poniedziałek, 23 grudnia 2013

seventh.

We're tethered to the story we must tell.
when I saw you, well I knew we'd tell it well.
with the whisper we will tame the vicious scenes
like a feather bringing kingdoms to their knees.

***
Meg otworzyła oczy i poczuła, że jest nadzwyczaj wyspana. Rozejrzała się po pomieszczeniu i zdecydowała, iż pora wstawać. Założyła szlafrok i usiadła na brzegu łóżka. Robiła tak codziennie, gdyż bezpośrednio po wstaniu, tak bardzo kręciło jej się w głowie, że miała ciemno przed oczami. Rozejrzała się jeszcze raz i stwierdziła,  że jest zdecydowanie za cicho. Wtedy spostrzegła, że na szafce obok, według niej za dużego, łóżka ktoś położył kartkę. Wzięła ją do ręki i przeczytała:

                                   Dzień dobry,

                                   mam nadzieję, że się wyspałaś. Nie bój się
                                   o Marcela - zabrałem go na stadion. Nie
                                   musisz się martwić; ze mną jest bezpieczny.

                                   Wrócimy około 13.
                                                           Do zobaczenia,
                                                           Marco.

- Wiem, że nie muszę się martwić. - powiedziała brunetka do kartki, uśmiechając się. Przeciągnęła się i ostatecznie w końcu wstała. Skierowała się do łazienki, po drodze patrząc na zegarek; była 10:14. Weszła do pomieszczenia, z kosmetyczką w ręce. Znowu zadziwiła ją przestrzeń, wypełniona jasnymi barwami. Faktem było, że Reusa na to wszystko stać i nie było dla niego problemem urządzenie luksusowego mieszkania. Jednak i tak zrobiło to na Meg piorunujące wrażenie. Zamknęła drzwi na klucz i napuściła wody do ogromnej wanny. Nalała płynu do kąpieli o jej ulubionym zapachu - truskawek. W mgnieniu oka łazienka wypełniła się parą pomieszaną z zapachem owoców. Meg związała włosy w luźnego koka i weszła do gorącej wody. Zanurzyła się do szyi w wodzie i zamknęła oczy. Coraz bardziej przyzwyczajała się do tego domu. Pasowało jej mieszkanie z Marco i ich synem. Choć nie miała zamiaru mu tego mówić.

***

Około godziny 11:15 opuściła w końcu łazienkę. Rozpuściła włosy, które umyła i pozwoliła im opaść na zbyt luźną koszulkę, którą miała na sobie. Nie lubiła tego, jak włosy moczyły jej ubranie, ale tym razem nie zwróciła na to zbyt wielkiej uwagi. Siedziała na kanapie z kubkiem herbaty w dłoniach i oglądała powtórkę jakiegoś meczu. Coraz bardziej umacniała się w przekonaniu, iż gdyby nie było Marcela, jej życie nie miałoby większego sensu. Siedziała w salonie Reusa zaledwie 40 minut, a już nie mogła się doczekać, jak zobaczy syna. Nie wiedziała tak naprawdę, co wokół niej się działo. Miała tylko nadzieję, że za chwilę drzwi się otworzą i zobaczy, jak Marcel wpada do pokoju, rozradowany i zacznie opowiadać jej, jak było z Marco na stadionie. Na szczęście chłopaki wrócili szybciej, niż blondyn jej napisał. Już o 12:30 usłyszała, jak ktoś przekręca klucze w zamku i otwiera drzwi. Jednocześnie uszu brunetki dobiegły krzyki jej syna i bardziej opanowany głos piłkarza. Dla niego wizyta na stadionie była chlebem powszednim, niczym specjalnym.
- Maaaaaaamaaaaaa! - krzyknął Marcel i podbiegł do niej, prawie rzucając się na nią. Chwilę później w pokoju zjawił się także Marco, lustrując wzrokiem dziewczynę. Zapomniała o tym, że była jedynie w za dużej koszulce, staniku i majtkach. Meg, żeby ukryć zażenowanie, starała się udawać, iż nie zauważyła wzroku Reusa. Skupiła całą swoją uwagę na synu.
- Jak było, kochanie? - zapytała, zdejmując z niego sweterek.
- Suuuuper! Nawet nie wiesz, jaką tata ma świetną drużynę! I wiesz co? Chyba zostanę piłkarzem Borussi w przyszłości!
- Naprawdę? - w tym momencie brunetka spojrzała na Marco i  uśmiechnęła się do niego. - To chyba musimy Cię zapisać do jakiejś młodzieżowej drużyny, prawda? Jak wrócimy do domu, to o tym pomyślimy, zgoda?
- Im szybciej, tym lepiej. - powiedział podekscytowany Marcel. Wstał z kanapy i pobiegł w nikomu nieznanym kierunku, zostawiając Meg i Marco samych. 
- Cieszę się, że tak bardzo mu się podobało. - zagadnęła dziewczyna.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak biegał po tym boisku. Jedno przedpołudnie mnie tak zmęczyło! Nie wiem, jak Ty sobie radziłaś sama z nim. Naprawdę.
- Momentami było ciężko, ale ogólnie nie najgorzej. Marco, będziemy musieli porozmawiać.
- Dobrze. Wieczorem?
- Zadzwonię do Sylwii, żeby zajęła się małym. Chcę na spokojnie pogadać.
- Jasne.
Meg, z braku pomysłu, co mogłaby dalej powiedzieć, ominęła Reusa i wyszła z salonu, kierując się do pokoju, gdzie przebywał jej syn.

***
- Sylwia? Cześć. - przywitała siostrę, gdy ta odebrała telefon. Meg siedziała w salonie, na tej samej kanapie, co rano. Chwilę później zauważyła, że do pokoju wszedł Marco, usiadł na fotelu i włączył telewizor. Po kilkunastu sekundach podbiegł do niego Marcel i usiadł na jego kolanach.

- Cześć, co tam? - odpowiedziała.
- Mam do Ciebie ogromną prośbę. Mogłabyś zająć się Marcelem dzisiaj wieczorem?
- Jasne. Kiedy go przywieziesz?
- Około 18?
- Dobra. To słuchaj, może niech on tu zostanie na noc, co? Nie będziesz ograniczona czasem. Wyjaśnicie sobie wszystko i w końcu będzie jasne.
- A nie będzie Ci to przeszkadzało?
-Marcel miałby mi przeszkadzać? Proszę Cię! Nawet tak nie myśl!
- Dziękuję, siostra!
- Zawsze możesz na mnie liczyć.
- Wiem. Jestem Ci ogromnie wdzięczna.
Sylwia nigdy nie lubiła tego typu zwierzeń. Meg doskonale o tym wiedziała, ale musiała jej to powiedzieć, bo dla niej to było ważne.
- Meg?
- Tak?
- Proszę Cię o jedno. Nie popełnij żadnego błędu, dobrze? Nie zrób czegoś, czego później możesz żałować.
- Postaram się. Nie mogę dłużej gadać.
- Rozumiem. Siedzi obok Ciebie?
- Dokładnie. - odpowiedziała, spoglądając na niego. Wzruszyła się po raz kolejny, patrząc na swojego syna, rozmawiającego z blondynem.
- Dobrze, to do zobaczenia!
- Pa, Sylwia.

***
Meg siedziała w łazience i przygotowywała się do rozmowy z Reusem. Sama nie wiedziała, do czego się przygotowuje. Jednak po odwiezieniu Marcela do Sylwii, zamknęła się w łazience.
Kiedy uznała, że wygląda w miarę dobrze, wyszła i skierowała się do salonu, gdzie czekał Marco. Wchodząc do salonu, nie zobaczyła go jednak. Chciała go poszukać i dlatego szybko odwróciła się. Pech chciał, że piłkarz stał za nią. Po raz kolejny na niego wpadła. Tym razem jednak nie pozwoliła na kontakt wzrokowy, dlatego, nie patrząc na niego, odsunęła się.
- Usiądziemy? - zapytał Marco. - A chcesz może coś do picia?
- Herbatę, poproszę.
- Tyle samo słodzisz? - spytał Marco.
- Tak.
Reus wstał i wyszedł do kuchni. Jednocześnie dotarło do niego, jak wiele zmian w życiu brunetki z pewnością go ominęło.
Meg została sama ze swoimi myślami. Zaczęła się zastanawiać, dlaczego ani razu od czasu przyjazdu nie pomyślała o Arthurze. Dlaczego nie zadzwoniła do niego. Jednak nie zdążyła nawet zbliżyć się do znalezienia odpowiedzi, gdyż Marco wrócił z wrzątkiem w kubkach. Usiadł na kanapie, ale widać było, iż zachowuje dystans.
- Przywiozłam ze sobą album ze zdjęciami. Może go przyniosę? Oczywiście, jeśli chcesz.
Przynieś. Bardzo chętnie obejrzę. 
Podeszła do swojej walizki i wyjęła album. Wzięła głęboki oddech i ruszyła przed siebie. Wiedziała, że najprawdopodobniej po jakichś piętnastu minutach wszystko się uspokoi i znowu będą mogli spokojnie porozmawiać. Bez żadnych spięć.
Ponownie weszła do salonu, podając Reusowi album. On, już nieco mniej onieśmielony, nie omieszkał musnąć dłoni Meg. W tym samym momencie spojrzał na nią, próbując odczytać jej reakcję. Jednak jej twarz nie wyrażała większych emocji. Starała się zachować kamienną twarz.
Usiadła naprzeciw Marco i otwierając album, zaczęła opowiadać mu o dzieciństwie ich syna. O pierwszym słowie, pierwszym kroku. O wszystkich, z pozoru nieistotnych sprawach. Jednak dla nich były one ważne. Zbliżały ich do siebie.
Tak, jak Meg myślała, już po dwudziestu minutach atmosfera się rozluźniła. Być może za sprawą wina, które Marco przyniósł ze sobą, a być może, dlatego, że zaczęli się dogadywać, jak za dawnych czasów. Czasami wyjmowali sobie słowa z ust. Podobało się to im obojgu. W niektórych momentach czuli się, jakby znowu mieli niecałe dwadzieścia lat.

***
Około 20, kiedy Meg opowiedziała już po krótce życiorys Marcela i zdążyli wypić całą butelkę wina, Marco wstał i podszedł do niej.
- Zatańczysz ze mną? - zapytał.
- Ale... Nie ma muzyki.
Reus nie odezwał się, tylko podszedł do stojącego kina domowego i włączył piosenkę, przy której tańczyli wiele razy.
Meg, choć wiedziała, że to bardzo zły pomysł, nie dbała o to. Podała mu dłoń, kiedy wyciągnął swoją. Odrobinę zaszumiało jej w głowie, ale opanowała się, jak najszybciej mogła. Pozwoliła mu na objęcie jej w pasie i położenie swojej dłoni na jego karku. Przybliżyła się do blondyna i poczuła znajomy zapach perfum.
- Ciągle używasz tych samych perfum? - zapytała.
- Tak się złożyło. - odpowiedział.
Marco chyba był bardziej trzeźwy od Meg. Nie wiedział, dlaczego tak się działo, ale alkohol nie działał na niego tak, jak na innych ludzi. Przyciągnął ją bliżej siebie i w końcu popatrzyli sobie w oczy. Pierwszy raz tego dnia spojrzeli w swoje oczy. Wcześniej nie mieli odwagi.
- Zobacz, jak wiele zmienia alkohol. - zaczęła Meg.
- Co masz na myśli?
- Do tej pory nie umiałam Ci spojrzeć w oczy. A teraz bez problemu mogę w nie patrzeć przez dłuższy czas.
- Nie upiłaś  się? - zapytał.
- Nie, chyba nie. - odpowiedziała bardzo przytomnie. Była jednak świadoma, że alkohol zaczął już na nią działać i wpływać na zachowanie.
Wciąż tańcząc, zastanawiali się, co zaważyło na tym, że nie są razem. Że nie wychowują razem ich syna.
- Ale byłam głupia. - powiedziała Meg.
- Co masz na myśli?
- Ciągle nie mogę sobie wybaczyć, że nie powiedziałam Ci o Marcelu. Może wszystko wyglądałoby inaczej? - ta bezsilność, która ją ogarnęła, zaczęła uchodzić z niej w postaci łez.
Marco, widząc, co się stało przytulił ją do siebie. Meg nie potrzebowała niczego więcej. Potraktowała to, nie jak gest otuchy, ale zachętę.
Położyła dłonie na policzkach Reusa, spojrzała prosto w oczy i przybliżyła swoją twarz bliżej jego. Delikatnie przygryzła swoją wargę i chwilę później złożyła delikatny pocałunek na ustach, które tak bardzo ją przyciągały od momentu ich ponownego spotkania.
Reus nie wiedział, co ma zrobić. Jeden fakt był niezaprzeczalny; nadal jej pragnął. Może nawet bardziej niż jako dziewiętnastolatek. Wtedy był zdecydowanie niedojrzały. Teraz jego uczucia stały się głębsze. Nie tylko w stosunku do Meg, ale do wszystkich. Oddawał jej pocałunek, równie delikatnie, co ona.
- Marco... - wyszeptała brunetka, co wywołało burzę w głowie Reusa. - Proszę Cię. Jeśli mamy tylko tę jedną noc, to... kochaj się ze mną.
Meg nie była do końca pewna, co robi. Jednak zawahała się, gdyż w głowie odbiły się echem słowa Sylwii: 'Nie zrób czegoś, czego później możesz żałować.'
Głowa Marco również była pełna wątpliwości. Z jednej strony wciąż w jego życiu była Caroline. Jednak z drugiej... jego największa miłość, zarazem pierwsza. Teraz stała przed nim, patrząc prosto w oczy, czekając na odpowiedź. Delikatnie musnął jej usta swoimi. Wówczas z głów  obojga wyleciały wszelkie wątpliwości. Marco wziął w swoje dłonie głowę brunetki i zaczął całować jej usta. Zdecydowanie nie były to delikatne i niewinne pocałunki. Dało się w nich wyczuć jakąś despercję i tęsknotę. Przenieśli się na kanapę, Meg usiadła okrakiem na kolanach Reusa. Pożądanie zaczęło brać górę nad rozumem. Marco zaczął całować szyję brunetki, zdejmując z niej koszulkę. Dziewczyna ucieszyła się, że jednak założyła koronkową bieliznę. Meg zaczęła dotykać jego torsu, by ostatecznie zdjąć dżinsową koszulę, którą miał na sobie blondyn. Brunetka na chwilę oderwała się od niego, przebiegła przez cały pokój i zgasiła światło.
Wracając na kanapę, zobaczyła, iż Reus jest uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Z czego się śmiejesz? - zapytała.
- Nie, nic... - odrzekł. Wyciągnął do niej rękę i dokończył - Chodź do mnie.
W tamtym momencie brunetkę przebiegł dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Szybko podeszła do niego, pozwalając usadzić się na kolanach. Powrócili do wzajemnych pieszczot, tym razem nieco odważniejszych. Po jakiejś minucie, oboje zostali jedynie w bieliźnie. Nie mogąc wygodnie położyć się na kanapie, Marco rozłożył na podłodze poduszki, a następnie ułożył Meg na nich. Kiedy całował ją, rozpiął zapięcie jej stanika i zdjął go. Oboje pozbawili się reszty ubrań. Brunetka mocno przytuliła się do niego. Objęła rękoma jego ramiona, a nogami biodra.
- Jesteś piękna. - usłyszała słowa wyszeptane przez Reusa i po raz kolejny się wzruszyła. Wtuliła twarz w jego bark i poczuła, jak Marco złącza ich ciała w jedno.

***
- I co teraz będzie? - zapytała Meg, leżąc naprzeciwko Marco. Jej ręka była pod jej głową i stykała się z dłonią Reusa.
- Ćsiii... Nic nie mów. O nic nie pytaj. - poprosił, wpatrując się w jej niebieskie oczy. Marco podciągnął się na ręce i złożył pocałunek na jej czole. Meg, chcąc przedłużyć tę chwilę intymności, przyciągnęła go do siebie, łącząc ich usta.
- Auć! - zasyczał Reus.
- Co się stało?
- Wbijasz mi łokieć w brzuch.
- Hahahahahaha! - zaczęła się śmiać.
- Z czego się śmiejesz?! Wiesz, jak zabolało? - odpowiedział Reus. Jednak w jego oczach tliły się iskierki rozbawienia.
- Przepraszam. - powiedziała brunetka, nadal chichocząc. - Gdzie masz wino?
- Jeszcze Ci mało? - teraz to Marco zaczął się śmiać.
- A żebyś wiedział. Mam ochotę na lampkę wina.
- Jedną?
- Nie wiem.
- W pierwszej szafce po prawej stronie w kuchni. Taka otwierana do góry. - poinstruował Reus.
- Podaj mi swoją koszulę. - powiedziała.
- Sama ją sobie weź. - spojrzał prowokacyjnie z szerokim uśmiechem.
Meg zakryła się kocem i położyła na brzuchu blondyna. Oczywiście leżał wyciągnięty na całej długości. Kiedy znajdowała się najbliżej jego twarzy, spróbował ją pocałować. Ona jednak, widząc zamiary chłopaka, odsunęła swoją twarz na 'bezpieczną odległość'.
Założyła koszulę Marco i, jak najbardziej prowokacyjnie umiała, przeszła z pokoju do kuchni.
- Przynieś mi też! - usłyszała w kuchni.
- Przyjdź i sobie weź! - odkrzyknęła.
- Jeszcze pożałujesz, że to powiedziałaś! - uslyszała.
Chwilę później zobaczyła, jak wchodzi zdecydowanym krokiem do kuchni. Minę miał na tyle poważną, że zaczęła się od niego odsuwać. On, nie dając za wygraną, zapędził ją w róg, tak, że nie mogła już uciec.
Podszedł i ją przytulił. Ona wyciągnęła ręce i także go objęła.
- Co teraz będzie? - ponowiła pytanie.
- Proszę Cię. Nie niszcz tego, co jest teraz. Później to przemyślimy.
Aby oderwać Meg od tego typu myśli, zaczął ją całować. Bardzo skutecznie zajęło jej to myśli.
- Idziemy spać? - zapytał Reus.
- Zdecydowanie tak.
Wtedy zrobił coś, czego się nie spodziewała. Wziął ją na ręce i wyniósł z kuchni, kierując się do ogromnego łóżka w jego sypialni.
- Ekhm... Marco?
- Co tam?
- Może śpijmy u mnie w pokoju.
- Wyjaśnisz mi to?
- Chodzi o to, że to jest sypialnia Twoja i Caroline. Nie moja. Nie chcę wchodzić z butami do Waszego łóżka.
Reus kompletnie się tego nie spodziewał. Zamurowało go totalnie. Jednak spełnił jej prośbę i skręcił w przeciwnym kierunku, do jej pokoju.
Najpierw pozwolił położyć się Meg, a później, kiedy już leżał, przytulił brunetkę do swojej piersi.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Przepraszam,  że musiałyście czekać tak długo !
Zaraz Wam to wyjaśnię. Jest to rozdział przełomowy. Za każdym razem, jak coś napisałam, zdecydowałam, że to nie jest to. Że nie jest to wystarczająco dobre.
Drugim powodem jest brak czasu. Wszystko tak mi się rozciągnęło w ostatnich dniach, że nawet sobie nie wyobrażacie. Nie wiedziałam, gdzie ręce włożyć. A że jestem w maturalnej klasie, to musiałam najpierw się pouczyć i lekcje robić. Ale spokojnie, postaram się, żeby jeszcze w tym roku był nowy rozdział ! 
Nie mogę obiecać, bo, jak już kiedyś pisałam, to opowiadanie jest dla mnie niesamowicie ważne i chcę, aby było jak najlepsze. Mam nadzieję, że rozumiecie.

A teraz, zostawiam Was z siódemką. Liczę na Wasze komentarze. Podoba Wam się ?
Proszę, zostawcie po sobie ślad.


A teraz tak świątecznie: chciałabym Wam życzyć wesołych świąt, rodzinnej atmosferz e. A w nowym roku, samych sukcesów. Mam nadzieję, że pozwoli Wam on na spełnienie dotychczas niespełnionych marzeń lub naprawienie błędów, które każdy popełnia.

sobota, 7 grudnia 2013

sixth.

So open up your heart and just let it begin.

niestety, ale tym razem nie dodam linku, bo niestety, ale na telefonie nie mogę... Jednak jeśli którakolwiek z was by chciała, to ten rozdział pisałam przy piosence Katy Perry - Unconditionally

***
Meg siedziała z telefonem w dłoni i patrzyła przez okno. Czy to nie to, czego chciała? Przecież miała nadzieję się z nim spotykać. Jednak obawiała się, że ich wizyty będą miały właśnie taki charakter. Z drugiej strony zdawała sobie sprawę z tego, iż muszą coś ostatecznie ustalić.
,,Masz rację. Kiedy mam przyjechać?''
Odpisała mu, bo czuła, że nie uniknie tego. Bardzo się cieszyła, że Arthura nie było w domu. W tym tygodniu miał wyjątkowo dużo pracy. Mówił brunetce, dlaczego, ale ona nie pamiętała powodu. Natomiast ona ostatnimi czasy miała niesamowicie dużo wolnego w pracy.
,,Co powiesz na weekend? Przyjedziecie do mnie w piątek wieczorem i pojedziecie w niedzielę.''
Dziewczyna wiedziała, że to nie był najlepszy pomysł. Bała się tego, co mogłoby się zdarzyć, gdyby u niego zamieszkała przez te trzy dni. Nie wiedziała, czy będzie miała wystarczająco silną wolę, aby mówić mu 'nie'.
,,Mi pasuje. Dam Ci jeszcze znać odnośnie dokładnej godziny. Ale zamieszkamy u Sylwii. Do zobaczenia!''
Meg nie dostała już wiadomości zwrotnej. Była bardzo ciekawa reakcji Marco na tego smsa. Co sobie pomyślał? To było kolejne pytanie, na które nigdy nie dostanę odpowiedzi, pomyślała z żalem.
Całe przedpołudnie spędziła snując się po domu. Dopiero około 14 wyszła z domu na spacer. Chodziła po znajomych ulicach Hannoveru i myślała nad tym, co wczorajszego dnia powiedziała jej siostra. Z jednej strony o niczym bardziej nie marzyła niż wrócić do Dortmundu i znowu tam zamieszkać. Móc chodzić na mecze, częściej spotykać się z Sylwią. Nie wspominając już o tym, że mogłaby widywać Reusa. Nawet jeśli miał dziewczynę. Z drugiej strony w Hannoverze też nie było jej źle. Miała dobrą pracę, znajomych. Ale w głębi duszy czuła, że to nie było do końca to.
Wracając, wstąpiła do przedszkola Marcela i go odebrała.
- Mamo, a kiedy znowu pojedziemy do taty? - to było pierwsze pytanie, jakie padło z ust malca.
- Kochanie, dopiero co wróciliśmy.
- No wiem, ale chciałbym go znowu zobaczyć. - Marcelowi ciężko było przejść przez tę sytuację. Dopiero poznał ojca, a nie mógł go widywać tak często, jakby chciał. Meg nie mogła patrzeć na smutnego syna.
- Dobrze, skarbie. Miałam Ci nie mówić, ale w weekend jedziemy. Zgoda?
Twarz Marcela rozpromieniła się.
- Tak! - wykrzyknął chłopiec.
Kiedy wrócili do domu, Marcel od razu poszedł do swojego pokoju. Brunetka ledwo zdążyła zdjąć buty, a jej syn już wychodził przebrany w koszulkę Marco.
Meg bardzo podobał się ten widok. To wszystko było takie naturalne. Dziecko pokochało nowopoznanego ojca i w ten sposób to okazywało.
Około godzinę później Arthur wrócił z pracy. Był bardzo zmęczony nawałem obowiązków, ale starał się, jak mógł, by to ukryć.
- Musimy porozmawiać. - powiedziała brunetka.
Marcel był zajęty zabawą w swoim pokoju, dlatego dziewczyna to wykorzystała.
Arthur, słysząc te słowa i przypominając sobie ich wieczorną rozmowę, miał złe przeczucia.
- Słucham. - powiedział.
Usiedli na przeciwko siebie.
- Muszę jechać do Dortmundu. - powiedziała.
- Kiedy?
- W ten weekend. I zabieram Marcela. - Meg nie chciała, żeby to zabrzmiało aż tak poważnie, jak z pewnością wyszło. Słowa 'musimy porozmawiać' zawsze budzą nieprzyjemne emocje i skojarzenia.
- Dobrze.
- Zgadzasz się? - zapytała brunetka.
- Meg. - westchnął Arthur. - Ja się martwiłem, że to coś poważniejszego. Nie podoba mi się to, że tak często będziesz go widywała, ale ufam Ci. Wiem, że tak będzie najlepiej dla Marcela. Ja go naprawdę pokochałem. Wiem, że to nie czyni mnie jego ojcem, bo to on nim jest. Zdaję sobie sprawę z tego, że on już nie będzie do mnie mówił 'tato'.
- Arthur, wiem, że ta sytuacja nie jest łatwa, ale dziękuję Ci, że byłeś z nami przez tak długo. Że wychowywałeś go jak syna.
Mężczyzna, nie wiedząc, czemu czuł, jakby to był rodzaj pożegnania. Wyczuwał, że szala zwycięstwa przechyla się powoli na stronę jego przeciwnika. Że jeszcze jego dziewczyna, podjęła decyzję, do której nie chce się przyznać.
Meg, choć chciała, nie podeszła do Arthura i nie przytuliła go. Nie potrafiła. Natomiast poszła do Marcela sprawdzić, co robił. Stanęła w drzwiach i zobaczyła, że zasnął. Na szczęście nie musiała go przenosić na jego łóżko, dlatego wzięła jedynie koc i otuliła go.
Reszta tygodnia minęła im względnie spokojnie. Meg i Arthur chodzili do pracy, a Marcel do przedszkola. W ich mieszkaniu panowała lżejsza atmosfera, bo syn brunetki nie mówił przy mężczyźnie o Marco. Tylko wieczorami, kiedy Meg go usypiała, podejmował ten temat. Nie zmieniało to jednak faktu, że w głowie brunetki siedział nieustannie. Nie było dnia, aby o nim nie pomyślała. To było silniejsze od niej.
Kiedy następnego dnia zarezerwowała bilety, była bardzo szczęśliwa, bo wiedziała, że znowu go spotka. Tego samego dnia zadzwoniła do siostry i zapytała, czy ta mogłaby się zaopiekować Marcelem, kiedy ona będzie rozmawiała z Marco. Oczywiście nie miała nic przeciwko. Postanowiła także poinformować Reusa o dokładnym terminie ich przyjazdu.
- Cześć, Marco. Będziemy u Ciebie w sobotę, okej?
- Jasne. Powiedziałem już trenerowi, że nie będę mógł uczestniczyć w treningach w czasie weekendu. O której przyjedziecie?
- Będziemy w piątek około 23 u Sylwii, a w sobotę od rana przyprowadzę Marcela do Ciebie, okej?
- Dobra. A my kiedy się spotkamy?
- Myślałam, że może po południu. Możesz na przykład przyprowadzić małego do Sylwii i pójdziemy do Ciebie pogadać. Może tak być?
- Mnie pasuje.
- Do zobaczenia, Marco.
- Cześć.
Meg rozłączyła się i z uśmiechem odwróciła. Pech chciał, że akurat stał za nią Arthur. Widział, jak szeroko się uśmiechnęła po rozmowie z Reusem. Jednak nie skomentował tego. Poniekąd nie chciał się do tego mieszać.

***
Jak powiedziała, tak zrobiła. W piątkowy wieczór spakowała rzeczy swoje i syna, a następnie udali się na dworzec. Arthura akurat nie było w domu, więc zostawiła mu tylko kartkę:
                    'Arthur, zabrałam małego i pojechaliśmy do Dortmundu.
                    Wracamy w niedzielę wieczorem.
                                                                               Meg.'

Kiedy dojechali na miejsce, okazało się, że Marco postanowił po nich wyjechać na dworzec.
- Marco, co Ty tu robisz? - zapytała zdziwiona Meg.
- Chyba nie myślałaś, że pozwolę Wam na podróżowanie po nocy po Dortmundzie. - odpowiedział z uśmiechem. Marcel był zachwycony pomysłem ojca. Brunetka miała nieco inne zdanie na ten temat.
- To nie byłby problem.
- Skończyłem dyskusję. - przerwał jej blondyn.
- Nie traktuj nas w ten sposób. Nie jesteśmy Twoją własnością.
- Przepraszam. - powiedział, ale Meg nie odniosła wrażenia, żeby naprawdę tak myślał. Jednak odpuściła.
- Ale mam nadzieję, że pamiętasz, że my nocujemy u Sylwii?
- Jesteście pewni, że nie chcecie u mnie?
- Mamo, zgódź się, prooooszę! - złapał ją za rękę Marcel.
- I co wystawimy ciocię?
- Zadzwoń do niej. - powiedział malec.
- No dobrze... - brunetka po raz kolejny mu uległa. Działała jednak z egoistycznych pobudek. To była okazja do bycia z Reusem cały weekend.
Wyjęła telefon z torebki i wybrała numer siostry, która w drugiej części miasta czekała na nich.
- Cześć, siostra. Jesteście już w Dortmundzie?
- Cześć, Sylwia. Mam pytanie.  Marcel chce nocować u Marco. Byłabyś zła, gdybyśmy tym razem się u Ciebie nie zatrzymali?
- Jesteś pewna, że wiesz, co robisz? - Sylwia od razu zrozumiała, o co chodzi tak naprawdę.
- Nie. - brunetka miała wrażenie, jakby cisza była wypełniona echem jej odpowiedzi.
- W takim razie, jeśli tego chcesz, to przecież nie jest zabronione, prawda? - Do głosu znowu doszła ta oschła Sylwia. - Jednak jeśli zmienicie zdanie, to zapraszam, okej?
- Dobra. Dzięki, do zobaczenia!
Brunetka rozłączyła się i spojrzała na synka.
- Zgodziła się. - powiedziała mu. Kątem oka widziała, że Marcel się bardzo ucieszył, ale większość swojej uwagi skupiła na Reusie.
Widziała, że się uśmiechnął. Kiedy się zorientował, że Meg na niego patrzyła, również na nią spojrzał. W końcu tę ciszę przerwał ich syn:
- To co, idziemy? - zapytał zniecierpliwiony. Było po nim widać, że jak najszybciej chciał znaleźć się w domu piłkarza.
- Chodźmy. - powiedział Marco. Zabrał ich bagaż i zaprowadził do swojego samochodu. Mały chłopiec, jak chyba każdy inny, był zachwycony widokiem, jaki zobaczył.
- Chyba nie tylko zamiłowanie do piłki po Tobie odziedziczył. - uśmiechnęła się nieśmiało.
- Chyba masz rację. Mam do Ciebie prośbę. Mógłbym zabrać małego na stadion? Obiecałem mu, pod warunkiem że Ty się zgodzisz.
- Jasne, że nie mam nic przeciwko! Tylko błagam, z umiarem. Niedługo wyjdzie na to, że będę musiała się z nim przeprowadzić tutaj. - uśmiechnęła się.
- A czemu nie? - zapytał chyba całkiem poważnie Reus.
- Marco, my mamy wszystko w Hannoverze. Ja i Arthur pracę, mały przedszkole, znajomych. Nie mogę tego wszystkiego rzucić.
- Przecież wiesz, że pomógłbym Ci finansowo.
- Marco, tu nie chodzi o pieniądze. Naprawdę.
- Wiem, ale chciałbym po prostu go widywać.
- Obiecuję, że będę przyjeżdżała jak często będzie to możliwe. Póki co nie mogę obiecać, że jeszcze kiedykolwiek wrócimy tu na stałe. Ale jednego możesz być pewien, nie mam zamiaru przeszkadzać Ci w kontaktach z Marcelem. Tego możesz być pewnien. Dobra, dokończymy tę rozmowę jutro.
Resztę drogi przebyli w milczeniu. Marco zajął się prowadzeniem samochodu, a Meg rozglądała się po znajomych ulicach, doszukując się zmian w jej ukochanym mieście. Wiele się zmieniło, ale kobieta była przekonana, że wszystko nadrobi.
- Jesteśmy. - z zamyślenia wyrwał ją Marco. Ponownie znajdowali się przed ogromnych rozmiarów domem Reusa. Był to biały budynek, szczelnie ogrodzony. Piłkarz chciał, aby niektóre rzeczy były tajemnicą dla obcych. To, że był znany na całym świecie, nie oznaczało, że wszystkie jego sprawy miały być upublicznione. Marco otworzył drzwi i przepuścił ich w drzwiach. Był zadowolony, że znowu ich widzi. Cieszył się nie tylko z wizyty syna, ale i jego matki. Nie mógł ukrywać, że się za nią nie stęsknił, bo to byłoby kłamstwo.
- Gdzie możemy zostawić bagaże? - zapytała Meg. Czuła się nieswojo w ogromnym domu piłkarza. Nie dlatego, że był taki duży, ale ze względu na to, że obecnie przebywały w nim tylko trzy osoby: ona, Marco i ich syn. Było tak, jakby tworzyli prawdziwą rodzinę.
- Daj walizkę, pokażę Ci.
Wziął ich rzeczy i poszedł przodem. Meg szła za nim.
- Marcel śpi z Tobą czy w oddzielnym pokoju?
- Znaczy się w domu śpi sam, ale możemy spać razem. Nie ma problemu.
- Możesz mi wierzyć, że dla mnie to nie jest problem, abyście mieli oddzielne sypialnie.
Po tych słowach odwrócił się tak gwałtownie, że wpadł na brunetkę, która prawie się przewróciła. Aby tego uniknąć, blondyn złapał ją w pasie i przytrzymał.
- Dzięki. - szepnęła, speszona, rumieniąc się. Spojrzała mu przez chwilę w oczy i zaraz tego pożałowała. 'Na ratunek' przyszedł jej syn.
- Maaaaamo! - krzyknął. Meg oderwała się od Reusa i odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że jeśli takie sytuacje będą się powtarzały, to nie stanie się nic dobrego. Marco pomyślał o tym samym. Nie chciał nikogo zwodzić ani dawać złudnych nadziei. Nie miał zamiaru doprowadzać do krępujących sytuacji; miał świadomość, że gdyby między nim i Meg do czegoś doszło, skrzywdziłby nie tylko ją, ale i swoją dziewczynę. Poza tym zdawał sobie sprawę, że ona ma chłopaka.
Szybko wrócili do salonu, gdzie wciąż przebywał Marcel.
- Co się stało, skarbie?
- Kiedy pójdziemy na stadion?
- To zależy od taty, nie ode mnie.
Meg po raz pierwszy użyła słowa 'tata' w odniesieniu do piłkarza. Bardzo spodobało się jej to określenie. Miała wrażenie, że pasuje ono do niego idealnie.
- Teraz musisz iść spać, bo jest bardzo późno.
- Nie mogę posiedzieć z Wami?
- Mama ma rację. Jutro pójdziemy na stadion, jeśli pójdziesz spać. Zgoda? - wtrącił się Marco.
- No dobra... - zgodził się niechętnie ich syn.
Jednak pozwolił wziąć się na ręce i zaprowadzić do sypialni.
- Meg? - zapytał jeszcze przez ich odejściem blondyn.
- Tak?
- Napijesz się ze mną wina zanim pójdziesz spać?
- No nie wiem...
- Nie daj się prosić. - uśmiechnął się Reus.
- Okej. Ale tylko jedną lampkę.
- Będę czekał.

***
- Mamo?
- Tak, skarbie?
- Czy Ty, tata i ja zamieszkamy razem?
Marcel zaskoczył całkowicie brunetkę takim pytaniem.
- Kochanie, Arthur czeka na nas w domu.
- Ale przecież tu jest mój dom.
- Dom jest tam, gdzie jedno z rodziców. Masz dwa domy. - Meg nie miała pojęcia, co innego mogłaby mu odpowiedzieć.
- Ale jeśli ja wolę mieszkać tutaj?
- Niestety, ale póki co mieszkamy w Hannoverze. A teraz już śpij. Przed nami długi dzień. Najpierw idziecie na stadion, a później spotykasz się z ciocią.
- A Ty nie?
- Ja muszę porozmawiać z Marco.
- A o czym?
-  O wielu sprawach. Na przykład o Tobie.
- A o czym o mnie?
- Czy Ty zawsze musisz zadawać tyle pytań? - zaśmiała się brunetka. - Pamiętasz, co powiedział tata? Jak pójdziesz spać, to jutro odwiedzisz stadion.
- Dobranoc, mamo. Kocham Cię.
- Też Cię kocham. - pocałowała syna w głowę, zgasiła światło i wyszła. Wróciła do salonu. Ponownie wróciła do niego. Który to już raz? Pytała sama siebie w myślach. Ważniejsze było jednak pytanie, jak długo jeszcze.
- Białe czy czerwone? - zapytał Marco, trzymając w rękach dwie butelki.
- Czerwone. - odpowiedziała Meg, siadając na kanapie. Reus wyszedł do kuchni po kieliszki.
Kiedy był w kuchni zastanawiał się, dlaczego akurat teraz ponownie pojawiła się w jego życiu. Nie było jej przez pięć lat. Cierpiał długo po jej odejściu, ale w końcu wydawało mu się, że znalazł szczęście u boku nowej dziewczyny. Zamieszkał z nią, zaczynał zapominać. Aż tu nagle pojawili się Meg i Marcel. Od tamtego momentu już nie wiedział, jak będzie wyglądało jego dalsze życie.

***
Meg usiadła z kieliszkiem w dłoni naprzeciw Reusa.
- Mogę się o coś zapytać?
- Kiedyś byś mnie nie pytała.
- No dobra... Kim była ta blondynka, którą ostatnio u Ciebie widziałam?
- Aaaaa... To o to chodzi! - zaśmiał się cicho. - To moja dziewczyna, Caroline.
- Tak myślałam. Gdzie ona teraz jest?
- Wyprowadziła się na czas Waszej wizyty. Nie chciała krępować Was swoją obecnością.
- Miło z jej strony. - powiedziała brunetka, choć tak naprawdę wcale tak nie pomyślała. Miała nadzieję, że Reus powie coś w stylu: nikt ważny albo koleżanka. Cokolwiek, ale nie 'dziewczyna'.
- Ona naprawdę jest sympatyczna.
- Marco, nie chcę rozmawiać o Twojej dziewczynie. Naprawdę.
- Dlaczego? - dopytywał się Reus. Wpatrywał się w Meg tak intensywnie, jak prawie nigdy.
- Szkoda gadać. - ucięła. Co miała mu powiedzieć? Bo jestem o Ciebie zazdrosna? Bo wciąż coś do Ciebie czuję?
Marco zdawał sobie sprawę z tego, że cała sytuacja zaczyna być coraz bardziej skomplikowana, dlatego nie naciskał.
Dopili swoje wino i brunetka poszła spać.

-----------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że tak późno dodaję, ale miałam strasznie dużo zajęć.! Mam nadzieję, że nie jesteście złe!
Liczę, że Wam się podoba rozdział.:) wiem, że niewiele się dzieje tutaj, ale to musi być wstęp do następnego rozdziału, w którym będzie się działo.:)
Proszę zostawcie komentarze, jeśli czytacie. Naprawdę bardzo to pomaga i aż chce się pisać dalej !

Pozdrawiam!:*