wtorek, 21 stycznia 2014

ninth.

Don’t you ever say I just walked away
I will always want you
I can’t live a lie, running for my life
I will always want you

I came in like a wrecking ball
I never hit so hard in love
all I wanted was to break your walls
all you ever did was wreck me
you wrecked me.

***

- miesiąc później -

- Spakowałeś wszystkie zabawki? - było to standardowe pytanie, które Meg zadawała swojemu synowi, gdy ten jechał na weekend do Marco. Jednak ten wyjazd był zupełnie inny. Marcel jechał nie na dwa dni, ale na cały tydzień. Reus dostał wolne ze względu na przerwę w rozgrywkach i zaproponował, iż zajmie się ich dzieckiem przez ten czas.
Jeśli chodzi o relacje brunetki i piłkarza, były całkowicie przeciętne. Spotykali się jedynie, gdy 'przekazywali sobie syna'. Meg unikała Reusa, bo nie chciała niszczyć bardziej swojego związku. Z Arthurem też nie układało jej się pomyślnie. Ich relacja przypominała bardziej jakieś błędne koło. Jednak żadne z nich nie miało ochoty tego przerwać. Brunetka chciała jak najlepiej dla swojego syna, a Arthur czekał na jakiś krok Meg.
Dla młodej matki to także miał być przełomowy tydzień - planowała w końcu powiedzieć swojemu chłopakowi o tym, co postanowiła. W końcu wszystko będzie jasne. Przynajmniej brunetka miała taką nadzieję...

***
- Przyjadę po niego w niedzielę, dobrze? - zapytała Meg blondyna, po dość oschłym powitaniu, polegającym na wymienienie słowa 'cześć'.
- Dobrze. Możemy chwilę porozmawiać? - poprosił Marco.
- Jasne.
- Marcel, usiądź na chwilę w salonie i włącz sobie telewizor, dobrze?
- Dobrze, tato. - powiedział.
- Chodź do kuchni. - zwrócił się do Meg. Jak na dżentelmena przystało, przepuścił ją w progu i pozwolił iść przodem.
- Słucham. O czym chciałeś porozmawiać?
- Meg... - zaczął miękko. - Czy my nie możemy w końcu na spokojnie porozmawiać? Przecież jesteśmy dorośli. Zachowujmy się adekwatnie do wieku.
- Marco... Ty nic nie rozumiesz. To wszystko jest zbyt skomplikowane. Póki co nie umiem Ci nic powiedzieć. Cieszę się, że jesteś odpowiedzialnym ojcem. Opiekujesz się Marcelem i widzę, że jest dla Ciebie niesamowicie ważny.
- A kto powiedział, że Ty też nie jesteś dla mnie ważna? - położył dłoń na jej policzku. Ona pozwoliła mu na to, przymykając na chwilę oczy, jednak szybko się opamiętała.
- Czy Ty nie rozumiesz, że to niczego nie zmienia? Jest Arthur i Caroline. To jest rzeczywistość. Nie mogę i nie chcę żyć ciągle w świecie ułudy. Było pięknie, ale chyba trzeba się obudzić i wrócić do życia.
Reus zastanawiał się, czy powiedzieć jej prawdę o swoim rozstaniu z Caroline. Stwierdził jednak, iż póki co lepiej będzie, jeśli zostanie to tajemnicą.
- Marco, ja muszę iść. Naprawdę. - pożegnała się w ten sposób, podeszła jeszcze na chwilę do swojego synka. - Przyjadę po Ciebie w niedzielę. Bądź grzeczny. - pocałowała go w głowę i opuściła dom piłkarza.
Idąc na stację, postanowiła wejść na chwilę do swojej siostry.
- Cześć, Sylwia.
- Meg? Co Ty tu robisz?
- Przywiozłam Marcela do Marco. Możemy chwilę pogadać?
- Co znowu zrobił?
Brunetka opowiedziała o rozmowie, jaką odbyli w kuchni jego willi.
- Meg, nie możesz wiecznie zwodzić Arthura, udając, że nic się nie dzieje. Okłamując jego, tylko pogarszasz sytuację. To nic Ci nie da.
- Myślisz, że o tym nie wiem? Jestem zbyt wielkim tchórzem, żeby się z tym zmierzyć. Ale dzisiaj wrócę do domu i porozmawiam z nim. Oczywiście, o ile nie będzie za bardzo zajęty pracą.
- Nie szukaj wymówek. To jest łatwe rozwiązanie, ale krótkotrwałe.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego mam do Ciebie prośbę...

***
- Arthur, musimy porozmawiać. - powiedziała brunetka wieczorem, kiedy siedzieli przy kolacji.
Mężczyzna wiedział, iż ta rozmowa jest nieunikniona. Jednak nie spodziewał się, że jego dziewczyna będzie zwlekała tak długo.
- Słucham.
- Przeprowadzam się do Dortmundu z Marcelem. - w końcu odważyła się na powiedzenie tego, co tkwiło w niej od dawna.
- Do niego? - zapytał wprost Arthur.
- Do Sylwii.
- Dlaczego? - spytał się.
- Tak będzie mi łatwiej, jeśli chodzi o spotkania małego z Marco.
- Przyznaj się! Już Cię przeleciał! - krzyknął Arthur, nie mogąc opanować swoich emocji.
- Uspokój się. Nie mów czegoś, czego później możesz żałować.
- Po prostu powiedz, że się z nim puściłaś! - krzyczał dalej.
- Arthur...
- Przyznaj się, kurwa!
- Tak! Przespałam się z nim! - wykrzyczała, patrząc prosto w jego rozwścieczone oczy.
- Ty suko! - Arthur nie potrafił opanować swoich emocji. Podszedł do Meg, ścisnął jej ramiona tak mocno, iż tamta zaczęła płakać.
- Puść mnie. - powiedziała, jak najspokojniej. Nie chciała doprowadzić do jakiejś tragedii.
- Jak mogłaś?! Byłaś ze mną, a puściłaś się z tamtym farbowanym idiotą! - wtedy kielich goryczy przelał się i Arthur uderzył ją. Tak mocno, że upadła na podłogę. Popatrzyła na niego oczami pełnymi łez.
- Meg... Przepraszam. - odezwał się mężczyzna, będąc świadom tego, co zrobił.
- Nie zbliżaj się do mnie. - powiedziała, wstając i kierując się do swojej sypialni. - Ani do Marcela. - dodała na odchodne.
Weszła na oślep do pomieszczenia, gdyż tak naprawdę nic nie widziała przez łzy, cisnące się do jej oczu. popatrzyła jednak w lustro i już wiedziała, iż przez najbliższy czas będzie musiała ukrywać twarz. Na jej policzku tworzył się siniak.
Wyjęła z szafy torbę podróżną, otworzyła szuflady, a później szafę i wszystkie swoje rzeczy spakowała.
- Meg. - nie usłyszała nawet, jak Arthur wszedł do pokoju.
- Zostaw mnie.
- Wysłuchaj mnie.
- Nie. - odpowiedziała, mając wrażenie, iż atmosfera jest cięższa niż powietrze przed burzą.
Zapięła wszystkie kieszenie torby, przewiesiła sobie przez ramię i wyszła, mijając w drzwiach swojego byłego już chłopaka.

***
- Meg, musisz iść do lekarza. Sprawdzić, czy nic Ci nie jest. - powiedziała Sylwia, kiedy dowiedziała się, co się wydarzyło.
- Wiem. Mogę u Ciebie zostać?
- Jasne. Zadzwonię do Marco i powiem mu, że tu już jesteś.
- Nie! - zareagowała impulsywnie. - Zrozum... Jak on się dowie, to nie wiem, co może zrobić.
- Dobrze, ale i tak się o tym dowie przecież.
- Póki co mam sporo oszczędności, więc nie będę wychodziła z domu. Postaram się przeczekać jakoś. Będę sprzątała Ci w domu i wszystko inne, byle tylko nie wyjść. Nie mogę się tak ludziom pokazać. Jutro tylko pójdę do lekarza i na tym się skończy.
- Dobrze. Jak chcesz. Jeśli Ci to w czymś pomoże, to mogę odebrać w niedzielę małego.
- Dziękuję, Sylwia. Pójdę wziąć prysznic. Jakby dzwonił Arthur udawaj, że nic nie wiesz i nie masz pojęcia, gdzie jestem.
- Myślisz, że zadzwoni?
- Nie mam pojęcia, ale wolę się na wszystko przygotować.

***

- następnego dnia -

- Dzień dobry. Ja byłam umówiona na wizytę. - powiedziała brunetka do jednej z pielęgniarek, która znajdowała się na recepcji.
- Dobrze, dokumenty poproszę.
Jakieś pięć minut później była już w gabinecie.
- Dzień dobry. - powiedziała, zdejmując okulary.
- Witam. A co to się stało?
- Zależy.
- Od?
- Czy musi Pan zgłosić pewne... sytuacje życiowe.
- Sytuacje życiowe? Niektóre tak. Jednak jestem pewien, że mogę być wyrozumiały.
- W takim razie liczę na pańską wyrozumiałość.
- Zamieniam się w słuch.
Meg opowiedziała lekarzowi o wczorajszym incydencie.
- Rozumiem. - powiedział. - Czy miała Pani jakieś objawy? Dziwne samopoczucie...?
- Głowa mnie bolała i trochę brzuch. Ale to z pewnością nerwy i upadek spowodowały. Jednak wolałam się zbadać.
- I bardzo dobrze Pani zrobiła. Zrobimy komplet badań. Skieruję Panią i za trzy godziny będzie po sprawie. Oczywiście do karty wpiszę upadek ze schodów, zgoda?
- Dziękuję Panu niesamowicie!

***
- Bardzo Panią wymęczyli?
- Trochę. Ale cieszę się, że już za mną.
- Dobrze. To zaraz zobaczymy wyniki. - lekarz wziął kartki do ręki i zaczął je przeglądać. - Jest Pani w ciąży?
- Ja? W ciąży? Nie. Chyba niemożliwe. - zaprzeczyła Meg, jednak od razu w głowie zapaliła się lampka. Myśli zajęły jej całą głowę. Czy to możliwe?, pytała sama siebie.
- Po prostu ma Pani niesamowicie wysoki poziom gonadotropiny odpowiedzialnej za wykazanie ciąży w czasie testu ciążowego. To mnie zastanawia. Dawno była Pani u ginekologa?
- Już jakieś 3 miesiące temu.
- Zalecam zrobienie badań. Ja nie jestem ginekologiem i nie umiem Pani powiedzieć, co może być przyczyną tak wysokiego poziomu.
- Dobrze. Wypisze mi Pan skierowanie? Poszłabym od razu.
- Oczywiście. - doktor wziął do ręki druczek skierowania i wypisał go z dopiskiem 'na cito'.
Brunetka wyszła z gabinetu lekarskiego, nie będąc już niczego pewną.

***
- Dzień dobry. - powiedziała, wchodząc do kolejnego gabinetu.
- Witam.
Lekarz okazał się być bardzo miłym, starszym człowiekiem. Nie dopytywał się, skąd u brunetki takie obrażenia. Jedynie ją zbadał, a później pozwolił odejść. Jednak tego Meg już nie słyszała, bo nie wierzyła w to, co chwilę wcześniej powiedział jej lekarz...

***
Wracała do domu, ale nie patrzyła na to, gdzie idzie. Mijała kolejne budynki. Były jej znajome, ale tak naprawdę, nie umiała ich połączyć z żadnym ze swoich wspomnień. W końcu jednak stwierdziła, iż musi ostatecznie wrócić. Przecież czekała na nią Sylwia. Jak mam jej to powiedzieć?, pytała samą siebie.

***
Weszła do domu, idąc na palcach. Miała bowiem nadzieję, że Sylwia nie zauważy jej powrotu. Niestety...
- Cześć. I co powiedział lekarz?
- Nic złego się ze mną nie dzieje. Ten ból głowy spowodowany był upadkiem i stresem. - skłamała dość gładko, choć w gardle miała gulę, która z każdym kolejnym słowem rosła. - Pójdę się wykąpać. Dobrze?
- Jasne. Później porozmawiamy. - Sylwia widziała, że coś jest nie tak. Nie chciała jednak zmuszać siostry do wyznań. Mogła poczekać, aż Meg będzie gotowa.

***
Brunetka weszła do swojego tymczasowego pokoju i zaczęła szykować rzeczy, które chciała zabrać do łazienki. Trwała w jakimś amoku. Nie docierało do niej nic z zewnątrz. W końcu jednak emocje wzięły górę. Usiadła na brzegu łóżka i schowała twarz w dłoniach. Pech chciał, że akurat wtedy do pomieszczenia weszła Sylwia, chcąc zapytać się, czy będzie jadła kolację.
- Meg ! Co się stało?
- Nic.
- Nie kłam. Przecież widzę.
- Powiem Ci. Ale obiecaj, że NIKOMU nie powiesz !
- Przysięgam.

***
- Proszę, nie mów o tym nikomu. Ja sama tego nie ogarniam.
Sylwia nic nie mówiła. Przytuliła jedynie brunetkę, która ewidentnie tego potrzebowała.
W tym momencie zadzwonił telefon Meg. Spojrzała na ekran i momentalnie odrzuciła połączenie.
- Nie przejmuj się tym. Ja wszystko załatwię. - zaoferowała się Sylwia.
Żadna z nich nie powiedziała nic więcej tego wieczoru.
Rozmawiały tak długo aż Meg nie zasnęła.

--------------------------------------------------------------------------------------------

Witajcie! Przepraszam, że rozdziały są nieregularnie dodawane, ale trochę się dzieje w moim życiu.
Mam nadzieję, że rozdział przypadł Wam do gustu, choć trochę.:)
Liczę na Wasze komentarze.:)

Nie umiem powiedzieć, kiedy będzie kolejny. Postaram się, aby jak najszybciej. Obiecuję!:)
Trzymajcie się ciepło, bo będzie DUZO SNIEGA! :D
(jeśli ktoś nie wie, o co chodzi polecam poczytać twittera @FilippovDima1 - fascynująca lektura !)

PS przepraszam za piosenkę. ja zazwyczaj takich nie słucham, ale ta mnie wciągnęła !:>

sobota, 11 stycznia 2014

eight.

Nie na krześle, nie we śnie
nie w spokoju i nie w dzień
nie chcę łatwo, nie za sto lat
nie bez bólu i nie w domu
nie chcę szybko i nie chcę młodo
nie szczęśliwie i wśród bliskich
chciałbym umrzeć z miłości.
piosenka.


***
Meg spała całą noc jak zabita. Nie miała żadnego snu, choć zazwyczaj coś jej się śniło.
Obudziła się pod wpływem Reusa, który, obejmując ją, jednocześnie miział ją po ramieniu, kierując się w dół, do uda. Sprawiało jej to wielką przyjemność. Od dziecka lubiła, jak ktoś smyrał ją po plecach, czy ręce. Początkowo chciała nawet udawać, że wciąż śpi, ale wspomnienia poprzedniego wieczoru i nocy wywołały szeroki uśmiech na jej twarzy.
- Dzień dobry. - powiedział Reus, kiedy zorientował się, że brunetka już nie śpi.
- Cześć. - odpowiedziała, unosząc się na rękach. Pozwoliła jednak, aby Marco wciąż trzymał ją w objęciach. Faktem było, iż wielu szczegółów nie pamiętała, bo za dużo wypiła, ale akurat TO doskonałe pamiętała.
- Znowu narozrabialiśmy, co? - zaczęła rozmowę.
- Nie wiem, jak Tobie, ale mnie się podobało.
- Oj, mnie też, ale teraz będzie znacznie trudniej.
- Co masz dokładnie na myśli?
- Nasze kontakty.
- Faktycznie, mogą być nieco utrudnione, ale nie muszą. Najważniejsze jest to, byś odpowiedziała sobie na pytanie, czy żałujesz.
- Marco, czego mam żałować? - zapytała Meg, z nutą oczywistości w głosie. Wiedziała, co miał na myśli blondyn, kierując do niej te słowa, jednak starała się nie myśleć o wyrzutach sumienia z powodu zdrady Arthura. Czy je miała? Oczywiście. W końcu ponad trzy lata spędzone razem, zrobiły swoje. Jednak mimo tych wyrzutów, nie żałowała. Tak naprawdę, zdała sobie sprawę z tego, że pragnęła Reusa bardziej niż mogło się jej wydawać.
- To jak teraz będzie? - podjął temat blondyn.
- Musimy ułożyć jakiś plan.
- Wiem. Tylko ja nie mam pojęcia, jak ma to wszystko dalej wyglądać. Niestety nie będę w stanie zbyt często do Was przyjeżdżać. Mam Bundesligę, Ligę Mistrzów. Wiem, że Marcel jest ważniejszy, ale nie mogę zawieść chłopaków z drużyny.
- Nie wymagam tego od Ciebie. Ja obiecuję, że będę starała się przyjeżdżać tak często, jak to tylko możliwe. Weekendy mam wolne w pracy, także nie sądzę, by było to problemem.
- Cieszę się. Mam jednak niedyskretne pytanie. - Reus zawahał się na chwilę. - Nie chcę być zbyt wścibski, ale czy Twój chłopak nie będzie robił problemów?
- Arthur? Nie sądzę.
- Z początku może nie, ale po kilku wizytach może przestać być taki wyrozumiały, prawda?
- Marco, czego Ty ode mnie oczekujesz? - w głowie brunetki zapaliła się żółta lampka.
- To nie to, co myślisz. Zastanawiałem się, jak będą wyglądały nasze spotkania później.
- Nie zastanawiajmy się nad tym, co będzie później, dobrze? Nie chcę się zastanawiać, jak to będzie, jak wrócę do Arthura i będę musiała udawać, że wszystko jest w porządku. Tutaj wróci Caroline. Nie chcę sobie wyobrażać, jak to ona znowu będzie z Tobą sypiać. Po prostu nie jestem na to gotowa. Jeszcze nie.
Meg, leżąc w łóżku, poczuła, jak ramiona Marco zacieśniają się mocniej wokół niej.
Leżeli jeszcze kilka minut w milczeniu, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
- To pewnie Sylwia! - krzyknęła Meg. Była roztrzęsiona, gdyż przez to wszystko zupełnie zapomniała o Marcelu. - Ona nie może nas tak zobaczyć! Marcel też nie! Co oni sobie pomyślą?!
- Spokojnie! - Reus wydawać by się mogło, kontrolował sytuację zdecydowanie bardziej niż brunetka. Był jednak równie mocno zestresowany, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, iż to wcale nie musiała być jej siostra. Równie dobrze mógł założyć, że to była Caroline. Przecież mogło jej się zdarzyć zapomnieć kluczy do domu.
- Marco, tam stoją moja siostra i nasz syn! Jak mogę być spokojna?!
Blondyn podszedł do niej, spojrzał głęboko w oczy i namiętnie pocałował. Nie mieli zbyt wiele czasu, więc nie przedłużał ich pocałunku.
- Uspokój się. - powtórzył najdelikatniej, jak umiał. Wiedział, że musi zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa, gdyż to także on doprowadził do tej niezręcznej sytuacji. Wczorajszego wieczoru faktycznie wypił sporo wina, ale był w stu procentach świadomy tego, co robił. Widział wówczas zamglone spojrzenie brunetki i zdawał sobie sprawę, co to oznaczało. Jednak nie powiedział 'stop'. Z drugiej strony nie wykorzystał jej chwili słabości; był przekonany, że kochali się wczorajszej nocy nie z powodu nadzwyczaj dużej ilości alkoholu, ale z powodu pożądania, które wciąż się w nich tliło. Oboje chcieli znowu poczuć to, co kiedyś, podczas wakacji.
- Nawet jeśli nas tak zobaczą, to co z tego?
- Marco. Ty nie rozumiesz. Sylwia powie Arthurowi. Choć wspiera mnie, to chce być w stosunku do niego uczciwa. A Marcel? Przecież on nie zrozumie. Ułoży sobie w głowie to tak, by mu pasowało. Piękną bajkę z happy endem. A w naszym przypadku szczęśliwe zakończenie nie wchodzi w rachubę!
Te słowa bardzo zabolały Marco.
- Myślałem, że coś do mnie czujesz...
Meg, widząc smutek w oczach blondyna, położyła dłoń na jego policzku i powiedziała:
-  Bo tak jest. - zrobiła chwilę przerwy, by za chwilę powiedzieć - Musimy otworzyć drzwi.
- Dobrze. Idź, otwórz, bo ja chyba muszę choć trochę się ubrać. - stwierdził Reus. Miał całkowitą rację, gdyż był w samych bokserkach.
Meg zeszła po schodach do przedpokoju. Kątem oka w ogromnym lustrze, które się tam znajdowało, zauważyła, iż ona również miała niezbyt odpowiedni strój. Koszula Reusa, która ledwo zakrywała jej pupę, sugerowała, co robili poprzedniej nocy. Była przekonana, że gdyby ona zobaczyła kogoś tak ubranego, również pomyślałaby tylko o jednym. Jednak było już za późno na zmianę odzienia. Wzięła jeden głęboki oddech i pociągnęła za klamkę.
- Cześć... Meg. - powiedziała Sylwia, lustrując ją wzrokiem.
- Hej, Sylwia. Marcel! - brunetka zignorowała pytające spojrzenie siostry i skupiła się na synu. Przytuliła go mocno do siebie. Jednocześnie uległa pokusie i popatrzyła na Sylwię. Jej mina mówiła wszystko. Była zła, a zarazem zdziwiona.
- Marcel, idź poszukać taty, dobrze? Muszę zamienić słowo z mamą.
Marcelowi nie trzeba było długo mówić, od razu oderwał się od matki i pobiegł w kierunku schodów.
- Sylwia, chcesz coś do picia? A może jesteś głodna?
- Meg...
- Usiądź sobie w pokoju.
- Meg...
- Zaraz przyniosę Ci herbatę. A może wolisz kawę? Nie ma problemu. Zaraz przyniosę.
- Meg! - przerwała jej w końcu siostra. - Coś Ty najlepszego zrobiła?! Możesz mi powiedzieć, dlaczego mnie nie posłuchałaś? Dlaczego to zrobiłaś?
Meg przeszła do salonu i usiadła na kanapie. Zaraz za nią weszła i Sylwia. Meg popatrzyła pustym wzrokiem przed siebie. Poczuła, jak ramiona siostry ją obejmują. Wtedy nerwy jej puściły i zaczęła płakać.
W tym samym czasie, Reus zszedł po schodach z Marcelem na rękach. Stanął przy drzwiach do salonu i zaczął słuchać zwierzeń jego największej miłości. Zdawał sobie sprawę, że nie powinien tego robić, bo należała się jej prywatność, ale nie mógł się jednocześnie powstrzymać. Chciał wiedzieć, co myślała, tym bardziej, iż miał wrażenie, że ona coś ukrywała.
- Sylwia... Ja wiem, że to może był błąd. - Marco, słuchając tego, zasmucił się. - Ale ja w ogóle nie żałuję. Byłam szczęśliwa, już od dawna tak się nie czułam. Przypomniały mi się czasy, kiedy wszystko było proste. Kiedy nie musiałam udawać, że jestem w kimś zakochana do szaleństwa. Arthur jest mi bliski, ale nie zastąpi pustki, która nastała po rozstaniu z Marco. - blondyn doszedł do wniosku, że więcej nie chce już słyszeć. Jemu to wystarczyło. Odszedł od drzwi na palcach, by nie przeszkadzać im więcej w rozmowie. Poszedł z synem do kuchni.
- Tato? - zapytał mały.
- Co tam?
- Czy Ty i mama wrócicie do siebie?
- Skąd takie pytanie? - Reus po raz kolejny przekonał się, jak inteligentny był jego syn.
- Bo przecież się kochacie, prawda?
Marcel zagiął ojca tym pytaniem.
- Myślę, że mama i ja musimy jeszcze porozmawiać. Trudno mi odpowiedzieć na Twoje pytanie. Nie wiem, co będzie dalej.
- Ale byłoby tak fajnie, gdybyśmy zamieszkali razem.
- Skarbie, porozmawiamy o tym, jak będę wiedział coś więcej. Zgoda?
- Dobrze.
Marcel po raz kolejny przytulił się do niego.

***
- Meg, jeśli chcesz, to mogę zabrać Marcela do wesołego miasteczka.
- Sama już nie wiem, co mam zrobić. Z jednej strony wiem, że muszę wszystko wyjaśnić. Ale wiem, że mogę mu znowu ulec.
- Meg. Zastanów się, co jest dla Ciebie i Marcela dobre. Wtedy zdecyduj.
- A Arthur? A Caroline? Przecież oni też mają uczucia.
- A odpowiedz mi szczerze. Bardziej zależy Ci na szczęściu Marcela czy Caroline?
- Przecież to oczywiste.
- To miej na względzie swojego syna przede wszystkim. - powiedziała i wstała. - Nie masz się czego obawiać; nie powiem Arthurowi o tym, co zobaczyłam. Zabieram Marcela na kilka godzin. Marcel! - krzyknęła. - A Ty wyjaśnij z nim całą sytuację. Tylko proszę, podejdź poważnie do sprawy i ostatecznie ją załatw. Nie może się ona za Wami ciągnąć latami. Macie dziecko, które potrzebuje stabilizacji, a nie wydaje mi się, by aktualnie ją miało. Marcel sam jest zdezorientowany. Wiesz, co mi powiedział? Że boi się, iż któregoś dnia już nie będzie mógł się widywać z tatą. Przyznał mi się, że jemu wcale nie chodzi o stadion i drużynę. On chce poznać swojego ojca. Nie piłkarza. Weź to pod uwagę, dobrze? Żeby nie musiał później cierpieć.
Brunetka była zszokowana tym, co powiedziała jej siostra. Z drugiej strony uderzyło ją, że to do Sylwii poszedł jej syn z jakimikolwiek obawami. W głowie młodej kobiety zrodziło się pytanie, czy jest dobrą matką.
Meg nie odpowiedziała już nic, gdyż w pokoju zjawił się Marcel. Brunetka spojrzała na niego z czułością. Nie dostrzegała wcześniej, że on tak mocno przywiązał się do Reusa. Widziała, jak bardzo chciał się z nim widywać, utrzymać kontakt. Zauważyła, jak egoistycznie postępowała, nie myśląc o dobru swojego ukochanego dziecka.
- Co Ty na to, żeby iść do wesołego miasteczka? - zapytała Sylwia.
- Chodźmy! - powiedział z entuzjazmem Marcel.
Kobieta długo nie czekała, ubrała małego w sweter i wyszła z nim. Tuż przed wyjściem, odwróciła się w stronę brunetki i powiedziała:
- Masz kilka godzin. Nie zmarnuj tego.
I wyszła. Zostawiła ją, stojącą przy drzwiach w samej koszuli Marco. Usłyszała za sobą jakiś ruch, więc odwróciła się. To oczywiście był Reus.
- Chodź, porozmawiamy. - wyciągnął do niej rękę, którą z ufnością ujęła. Poprowadził ją do salonu, gdzie na podłodze wciąż leżały w kącie poduszki, a na stole stała pusta butelka po winie i dwa kieliszki. Zignorowała jednak ten widok i usiadła na kanapie. Oczywiście uśmiechnęła się w duchu, ale powróciło skrępowanie z poprzedniego wieczoru.
- Posłuchaj. - zaczęli równocześnie.
- Zacznij. - powiedział.
- Nie bardzo wiem, od czego powinnam zacząć. To wszystko... mnie przerasta. Zwyczajnie za dużo dla mnie. Broń Boże, nie żałuję tego, co się stało. Nie ukrywam, że moje uczucia do Ciebie się budzą na nowo, a niektóre dopiero odkrywam. Muszę mieć jednak na względzie nie tylko siebie. Przede wszystkim Marcela. On się boi, że Cię straci. Nie chcę dokładać mu zmartwień. Jest za mały. Poza tym pragnę dla niego tego, co najlepsze.
- A myślisz, że ja nie?
- Nie to miałam na myśli. Chodzi mi o to, że...
- Wiem, co masz na myśli. Naprawdę.
- Cieszę się. Po prostu nie wiem, jak to wszystko ma teraz wyglądać. - Meg schowała głowę w swoich dłoniach. Poczuła, jak Reus próbuje ją objąć. - Marco, proszę Cię. Nie komplikuj.
- Teraz mi mówisz, żebym nie komplikował?! Szkoda, że nie pomyślałaś o tym wczoraj, jak poszłaś ze mną do łóżka!
Meg nie wytrzymała i uderzyła go w twarz. Od razu chciała go przeprosić, ale jakby coś stanęło jej w gardle. Nie umiała.
- NIGDY WIĘCEJ NIE MÓW, ŻE POSZŁAM Z KIMŚ DO ŁÓŻKA! - Meg była tak wściekła, że nie zważała na to, iż siedział kilkadziesiąt centymetrów od niej i wszystko doskonale słyszał. Musiała wykrzyczeć mu to, co tak bardzo ją zabolało. Wstała i odeszła od blondyna.
- Meg... Przepraszam. - powiedział Reus. Dogonił ją i złapał za rękę.
- Puść mnie. - wysyczała z wściekłością, wyrywając mu dłoń. - Nie słyszałeś?
Marco, czując, że w tym momencie i tak nic nie wskóra, odpuścił.
Brunetka ze łzami w oczach wręcz uciekła do 'swojego' pokoju.

***
- Marcel, zabrałeś wszystkie swoje rzeczy? - zapytała Meg, pakując walizkę.
- Tak, mamo. Mamo? Kiedy znowu tu przyjedziemy?
- Marcel! Dopiero, co wyjeżdżamy. Nie możesz ciągle o tym myśleć! - kobieta pierwszy raz od dawna podniosła głos na własnego syna.
Od razu do niego podeszła, bo nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło. Nie była idealną matką, ale nie stosowała wobec niego przemocy.
- Przepraszam, synku. - powiedziała i go mocno przytuliła.
Temu wszystkiemu przyglądał się Marco. Odszedł, zdając sobie sprawę z tego, że chyba już nic nie będzie tak, jak dawniej.

***
Marco,
napisałam do Ciebie ten list, bo chciałabym, żebyś wszystko zrozumiał. Robię to też dla siebie, gdyż chcę zamknąć pewien rozdział w swoim życiu, który pozostawał otwarty przez ostatnie pięć lat. Jeśli nie chcesz, nie musisz tego czytać.
Nie wiem, od czego powinnam zacząć. Chyba od przeprosin. Chcę Cię bardzo przeprosić za moje zachowanie. Wiem, że może Ci się wydawać nieodpowiedzialne. Nawet nie wiesz, jak trudno było mi podjąć decyzję o ograniczeniu naszych kontaktów. Jednak zrozum, jest Arthur, Caroline. Nie możemy ich zawieść. Choć jestem o Ciebie cholernie zazdrosna, usuwam się. Nie możemy być szczęśliwi z nimi, kiedy się spotykamy. Powiem wprost, ja wciąż coś do Ciebie czuję, a co gorsze - nie umiem zapomnieć. Te noce... Co prawda tylko dwie, ale chyba najwspanialsze w życiu.
Nie przejmuj się, nie ograniczę Ci kontaktu z Marcelem. Będę go przywozić w każdy weekend. Jeśli oczywiście będzie Ci pasowało.
Nigdy nie chciałam, by nasza znajomość zakończyła się w ten sposób. Naprawdę. Kiedy Cię poznałam, to stałeś się całym moim światem. Spędzaliśmy przecież większość dni razem. Chodziłam później na Twoje treningi i mecze. Byliśmy nierozłączni. W końcu miałam prawdziwego przyjaciela. Jednak później... wszystko się zmieniło. Nie zrozum mnie źle. Miałam 18 lat, a dziecko w tym wieku naprawdę nie ułatwia startu w dorosłe życie. Musisz wiedzieć, że nie żałuję niczego! Cieszę się, że byłeś w moim życiu, bo dzięki Tobie mam najwspanialszego syna na świecie.
Przepraszam.
Meg


Reus skończył czytać list, pozostawiony na łóżku w jego sypialni i nie wierzył. Nie mógł uwierzyć, że zostawiła mu coś takiego. Nie taką Meg znał. Nie w takiej się zakochał. Tamta była... inna. Nie załatwiłaby tak ważnej sprawy w ten sposób. Nie mógł jednak dłużej o tym rozmyślać, bo usłyszał, jak ktoś otwiera drzwi.
- Marco! - Reus wydawał się być kompletnie zaskoczonym, gdyż zupełnie zapomniał o tym, iż jego dziewczyna tylko na weekend pojechała do rodziców. Nie mniej jednak wstał z łóżka, schował list głęboko do torby treningowej i zszedł na dół, do swojej... ukochanej.
- Tęskniłam za Tobą! - przytuliła się do niego.
- Witaj. Jak było u rodziców?
- Dzięki, dobrze, ale będziemy musieli porozmawiać, Marco. - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
Nie, tylko nie to!, pomyślał blondyn. Za dużo wydarzyło się w ciągu tego weekendu. Nie był chyba gotów na kolejną rozmowę, z serii tych poważnych. Poza tym miał wyrzuty sumienia, po tym, jak ją zdradził. Tak samo, jak Meg, nie żałował tego, jednak zostawiło to w nim ślad.
- Mam się bać? - zapytał.
- Nie wiem, jak zareagujesz, ale może Ci się to nie spodobać. Pójdę tylko na chwilę do łazienki, bo chcę się odświeżyć, dobrze?
- Jasne. Poczekam w salonie.

***
W tym samym czasie Meg wchodziła do swojego mieszkania, które stało się jej niemal obce. Wszystko to, co do tej pory sprawiało, iż ten dom zajmował w jej sercu szczególne miejsce, teraz zniknęło. Zapomniała już, dlaczego tam zamieszkała. Tak naprawdę wiedziała, że mogłaby wyprowadzić się stamtąd w każdym momencie. Co gorsza, jedna noc z Marco sprawiła, iż byłaby skłonna przeprowadzić się do Dortmundu, zostawiając całe dotychczasowe życie za sobą.
Na szczęście było na tyle wcześnie, że Arthur nie wrócił jeszcze z pracy. Choć była niedziela, on znowu pracował nad najważniejszym projektem jego życia.
- Marcel, pooglądasz telewizję, dobrze? Bo ja muszę pranie wstawić.
- Dobrze, mamo.
Meg wzięła walizkę, którą miała w Dortmundzie i poszła szybkim krokiem na górę. Rozpakowując rzeczy, zauważyła, że przez przypadek zabrała koszulę Reusowi. Tę, którą miała na sobie poprzedniej nocy. Wciąż dało się na niej wyczuć jego perfumy. Trzeźwo myśląc, zdecydowała, iż musi ją koniecznie schować tak, by Arthur jej nie znalazł. Przeszła do sypialni i otworzyła szafkę, w której trzymała swoją bieliznę - mężczyźni nigdy ich nie otwierają. Ledwo zdążyła wstawić pranie, a usłyszała otwierające się drzwi.
- Wróciłem! - krzyknął Arthur. Oczywiście Marcel zaraz poszedł się przywitać. Jednak Meg nie miała większej ochoty na spotkanie z nim. Nie była pewna, czy będzie potrafiła spojrzeć mu w oczy.
Ale i jej to nie ominęło.
- Meg?! - usłyszała głos swojego chłopaka.

- W łazience! - odpowiedziała z konieczności. Nie odwróciła się jednak, aby się z nim przywitać. Udawała, że była niezwykle zajęta. - Cześć, Arthur. - Przelotnie spojrzała na niego. Aby ukryć swoją niechęć rozmowy na temat wizyty u Marco, zapytała - Jak było w pracy?
- Ciężko. Ale kończymy już projekt. Niedługo będę więcej czasu spędzał w domu. Obiecuję. - powiedział, dotykając ramion brunetki. Jakby chciał ją pocieszyć lub dodać otuchy. Na nieszczęście Meg, padło rownież pytanie, którego nie chciała usłyszeć. - Jak było w Dortmundzie?
Co miała mu powiedzieć? Że zdradziła go ze swoim pierwszym chłopakiem? Nie chciała krzywdzić i jego. Zraniła Marco, praktycznie nie żegnając się z nim. Zawiodła zaufanie siostry. Wystarczy tego. Natomiast mimo wszystko, chwilę później w jej głowie pojawiła się myśl: idiotko, nie robisz tego dla niego. Robisz to dla siebie. Nie chcesz wyjść na sukę.
- Słuchasz mnie? - zwrócił na siebie uwagę mężczyzna.
- Tak, przepraszam. Zamyśliłam się trochę. W Dortmundzie było w porządku. Marco zabrał Marcela na stadion, był zachwycony.
Jednocześnie w jej głowie nadal toczył się monolog: Kto był zachwycony? Marco, Marcel czy Ty?
- To cieszę się. Wiesz, kiedy jedziecie znowu?
- Nie wiem. Nie myślałam jeszcze o tym. A chcesz już wiedzieć?
- Nie. Po prostu myślałem, że spędzimy przyszły weekend razem. - zamruczał jej do ucha. Na ten ton głosu brunetka wstała z podłogi i skierowała się w stronę sypialni.
- Nie wiem. - powiedziała na odchodne, nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy.
Arthur patrzył za odchodzącą kobietą, nie wiedząc, co się stało. Czuł jednak, że niedługo najprawdopodobniej będzie musiał szukać sobie mieszkania, a w pracy będzie mógł spędzać nawet dwadzieścia cztery godziny.

***
- Usiądź. - powiedziała Caroline.
Reus nie był spokojny, gdyż przeczuwał, że dzieje się coś złego w jego życiu.
- O co chodzi?
- Obiecaj mi, że nie będziesz przerywał. Od raz mówię, że nie spodoba Ci się to, co powiem. - dziewczyna nie potrzebowała zapewnienia słownego, chciała go jedynie przygotować na to, co za chwilę powie. - Dużo o tym myślałam. Naprawdę. Cały weekend, będąc u rodziców, zastanawiałam się, czy to dobra decyzja. - wzięła głęboki oddech. - Marco, musimy się rozstać. Tak będzie lepiej.
- Co? O czym Ty mówisz? Jakie rozstać? Dla kogo lepiej? Odpowiedz mi! - Marco nie umiał pohamować swoich emocji, które z każdą kolejną chwilą w nim narastały. Powoli przejmowały nad nim kontrolę.
- Spokojnie...
- Jak mam być spokojny?! Jak? Przyjeżdżasz i oznajmiasz mi, że po wizycie u rodziców zdecydowałaś się ze mną rozstać. To trochę nie w porządku. Wyjaśnisz mi chociaż dlaczego?
- Tak będzie najlepiej dla Marcela. Pamiętaj, to nie tak, jak myślisz. Dziecko zawsze jest najważniejsze. On na pewno chce się z Tobą widywać.
- Mogę to pogodzić. Uda mi się. - chyba raczej przekonywał sam siebie, gdyż nie bardzo w to wierzył. Nie wyobrażał sobie, jak dalej miałaby wyglądać trójkąt Caroline-Marco-Meg. Nie wiedział, czy matka jego dziecka nie będzie czegoś teraz od niego oczekiwała. W ich wieloletniej znajomości bywały momenty, kiedy brunetka potrzebowała odrobinę odpoczynku od niego. On dawał jej tyle swobody, ile chciała. 
- Wiem, że chcesz być dobrym ojcem. To widać. Nie będę Ci tego utrudniać. Zasługujesz na szczerość. Właśnie dlatego nie oszukuję Cię, że znalazłam sobie kogoś, czy coś w podobie. Mówię, jak jest i co czuję.
Blondyna bardzo poruszyły słowa: ,,Zasługujesz na szczerość''.
- Muszę Ci coś wyznać. - powiedział pod wpływem chwili. - Zdradziłem Cię.
- Z Meg?
- Tak.
- Wiedziałam, że prędzej czy później coś takiego się stanie. Nie mam do Ciebie pretensji. Sentyment zawsze zostaje. - w jej głosie naprawdę nie było żalu. - Wcześniej, czy później i tak by się to wydarzyło. - kontynuowała. - Marco, kochasz ją? - zapytała blondyna jako przyjaciółka.
- Nie wiem, co mam odpowiedzieć. Z jednej strony szaleję za nią, ale z drugiej nikt tak bardzo mnie nie denerwuje, jak ona.
- Tak, znam to uczucie. Naprawdę nie jestem na Ciebie zła. Wierzysz mi?
- Nie. Ja byłbym wściekły. - przyznał szczerze, z uśmiechem na twarzy.

***
Po tym, ja Meg opuściła łazienkę, zostawiając w niej Arthura, zamknęła się w sypialni. Ledwie przekręciła klucz, a jej oczy wypełniły się łzami. Nie umiała wskazać konkretnej przyczyny płaczu. Wyrzuty sumienia? Nieobecność Reusa? Fakt, że w końcu wyszedł na jaw jej egoizm? Nie wiedziała, co spowodowało to załamanie. Aby nikt nie słyszał, jak szlocha, włączyła cicho muzykę
. Usiadła w kącie i ukryła twarz w dłoniach. Pomimo tego, iż teraz cierpiała, zaczęła wspominać pocałunki Reusa. Było jej z nim tak cholernie dobrze! Dlaczego ona zawsze musi sobie komplikować życie? Pech chciał, iż komplikując swoje życie, wpłynęła bezpowrotnie na życia innych. Lądując w łóżku z blondynem, zrujnowała spokój, który panował dotychczas w jej związku. Odchodząc bez pożegnania, nie wiedziała, jak dalej wszystko się potoczy.
Ty cholerna egoistko. - powiedziała do siebie z wściekłością. - Znowu myślisz o sobie. Dlaczego choć raz nie zastanowisz się, co musi czuć Twoje niewinne dziecko, które płaci za błędy popełnione przez Ciebie? Czemu nie pomyślisz o Marco, który pewnie zastanawia się, jak dalej będą wyglądać jego kontakty z synem?
Meg przesiedziała w ten sposób całą noc. Zrobiła podsumowanie ostatnich wydarzeń. Przemyślała wiele istotnych kwestii. Już wiedziała, co powinna zrobić. Wiedziała, że musi coś zrobić, by przestać krzywdzić najbliższych.
Arthur, czując, że coś się wydarzyło, spał w salonie, pozwalając brunetce na odrobinę prywatności. Domyślał się, co się stało, jednak nie chciał tego dopuścić do swojej myśli. Zdawał sobie sprawę z tego, iż wówczas ta sytuacja zacznie być bardziej realna. Dopóki o tym nie mówią, można udawać, że nic się nie zdarzyło. 

------------------------------------------------------------
Witajcie! Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam. Przepraszam, że to taki smęcior, a nie rozdział. Naprawdę mi się nie podoba. Chyba jeden z gorszych, jakie napisałam.
Nie dość, że pisałam go ponad dwa tygodnie, to jeszcze jak już połowę napisałam, to skasowało się!
Nie mogłam tego dokończyć.


Mam jednak nadzieję, że wybaczycie mi to jedno faux pas.
Proszę Was jednak, byście zostawiły komentarz.:)


Dziękuję za wszystkie Wasze życzenia świąteczne i noworoczne!:)

Nie umiem powiedzieć, kiedy dodam następny, ponieważ teraz zaczynam najgorętszy czas: studniówka, matury próbne, próby, dekoracja sali.
Mam nadzieję, że rozumiecie:)


Pozdrawiam!:*