziemy razem, to kazałabym się temu komuś puknąć w czoło. - powiedziała Meg, leżąc w objęciach blondyna.

- Przyznaję, że także byłem sceptycznie nastawiony do tej myśli, ale nawet nie próbuj sobie wyobrazić mojej radości.
- Możesz być pewien, że ja także jestem szczęśliwa. Dawno nie byłam taka spokojna o przyszłość.
- Obiecuję Ci, że jeśli tylko będziesz chciała, to najbliższe wakacje spędzamy razem, we trójkę. Zabiorę Was w jakieś egzotyczne miejsce... lub całkiem nieegzotyczne. - Reusowi wpadł do głowy pewien pomysł. Mógł być nieco trudny w realizacji, ale obiecał sobie, że za wszelką cenę postara się dopiąć swego.
- Marcel na pewno nie będzie miał nic przeciwko.
- A Ty? Chciałabyś spędzić ze mną wakacje? Nie mogę obiecać, że będą długie, bo niestety rzadko w przeszłości zdarzały się sytuacje, bym dostał dłuższy urlop, ale obiecuję, że będą one tak długie, jak tylko będę w stanie Wam zapewnić.
- Marco, oczywiście, że z Tobą wyjadę. Ale najpierw czeka nas dużo niebezpieczniejsza misja.
- Taaak? A jakaż to?
- Wczoraj wspomniałeś coś o... spotkaniu z Twoimi rodzicami. Chyba czas, by poznali prawdę.
- Jeśli nie jesteś gotowa, to spokojnie. To może poczekać...
- Marco, jeżeli znowu mamy być częścią Twojego życia, to oczywistym jest, iż... dziadkowie Marcela mają prawo wiedzieć, że zostali dziadkami... - kiedy Meg wypowiedziała słowo 'dziadkowie' poczuła się dziwnie. Z jednej strony była szczęśliwa, bo w końcu czuła, że Marcel będzie miał w miarę normalne dzieciństwo. Takie, na jakie zasłużył. Z drugiej jednak strony bała się, gdyż wciąż nie wiedziała, czy Thomas i Manuela zaakceptują tę sytuację.
Wszyscy w jej otoczeniu musieli przywyknąć do obecności Reusa. Natomiast znajomi i rodzina piłkarza musieli zaakceptować ponowne wkroczenie Meg w jego życie, ale również pojawienie się dziecka. A to zdecydowanie znaczna zmiana, która nie wszystkim mogła się spodobać.
- Wszystko się jakoś ułoży. Może to dla nich być szok, ale w końcu zrozumieją i pogodzą się z aktualnym stanem rzeczy. Dokonałem tego wyboru, Ty go zaakceptowałaś i nikt nie ma prawa nam zabronić szczęścia. Cała nasza trójka na to zasłużyła.
Kiedy Marco wypowiedział ostatnie słowa, zacisnął mocniej ramiona wokół ciała Meg. Czując ten uścisk, dziewczyna westchnęła. Po raz kolejny poczuła, że to jej miejsce na ziemi. Że mogła sobie ułożyć życie na nowo, z tym mężczyzną w tym domu. To byłoby dla niej spełnienie marzeń. American dream.
- Wiesz... Jestem nieco zmęczona. Pójdźmy już spać, dobrze?
- Oczywiście, skarbie.
Na koniec tej pięknej, przełomowej nocy, Marco skradł Meg jeszcze jednego całusa.

***
- Kochanie, czas wstawać. - z prawej strony głowy dotarł do Marco dźwięk głosu Meg.
- Skarbie, jeszcze chwilę.
- Jeśli niedługo nie wstaniesz, to ominą Cię dwie ważne rzeczy. Pierwsza: śniadanie przygotowane przeze mnie. Druga: trening.
- Masz rację... Która godzina?
- Przed dziewiątą. Jeśli teraz wstaniesz, to na spokojnie zdążysz ze wszystkim. Obiecuję, że się nie otrujesz śniadaniem.
- Jeżeli sama przygotowałaś posiłek, to mogę się nawet nim otruć.
- Marco, nawet tak nie żartuj!
- Przepraszam... Dobra, wstaję! - blondyn otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Pierwsze, co dostrzegł, to swoją białą koszulę, która teraz ledwo zakrywała pupę Meg. - Hmmm... A któż mi ukradł moją koszulę?
- Nawet nie myśl, że Ci ją teraz oddam! - odpowiedziała, szeroko się uśmiechając.
- Dobry pomysł... zabrać Ci ją teraz. Ale nie będę tak okrutny. Nie dzisiaj.
Sielankę przerwał telefon, a konkretniej komórka brunetki. Nie chciała wracać do rzeczywistości. Pragnęła, by ta bajka trwała wiecznie.
- Nieeeee. - jęknęła.
- Pójdź odebrać. - powiedział Reus, jak doradził mu głos rozsądku.
- Obstawiam w ciemno, że to Sylwia. Zaczną się pytania. Marco, mam prośbę. Niech to wszystko, co się wydarzyło, zostanie między nami... Przynajmniej na początku. Po prostu u Ciebie zanocowałam, dobrze?
- Zgoda.
Uspokojona Meg pobiegła w stronę, gdzie leżał telefon, zostawiając Reusa w pokoju. Patrzył na swoją ukochaną, dopóki ta nie zniknęła mu z oczu.
- Sylwia?
- Meg? Gdzie Ty jesteś, do cholery?! Jest dziewiąta rano. Wiem, że obiecałam zająć się Marcelem, ale ja niedługo muszę być w pracy!
- Cholera. Dobra, na którą masz być w pracy?
- Na 10:15.
- Okej. Będę w domu za jakieś 40 minut. Zgoda?
- A mam inny wybór?
- Też Cię kocham.
- Do zobaczenia!
Kiedy Meg rozmawiała przez telefon, Marco położył się na plecach i patrząc w sufit, zaczął myśleć, jakim był szczęściarzem, że brunetka pojawiła się ponownie w jego życiu. Początkowo nie był zachwycony tym, że zburzyła pewien porządek w jego życiu, bo oprócz niej, zjawił się też Marcel. Teraz jednak, po kilku tygodniach, nie wyobrażał już sobie, by którekolwiek ponownie zniknęło.
- Marco, będę musiała uciekać. - wyrwała go z zamyślenia dziewczyna.
- Tak szybko? A co z naszym śniadaniem?
- Niestety, nie tym razem. Przykro mi...
- Rozumiem. A coś się stało?
- Nie. Po prostu Sylwia musi iść do pracy i Marcel zostanie sam w domu. Muszę rozejrzeć się za jakimś przedszkolem dla niego, skoro planuję znaleźć pracę i zamieszkać w Dortmundzie na stałe.
- Meg, spokojnie. Wszystko da się zorganizować. Ponieważ teraz się spieszysz, to teraz nie będę poruszał tego tematu, ale nie unikniesz tego przy następnym spotkaniu... Właśnie, kiedy się widzimy?
- Wrócę do mieszkania mojej siostry, porozmawiam z Marcelem, bo jednak jeśli planujemy być razem, to muszę uwzględnić i jego uczucia. Nie mogę być egoistką. Zdzwonimy się wieczorem, dobrze?
- Pewnie. - wstał z łóżka, podszedł do Meg i ją przytulił. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że tutaj jesteś ze mną. Że zaryzykowałaś. Dziękuję.
- Marco... Ja też jestem szczęśliwa, dlatego nie rozważam tego w kategoriach ryzyka... - brunetka zawahała się przez chwilę. - Miałam Ci tego nie mówić, ale poniekąd wdzięczny możesz być Sylwii...
- Dlaczego jej? - Marco pamiętał, że od chwili, kiedy Reus poznał Meg, to jej siostra nie była mu zbyt przychylna. Nie rozumiał, dlaczego zatem to akurat jej powinien cokolwiek zawdzięczać.
- To ona przemówiła mi do rozsądku, mówiąc, bym walczyła o szczęście. Widziała doskonale, że to między nami się nie skończyło, a jednak i tak doradzała mi walkę o szczęście. Kazała mi się zastanowić, czy chcę być z Tobą, czy z Arthurem.
- To chyba faktycznie coś jej zawdzięczam.
- Ale to w tej chwili nie jest ważne. W weekend jedziemy do Twoich rodziców. Postanowiłam tak. Im szybciej, tym lepiej.
- W ten weekend? - spytał nieco zaskoczony Reus.
- Tak, wiem, że to pojutrze, ale musimy to załatwić. Bo nie będę mogła się wyluzować, jeśli im nie powiem. Nie jestem w stanie ich oszukiwać. Żyłam w kłamstwie przez ostatnie kilka lat. Dłużej tak nie chcę.
- W takim układzie zadzwonię do nich dzisiaj wieczorem i powiem, że przyjedziemy.
- Marco? A możesz im nie mówić, że ja też przyjadę? Po prostu powiedz, że Ty przyjeżdżasz.
- Zgoda. Tak zróbmy.
- Okej, zmykam do domu, bo Sylwia mnie zabije. Do zobaczenia? - zapytała, patrząc w oczy Marco. Jednocześnie zapomniała o wszelkich problemach i o wyzwaniu, które ją czekało w weekend.
- Do zobaczenia... Mam nadzieję, że już całkiem niedługo. - przyciągnął ją ponownie do siebie i skradł delikatny pocałunek. - Wcale nie mam ochoty się z Tobą żegnać.
- Myślisz, że ja tego chcę? Oczywiście, że nie. Ale czasami nie wszystko jest takie, jak byśmy chcieli.
- Wiem, wiem. Dobra, nie wyganiam Cię, ale naprawdę się zbieraj, bo się spóźnisz.
Pożegnali się, Meg zabrała swoje rzeczy i wyszła z willi Reusa. Zobaczyła, że pogoda była piękna. Idealna na spacer, ale nie miała zbyt wiele czasu, także zdecydowała się wsiąść do autobusu, który dojeżdżał niemalże pod samo mieszkanie siostry.
- Sylwia? - zawołała, kiedy przekroczyła próg mieszkania.
- Kuchnia! - usłyszała w odpowiedzi.
Od razu poszła korytarzem do tego pomieszczenia.
- Bardzo, ale to bardzo Cię przepraszam. Wiem, że powinnam Cię powiadomić o tym, że tak późno będę, ale nie ukrywam... zasiedziałam się.
- Chyba zaspałam...
Policzki Meg pokryły się purpurą.
- Słuchaj, nie mam teraz czasu na pogawędkę, ale jak wrócę, to będziemy musiały pogadać, okej? - zapytała Sylwia.
- Dobrze. Gdzie jest Marcel?
- Siedzi w salonie, ogląda bajki.
- Pójdę do niego, bo z nim także muszę coś przedyskutować.
- Z małym dzieckiem? - zdziwiła się Sylwia.
- Może nie przedyskutować, ale porozmawiać. Jego zdanie jest dla mnie również bardzo ważne.
- Zapytał mnie wczoraj, czy mamusia i tatuś będą znowu razem. Wyjaśnij mu to, bo ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
- Pewnie. W sumie właśnie o tym miałam zamiar z nim porozmawiać.
- Ja idę do pracy. Gdybyś mogła zrobić jakieś zakupy, bo nie zdążyłam nawet...
- Zrobię. Potrzebujesz czegoś konkretnego?
- Kup to, co uważasz.
Meg wyczuła w głosie swojej siostry nutę... niechęci?
- Sylwia, czy coś się stało?
- Nie. Absolutnie nic. - kłamała, a Meg to wyczuła. - Muszę iść do pracy, bo i tak już jestem nieco w tyle z czasem.
Brunetka złapała siostrę za rękę.
- Sylwia. Wiem, że coś się stało. Widzę to. Wieczorem zarezerwuj sobie czas dla mnie.
- Do zobaczenia wieczorem. - powiedziała, a kiedy była w korytarzu, krzyknęła - Cześć, Marcel! - nie czekając na odpowiedź, wyszła z domu.
Meg nie wiedziała, co się stało, ale była przekonana, że nic dobrego. Czy miała coś przeciwko jej związkowi? Czy była może zazdrosna, że jej życie w końcu zaczęło się stabilizować? Brunetka nie widziałaby w tym niczego złego, bo od jakiegoś czasu, to ona wiodła życie, o jakim ona mogłaby tylko pomarzyć, a rodzice akceptowali taki stan rzeczy. Czyżby znowu odezwała się siostrzana zawiść? Nie chciała tego, dlatego też postanowiła porozmawiać z nią wieczorem.
Jej rozmyślania przerwał Marcel, który zjawił się w kuchni.
- Mamo, czy dasz mi coś do jedzenia?
- Kochanie, pójdziemy najpierw na zakupy, ponieważ ciocia mnie o to prosiła. - ukucnęła przed chłopcem. - Jak wrócimy, to przygotuję Ci coś do zjedzenia, usiądziemy i porozmawiamy, dobrze?
- O czym, mamusiu?
- O Tobie, skarbie. O tatusiu i o mnie też troszeczkę.
- Ciocia mi już wszystko powiedziała. Nie jestem pewien, czy to mi się podoba, ale jeśli już postanowiłaś, to chyba muszę się z tym pogodzić... - odpowiedział, jednocześnie wyraźnie posmutniał.
- Kochanie, o czym Ty mówisz? Co Ci ciocia powiedziała?
- Że zamieszkasz z tatusiem, a mnie będziesz zaniedbywać... Mówiła, że niewykluczone jest, że zostawisz mnie pod jej opieką albo u babci i dziadka.
Meg się naprawdę zdenerwowała. Już znała powód dziwnego zachowania siostry i bardzo jej się on nie spodobał. Myślała, że wyjaśniły sobie wszystko. Że powoli sytuacja się normuje i będzie tylko lepiej... Jakże się myliła...
- Chodź, kochanie. Usiądź mi na kolanach. - powiedziała. Kiedy chłopiec już spełnił jej prośbę, wiedziała, że musi być z nim stuprocentowo szczera. - Marcel, posłuchaj. Nigdy, ale to przenigdy Cię nikomu nie oddam. Jesteś dla mnie najważniejszy. Faktycznie, ostatnio mało czasu razem spędzaliśmy, wiem. Przepraszam. Po prostu sytuacja między mną i Twoim tatą się nieco skomplikowała, ale zapewniam Cię, że zawsze będziemy razem. Chciałam Ci powiedzieć o tym później, ale widzę, że nie mogę zwlekać. Ja i Twój tata postanowiliśmy, że będziemy razem. Spróbujemy stworzyć Ci normalną rodzinę. Naprawdę byłeś w stanie uwierzyć, że mogłabym Cię komuś zostawić? - przytuliła swojego synka.
- Mamo, dlaczego miałbym nie wierzyć cioci?
- Masz rację. Pamiętaj jednak, że bardzo mocno Cię kocham i nikomu bym Cię nie oddała. Nikomu.
- Ja Ciebie też kocham.
- Pójdź teraz obejrzeć bajkę, a ja muszę do kogoś koniecznie zadzwonić...
Zaprowadziła Marcela do salonu, a sama poszła do sypialni. Musiała wykonać ten telefon na osobności, bo mógł on przewrócić życie obojga do góry nogami...

_________________________________________
Tym razem szybciej niż ostatnich kilka rozdziałów.
Znowu chcę pisać. Ten rozdział jeszcze tak łatwo mi nie przyszedł, ale zdecydowanie łatwiej niż poprzednie.
Także mam nadzieję, że teraz pójdzie już z górki. Zaczęłam już kolejny, także myślę, że powinien w ciągu kilku dni się pojawić.
Jak zawsze, liczę na Wasze opinie ;)

wtorek, 20 stycznia 2015

seventeen.

Za nami wiele kłamstw
Pomyliłam kilka chwil z całym życiem
Czekałam Twoim ust
W krzyku ciszy szeptów słów już nie słyszę
Czemu pamięć dalej ma twój smak?
Zapach wciąż ten sam
Czemu na rozstaju naszych warg ocean pragnień?

Gdy wszystko, co chce niebo dać zamieniam w ogień

Wszystko, co chce niebo dać umyka z objęć
Kiedy bliskość nas rani aż tak
Dawno minął już czas na żal.

piosenka.

***

Szła ulicą. Kierowała się w stronę jego domu. Po to, by znowu się spotkać. Ale już się nie bała. Nie obawiała się przyszłości, która była przed nią, Marco i ich dzieckiem, bo wierzyła, że przejdą przez wszystko razem. W końcu była w stanie docenić to, iż ma obok siebie kogoś, komu ufa. Kogoś, kogo kocha. Nie powiedziała mu tego od czasu ich ostatniego rozstania, lecz zamierzała to zmienić. Tego wieczora wyzna mu swoje uczucia.
Powiem mu, szepnęła sama do siebie.
Nie po to, by przekonać samą siebie, jednak po to, by urzeczywistnić swoje plany. Wierzyła, że dopiero wypowiedziane słowa mają moc i stają się prawdą.
Weszła na teren posesji Reusa. Zamknęła furtkę, a kiedy podniosła wzrok, dostrzegła, że w otwartych już drzwiach stoi piłkarz. Zaparło jej dech w piersiach, bo wydawało jej się, że właśnie stoi przed nią najbardziej idealny mężczyzna świata. W sumie dla niej zawsze takim był, niemniej jednak jego widok w białej koszuli i czarnych rurkach, wzbudził w niej niemały zachwyt. Podwinięty rękaw odsłaniał tatuaż na jego przedramieniu. Śmiałym krokiem podeszła do niego i pocałowała go w policzek.
- Dobry wieczór. - powiedziała.
- Dobry wieczór. - odrzekł, szeroko się uśmiechając.
Złapał ją za dłoń i zaprowadził do salonu. Podobnie, jak poprzedniego wieczora, stół był idealnie nakryty, a z kuchni płynęły kuszące zapachy.
- Co tak pięknie pachnie?
- Kolacja. Mam nadzieję, że dzisiaj zostaniesz ze mną.
- Jeśli zasłużysz, to oczywiście. - odpowiedziała.
Weszła do przedpokoju, by zostawić tam kurtkę.
- Usiądziemy? - zaproponował Marco.
- Bardzo chętnie.
Tym razem nie siedzieli naprzeciwko siebie, ale ramię w ramię, obok siebie. Meg czuła, że gdyby poruszyła nogą o kilka centymetrów, dotknęłaby Reusa. Świadomość, że blondyn po raz kolejny jest na wyciągnięcie jej ręki elektryzowała ją. Jednak nie umiała pomyśleć o nim jak o mężczyźnie jej życia, którym niewątpliwie był.
- Straciliśmy wiele lat. - powiedziała na głos to, czego nie planowała powiedzieć.
- Co masz na myśli?
Dobra, powiedziałaś A, to teraz powiedz i B, pomyślała Meg.
- Mogliśmy przez te kilka lat rozłąki zgromadzić tyle wspaniałych wspomnień.
- Wszystko da się nadrobić.
- Nie uda się cofnąć czasu tak, byś mógł być przy narodzinach Marcela. Żebyś mógł patrzeć na jego pierwsze kroki lub słyszeć pierwsze słowa, które padły z jego ust.
- Nie patrz na to w ten sposób. Zwróć uwagę na to, że gdybyście nie przyjechali na mecz do Dortmundu, prawdopodobnie nigdy byśmy się nie spotkali. Nie miałbym pojęcia o jego istnieniu, a my... nie siedzielibyśmy przy tym stole.
- Wiem. Po prostu szkoda mi tego czasu, który moglibyśmy spędzać razem. Wakacji, na które nigdy nie wyjechaliśmy.
- Wyjechaliśmy! - zaprotestował.
- Pamiętam, ale nie do końca o tym myślałam. Proszę Cię, zmieńmy już temat.
- Dobrze.
- Nie masz jutro treningu?
- Mam przed południem.
- To nie będę długo siedziała. Musisz być wypoczęty.
- Nie przesadzaj. Jak posiedzimy dzisiaj dłużej, absolutnie nic się nie stanie. 
- Ale obiecaj mi, że jeśli poczujesz się zmęczony, to powiesz mi, a ja wtedy sobie grzecznie pójdę.
- Zgoda. Tak możemy się umówić.
Przez następne 15 minut siedzieli niemalże w ciszy, gdyż jedli kolację.
- Sam to ugotowałeś?
- Jeśli mam być szczery, to nie. Niestety, nie posiadam talentu kulinarnego...
- To tak jak ja. Na studiach żywiłam się prawie samymi warzywami, bo nie umiałam przygotować sobie mięsa. Jedynie w czasie ciąży jadłam mięso, z wiadomych powodów. Na szczęście rodzice mi pomagali i bardzo często mama do mnie przyjeżdżała, przywożąc ogromną wałówkę na dłuższy czas. Byłam słoikiem.
- Słoikiem?
- Nie wiem, co to znaczy? W moim przypadku chodziło o to, że przyjechałam na studia do obcego miasta i przywoziłam słoiki z domu.
Marco uśmiechnął się szeroko.
- Masz może ochotę na jakiegoś drinka?
- Poproszę. A może później obejrzymy film? Widziałam gdzieś w programie, że emitują bardzo ciekawy. 
- Nie jesteś już głodna? Wciąż zostało jedno danie i deser.
- Marco, naprawdę sądzisz, że przyszłam tutaj się najeść? Kolacja była pyszna, ale chciałam spędzić z Tobą czas.
Reus odstawił szklaneczki, które miał w dłoniach, podszedł do Meg i wziął ją za ręce.
- Masz rację. Przepraszam.
- Coś Ty, nie masz za co. Po prostu usiądźmy na kanapie i spędźmy ten wieczór razem.
- Chodź. - pociągnął ją za ręce w taki sposób, by wstała. Przytrzymał ją w pasie i pochylił się, by pocałować. Brunetka położyła dłoń na karku blondyna. - Naprawdę ze mną?
- Yhm. - potwierdziła Meg, spoglądając raz w oczy swojego ukochanego, a raz na jego wargi, nie mogąc już się doczekać aż złoży pocałunek na jej ustach. Wiedziała, że to za chwilę nastąpi. Nie miała nic przeciwko, a wręcz przeciwnie. Chciała tego. Uwielbiała ten moment, był ekscytujący. - Marco, czy mógłbyś już przestać czekać i w końcu mnie pocałować? - zapytała, gdy już nie mogła wytrzymać. Przez cały czas myślała: Meg, odważ się choć odrobinę być egoistką.
Gryzło się to nieco z tym, co do tej pory o sobie myślała. Jednak, gdyby to głębiej przemyśleć, można było dojść do wniosku, że od zawsze kierowała się czyimś dobrem.

Wyjeżdżając z Dortmundu, gdy miała zostać matką, nie chciała niszczyć kariery początkującego piłkarza. Przez wiele lat nie odchodziła od Arthura, choć czuła, że to nie jest ten jedyny. Fakt, jak mogła coś takiego odczuwać, skoro wiedziała, że to Marco jest mężczyzną jej życia. Jedyny egoistyczny postępek w jej życiu doprowadził do pojawienia się Marcela. Jednak czy można żałować tego, że było się egoistką, kiedy to pozwoliło na pojawienie się na świecie malutkiej istotki, która nadała życiu Meg sens?
Blondyn zaśmiał się szeroko, jednak spełnił jej próbę i złączył ich usta.
Meg chciała być jak najbliżej jego ciała, dlatego przywarła do niego. On nie oponował. "Jeździł" rękoma po jej plecach, przytulając ją mocniej. Brakowało im tego. Takiej bliskości, nieco odważniejszej, choć i nieskrępowanej.
- Jestem szczęśliwa. Znowu. - powiedziała Meg, szeroko się uśmiechając. Przypomniały jej się słowa Sylwii, żeby zastanowiła się, czego pragnie i jeśli chce być z Arthurem, żeby odpuściła. Jeśli jednak chce być z Reusem, to żeby o niego walczyła. Chyba podjęła ostateczną decyzję. - Już dawno ją podjęłam. - powiedziała bardziej do siebie, jednak zorientowała się, że te słowa usłyszał także stojący obok niej Reus.
Jego ręce i usta zamarły.
- Słucham?
- Nie, nic. Nieważne. - odpowiedziała. Było to dla niej ważne, jednak czy chciała się dzielić rozmowami z siostrą oraz swoimi przemyśleniami z Marco? Mogła to zrobić, bo się nie wstydziła, ale przez przypadek mogła zdradzić sekret Sylwii. A tego nie chciała.
- Powiedz mi, proszę.
- Dobrze. - uległa. - Kiedy przyjechałam do Dortmundu na mecz z Hannoverem... - rozpoczęła historię i spędzili kolejnych kilkadziesiąt minut na dyskusji. Nie sprzeczali się. Wymieniali jedynie uwagi. W pewnym momencie blondyn absolutnie zaskoczył brunetkę swoim pytaniem:
- Meg, chciałabyś ponownie spotkać moich rodziców? Bo oni z pewnością chcieliby się dowiedzieć, że mają wnuka. Jeszcze im nie powiedziałem.
W głowie brunetki zaczęły krążyć myśli. Tysiące pytań i niekoniecznie na wszystkie mogła znaleźć odpowiedź.
- Marco, ja... Sama nie wiem... - znała Thomasa i Manuelę. Znała także siostry Marco. Jednak była gotowa spotkać się z nimi? Tak, była. Czy była gotowa pojechać tam z Marcelem, przyznać się, że ukrywała go przez tyle lat? Na to chyba nie wystarczyłoby jej odwagi. Bo to byłaby znacząca zmiana w życiu całej trójki. Bardzo prawdopodobne było, że rodzice piłkarza nie będą w stanie zrozumieć i zaakceptować tej sytuacji.
- Wiem, że masz opory. Widzę to. Poza tym sporo czasu minęło. Niemniej jednak, chyba wiesz, że i tak nas to nie minie.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Marco, spotykamy się na poważnie bardzo krótko. Tak naprawdę, oficjalnie nie jesteśmy razem.
Słysząc to, Marco pocałował ją. Tak zachłannie, jak jeszcze tego wieczora jej nie całował.
- Nadal twierdzisz, że nie jesteśmy razem? - zapytał, niemal hipnotyzując ją wzrokiem.
- Nie takie razem miałam na myśli. - odrzekła, dotykając jego policzka.
- Wiem. Przepraszam. Głupie żarty.
- Marco, zlekceważyłam Wasze prawo do możliwości poznania Marcela. Do możliwości bycia w jego życiu od pierwszych dni po jego urodzeniu. Jak mogę oczekiwać, że tak po prostu mi to wybaczycie? Choć Ty powiedziałeś, iż nie masz do mnie pretensji, to ja czuję... Wiem, że zrobiłam źle. Twoi rodzice na pewno będą mniej wyrozumiali...
- A spójrz na to z drugiej strony. Fakt, zabroniłaś im widywać wnuka. Jednak oni będą bardziej źli, jeżeli mieszkając w Dortmundzie, będąc ze mną, dłużej oddzielisz ich od wnuka.
- Pewnie masz rację. Ale brakuje mi odwagi. Daj mi trochę czasu, a obiecuję, że przezwyciężę słabość. I pojedziemy tam. Ty, Marcel i ja. I wtedy sama się im do wszystkiego przyznam. Do tego, jaką suką byłam.  - oczy zaczęły jej wilgotnieć, co nie umknęło uwadze piłkarza.
- Ej, nie płacz. - powiedział Marco, kładąc rękę na jej policzku. - Zapomnijmy o wszystkim. Poza tym mam lepszy pomysł na spędzenie dzisiejszego wieczora.
- Tak? A jaki? - uśmiechnęła się Meg, jednak w jej oczach wciąż tkwił smutek.
Reus nachylił się nad jej uchem i wyszeptał:
- Dokończymy kolację, a później spalimy kalorie. Co Ty na to?
- Razem będziemy je spalać? - propozycja blondyna rozbawiła brunetkę.
- No chyba, że masz lepszy pomysł.
- Nie. Ten mi się zdecydowanie podoba. - odpowiedziała, patrząc wprost na jego usta, które wygięły się w szerokim uśmiechu.
Marco, mając jej przyzwolenie, przysunął się jak najbliżej mógł, ujął jej twarz w dłonie i pocałował. Chociaż lepszym określeniem byłoby musnął jej usta. To wystarczyło, by wzdłuż jej kręgosłupa przebiegło tysiące mrówek...
- Kolacja chyba może poczekać.
- Masz rację. W ostateczności kolacja może być naszym śniadaniem.
- Marco, zanim pójdziemy na górę, chciałam Ci coś powiedzieć. Coś bardzo ważnego... I nie chciałabym, abyś pomyślał, że mówię to tylko z powodu tego, co za chwilę się między nami wydarzy... Oczywiście gdybym powiedziała Ci to później...
- Tak? Słucham Cię. - blondyn nieco pogubił się w tym, co powiedziała Meg, gdyż jej wypowiedź była nieco... chaotyczna.
- Obiecałam sobie coś, zanim weszłam do Twojego domu. I chcę dotrzymać obietnicy.
- Chyba zaczynam się nieco stresować.
- Nie masz powodu. Pragnę Ci jedynie powiedzieć, że Cię kocham. Tak naprawdę nigdy nie przestałam. Kocham Cię, Marco Reusie.
- Również Cię kocham, Meg Bachmann. Chciałbym Cię poprosić, żebyś już nigdy mnie nie opuszczała. Żebyś została ze mną na zawsze.
_________________________________________
Znów wracam. Znowu po długiej przerwie. Nie wiem, dlaczego, ale pisanie nie sprawia mi już takiej przyjemności. Piszę fragment rozdziału, zapisuję i zamykam laptopa. Później znowu usiądę, by coś napisać, piszę, zapisuję i odkładam. I tak mogę kilka razy w tygodniu.
A kolejne dni zajmuje mi sprawdzenie i poprawienie tego, co napiszę.
I bardzo długą zajmują mi te poprawki, bo ciągle coś mi nie pasuje.
No i dopiero po ponad dwóch miesiącach jestem w stanie oddać Wam do użytku to.
Ale nawet teraz nie jestem pewna, czy dobrze robię.